Dominus Iesus: promień światła dla naszego wieku (cz. 4)Zdjęcie: Grzegorz Gałązka
Deklaracja Dominus Iesus przypominała, że równość będąca podstawą i warunkiem dialogu dotyczy jego uczestników, partnerów międzyreligijnych kontaktów i nie może w żadnym razie oznaczać zrównywania treści doktryn. W żadnym wypadku w szczególności nie może obniżać tajemnicy Chrystusa do ludzkiej tylko rangi założycieli innych religii.
Relatywizm owocujący teologią religijnego pluralizmu, wbrew optymistycznej aurze, w której się unosi, zdradza wyraźnie głęboką nieufność do sił ludzkiego rozumu. To kolejny paradoks. Paradoks znamionuje również jego duchowe źródła, które wypływają z europejskiego oświecenia.
Dalekie owoce zachodniego oświecenia
Wypowiedzi teologów z innych kontynentów nie mogą nas zwieść. Wyglądają one, przynajmniej w pierwszym z nimi kontakcie, na oryginalny efekt lokalnej, autentycznej duchowości i prezentują się jako obrona rdzennych wartości przed globalną ekspansją kultury zachodniej. W istocie jednak nie są wcale tak niezależne od zachodu jak chciałyby uchodzić. Jest to zrozumiałe wtedy, kiedy uwzględni się fakt, że to na zachodzie powstały i wyewoluowały koncepcje, które najpierw dystansowały się, a potem próbowały uwolnić od chrześcijańskiego i kościelnego dziedzictwa. Trafiły potem na inne kontynenty i nabierając lokalnego kolorytu usiłują przedstawiać się teraz jako postulaty kultur, które chcą być wolne od zewnętrznego, europejskiego balastu. Są jednak w innym sensie ,,skażone” negatywną stroną europejskości, dokładnie europejskim buntem przeciw jednoznaczności katolickiej wiary i instytucji Kościoła datującym się na epokę oświecenia.
Współczesny relatywizm i sceptycyzm dochodzące do głosu na innych kontynentach, w Azji czy Ameryce Południowej, mają swoje początki w europejskim oświeceniu, które głosiło upragnioną przez siebie emancypację i potęgę rozumu, w rzeczywistości zaś zredukowało rozum i pozbawiło go najbardziej szlachetnych władz (na tym właśnie polega ów paradoks tym razem samego oświeceniowego roszczenia). Żądania ,,wieku świateł” wracają w przeobrażonej wersji jako postulaty rozmaitych postępowych teologii, jak np. doktryna pluralizmu. Jeśli przyjrzeć się bliżej jej protestowi przeciwko proklamacji Chrystusa i dokonanego w Nim dzieła zbawienia to okaże się, że jej pochodzenie nie może budzić żadnych wątpliwości. Jest nim decyzja europejskich filozofów, aby zanegować Odkupienie. Zapadła ona w oświeceniu (jakże zwodnicza to nazwa, zabrana Kościołowi, który tak niegdyś określał sakrament chrztu świętego i wtajemniczenie w wiarę) i była istotą tego rewolucyjnego ruchu.
Św. Jan Paweł II pisał w książce „Pamięć i tożsamość”: ,,Odrzucenie Chrystusa, a w szczególności Jego tajemnicy paschalnej – krzyża i zmartwychwstania – zarysowało się na horyzoncie myśli europejskiej na przełomie XVII i XVIII stulecia. Był to okres oświecenia. (…) Jakąkolwiek przybierało postać, oświecenie sprzeciwiło się temu, czym Europa stała się w wyniku ewangelizacji”. Skoro oświecenie sprzeciwia się rezultatom ewangelizacji Europy, naturalnie zrozumiałe staje się, że sprzeciwia się ono również prawdziwej ewangelizacji innych części świata, nawet jeśli przemawia językiem do złudzenia przypominającym inną niż europejskie kultury. Czym jeszcze było i na czym polegało oświecenie – o tym św. Jan Paweł II mówił w książce „Przekroczyć próg nadziei”. Było protestem przeciw Odkupieniu i Bogu Odkupienia. Bogu, który jest Miłością, który tak kocha ludzi, że daje swojego Syna, aby każdy kto w Niego wierzy miał życie wieczne: Bóg, ,,nie jest poza-światowym Absolutem, któremu cierpienie ludzkie jest obojętne. Jest Emmanuelem, Bogiem z nami, jest Bogiem, który dzieli los człowieka, uczestniczy w jego losie. Tu jeszcze raz wychodzi na jaw niewystarczalność, wręcz fałszywość tego obrazu Boga, który bez sprzeciwu przyjęło Oświecenie. Po Ewangelii jest to zdecydowanie krok wstecz, nie w kierunku lepszego poznania Boga i świata, ale w kierunku ich niezrozumienia”. Otóż właśnie, trudno to trafniej określić.
Oświecenie i wszelkie jego następstwa, jak promocja pluralizmu w dziedzinie wiary, stanowią krok wstecz, regres, unieważnienie prawdziwego rozwoju. Nie pomagają zrozumieć Boga, ale oddalają od Niego, są więc nie przysługą dla rozumu, ale obciążeniem. W dalekiej konsekwencji mogą nawet usprawiedliwić i uwiarygodnić rzekomo bezpieczny i wygodny świat pogaństwa, a zatem cofnąć ludzkiego ducha do czasów sprzed ,,Mojżeszowego rozróżnienia”.
Dialog musi służyć Prawdzie
Deklaracja Dominus Iesus, nawet jeśli nie rezygnowała w całości z idei dialogu międzyreligijnego, z pewnością przywracała właściwe proporcje. Po pierwsze stwierdzała, że dialog nie unieważnia i nie zastępuje misji ad gentes, czyli pierwszego przepowiadania wiary (jej postacią musi być zawsze, jak w czasach apostolskich, głoszenie kerygmatu i wezwanie do nawrócenia): ,,Także w dialogu międzyreligijnym misja ad gentes «tak dziś jak i zawsze zachowuje w pełni swą moc i konieczność. (…) Bóg pragnie zbawienia wszystkich poprzez poznanie prawdy. Zbawienie znajduje się w prawdzie. Ci, którzy są posłuszni natchnieniom Ducha Prawdy, znajdują się na drodze zbawienia. Kościół jednak, któremu ta prawda została powierzona, musi wychodzić naprzeciw ich pragnieniu, aby im ją zanieść. Właśnie dlatego, że Kościół wierzy w powszechny zamysł zbawienia, musi być misyjny»”.
Mało tego, watykański dokument ,,wprzęgał” po drugie dialog w służbę ewangelizacji i podporządkowywał jej wymogom: ,,dialog, choć stanowi część misji ewangelizacyjnej, jest tylko jednym z działań Kościoła w ramach jego misji ad gentes”. Wreszcie deklaracja przypominała, że równość będąca podstawą i warunkiem dialogu dotyczy jego uczestników, partnerów międzyreligijnych kontaktów i nie może w żadnym razie oznaczać zrównywania treści doktryn. W żadnym wypadku w szczególności nie może obniżać tajemnicy Chrystusa do ludzkiej tylko rangi założycieli innych religii. Jezus Chrystus jest bowiem absolutnie wyjątkowy i nieporównywalny, jest samym Bogiem, który stał się człowiekiem.
Joseph Ratzinger po opublikowaniu deklaracji mówił, że otrzymał za nią sporo wyrazów wdzięczności właśnie od misjonarzy, pracowników ,,pierwszej linii frontu”, którzy nieraz czuli się bezradni w obliczu ekspansji modnych teorii, teraz natomiast otrzymali nie tylko potwierdzenie słuszności swego zaangażowania, ale i znak solidarności i wsparcia całego Kościoła. ■
Tekst ks. Piotr Jaroszkiewicz
Komentarze
Nikt nie dodał jeszcze komentarza.
Bądź pierwszy!