Prymas na temat Bolesława Bieruta (cz.I)
Może nam to wydawać się zdumiewające, ale Prymas Wyszyński cenił Bolesława Bieruta. Osobę, o której inny peerelowski przywódca Władysław Gomułka powiedział, że nie było takiej podłości, której nie byłby gotowy uczynić.
Oczywiście, Gomułka czy inni towarzysze nie są miarodajnym moralnym autorytetem, który zapewnia wiarygodną opinię. Tym niemniej warto zastanowić się nad przyczynami względnej przychylności Ks. Prymasa dla stalinowskiego ,,wielkorządcy nad Wisłą”. Bierut od samego zarania procesów kształtowania się zależnej od Moskwy Polski ludowej pełnił, z nadania Kremla, kluczowe stanowiska państwowe. Był najpierw szefem Krajowej Rady Narodowej (w latach 1944 – 1947), później przywódcą komunistycznej monopartii nazwanej Polską Zjednoczoną Partią Robotniczą (1948 – 1956) i premierem PRL (1952 – 1954). Łączył i kumulował funkcje i posady niczym w latach 80. generał Wojciech Jaruzelski.
Czcigodna aura prezydentury
Z punktu widzenia Księdza Prymasa najważniejszą z pewnością rzeczą było to, że Bierut w 1947 roku objął urząd Prezydenta Rzeczypospolitej i Głowy państwa polskiego. Każdy obywatel, który żył w przedwojennej, niepodległej Polsce zdawał sobie sprawę, co oznacza ta wyjątkowa pozycja. Prezydent, nie tylko na mocy konstytucji z kwietnia 1935 roku, ale zgodnie z utrwaloną już tradycją, uosabiał godność i majestat Rzeczypospolitej, był wyrazicielem i strażnikiem jej suwerenności, najwyższym reprezentantem pośród narodów, kimś kto występował niemalże w roli republikańskiego monarchy. Nie ulega wątpliwości, że po klęskach i upokorzeniach II wojny światowej większość narodu tęskniła za przywódcą, który mógłby kontynuować w tym zakresie przedwojenne dziedzictwo i reprezentować przechowywane w sercach wielu dążenia do chwały i wielkości Rzeczypospolitej. Komuniści, a więc i sam Bierut, świadomi byli tych marzeń i dlatego cynicznie wykorzystywali dla zdobycia i utrwalenia swej dominacji i władzy tradycyjne organy i struktury państwa polskiego, wśród nich np. Sejm czy właśnie urząd Prezydenta Rzeczypospolitej. Bierut, jak pisał o nim Janusz Zabłocki ,,agent NKWD o nie do końca wyjaśnionej biografii”, prezydentem został w 1947 roku po sfałszowanych wyborach do Sejmu. Tym samym występował odtąd jako legalna głowa państwa. Zresztą maskowanie komunistycznej dyktatury przy pomocy fasady państwowych atrybutów suwerennej Rzeczpospolitej trwało do samego końca PRL. Ks. Prymas zaś, jak wiadomo, był zawsze lojalnym obywatelem gotowym zaakceptować nowe formy ustrojowe Polski i dopatrywać się w nich szansy kontynuacji polskiej państwowości. Z tego tytułu udzielał kredytu zaufania również Bierutowi jako prezydentowi Rzeczypospolitej oraz traktował go jako realną głowę państwa polskiego, choć zagarnięcie przezeń tego urzędu było w rzeczywistości czystym nadużyciem i uzurpacją. Prymas po prostu chciał widzieć w Bierucie prawdziwego prezydenta i przywódcę Polski, jego zaś powiązania z moskiewskim centrum komunistycznej władzy czasem uznawał wręcz za incydentalną przypadłość, niepotrzebną niezręczność, której tamten ulega. W 1952 roku pisał: ,,Martwię się jedynie, że pan Bierut za mało docenia swą odpowiedzialność głowy państwa i dlatego pozwolił sobie na tak niepotrzebny wyczyn jak wyjazd do Moskwy na XIX zjazd partii bolszewickiej. Głowie państwa polskiego to nie przystoi”. W słowach tych widać niemalże troskę o Bieruta, podobną do tej z jaką Ks. Prymas wyrażał się o partii w latach 70.
Tymczasem Bierut występujący w roli prezydenta Polski był niczym więcej niż tylko stalinowskim namiestnikiem, służalczym wobec swego kremlowskiego mocodawcy i traktowanym przez niego z pogardą, był bolszewickim funkcjonariuszem, który wiedział, że musi w pewnych okresach przebywać w Moskwie, bo od tego zależą dosłownie jego losy, życie lub śmierć. Czy Prymas nie był tego świadomy? Zapewne, jak świadczy o tym mnogość jego wypowiedzi, w dużym stopniu był. Zarazem ciągle liczył jednak, że polskich komunistów stać będzie na wykazanie pewnej autonomii względem Rosjan, że będą mogli wywalczyć w Moskwie konieczny respekt dla narodowej racji stanu i odrębności państwa, w którym z woli obcych objęli rządy. Sądził w każdym razie, że Bierut winien w większym stopniu szanować swoją godność polskiego prezydenta, której Prymas nigdy mu też nie odmawiał. Nawet oceniając negatywnie działalność Bieruta po jego śmierci, dalej nazywał go głową państwa: ,,Bóg położył kres życiu człowieka i głowy państwa, który miał odwagę pierwszy i jedyny z dotychczasowych władców Polski zorganizować walkę polityczną i państwową z Kościołem. To straszna odwaga! Na tę odwagę zdobył się Bolesław Bierut”. Tak więc szacunek dla zawłaszczonej przez Bieruta i towarzyszy instytucji nakazywał Prymasowi poważnie traktować reprezentującego ją człowieka.
Ukryty patriota, który ,,chce Polski”
Drugim powodem tej dość niezwykłej estymy było przekonanie Ks. Prymasa, że Bierut jest w gruncie rzeczy polskim patriotą, osobą, która pośród wielu innych działaczy reżimu wyróżnia się tym, iż ,,chce Polski”. Prymas uważał, że ,,ludzie tego typu co pan Bierut szczerze są zatroskani o los Polski. Nie widzą też innej możliwości służenia Polsce obecnie jak tylko na drodze jej komunizowania”. Dlatego w czasie wyborów do Sejmu w 1952 roku głosował na Bieruta: ,,Mogę powiedzieć: głosowałem na p. Bieruta. Wydaje mi się, że ten człowiek «chce Polski»”. Podkreślał, że przy tym, że głos swój oddał zgodnie z nakazem sumienia, ponieważ z listy kandydatów znał tylko jego. Zabłocki oceniał, że przez swój udział w akcie wyborczym, który był przecież fikcją Prymas chciał zademonstrować obywatelską podmiotowość wyborcy i uczynić z wyborów okazję do refleksji nad uprawnieniami, które zostały Polakom zabrane. Jaką rolę w tym procesie wywłaszczania narodu z jego praw i podmiotowego statusu odgrywał, zdaniem Prymasa, Bierut?
Stefan Wyszyński był skłonny twierdzić, że szef partii komunistycznej w Polsce, w znacznej mierze tylko udaje bezwzględnego przedstawiciela opresyjnego reżimu, że pełni tylko z uwagi na geopolityczne uwarunkowania przypisaną mu rolę, z którą w duchu się nie utożsamia. Ze współczuciem pisał o Bierucie: ,,Żal mi tego człowieka, który musi reprezentować gorszego, niż jest w rzeczywistości”. Być może temu poglądowi sprzyjała otaczająca Bieruta aura niedomówień i pewnej tajemniczości oraz jego osobista powściągliwość, za sprawą której Prymas nazywał go ,,Wielkim Milczącym z Belwederu”. Nawet przebywając w więzieniu deklarował, że nie ma ,,żalu do prezydenta Bieruta”. Prymas nie wiedząc, że Bierut odegrał decydującą rolę w jego aresztowaniu, uważał, że odpowiadają za nie inni komuniści, a szef PZPR tylko ,,nie wypełnił swego obowiązku obrony obywatela wbrew prawu pozbawionego wolności”. W 1954 roku Kardynał postanowił nawet napisać do Bieruta list z prośbą o umożliwienie powrotu do domu z uwagi na ubytek zdrowia i sił, uszczuplonych za sprawą fatalnych warunków odosobnienia.
Ks. Piotr Jaroszkiewicz
Komentarze
Nikt nie dodał jeszcze komentarza.
Bądź pierwszy!