Prawdziwie pokorny
Kościół wiele zawdzięcza papieżowi Benedyktowi XVI: wkład doktrynalny, korektę ducha soborowego, który rozjeżdżał się z nauczaniem Soboru, rozpoczęcie zdecydowanej walki z wpływami lobby homoseksualnego i każdy pewnie ma swoje punkty na tej liście. Ja też mam swoje.
Zamieszczone powyżej zdjęcie przedstawia moje jedyne bliskie spotkanie z Ojcem Świętym. Konieczne w tym miejscu jest podziękowanie ks. biskupowi Stanisławowi Napierale, który podczas jednej z wizyt ad limina zabrał nas, księży studiujących w Rzymie, na spotkanie z Benedyktem XVI. Nie wiem, czy jeszcze kiedykolwiek będę miał taką okazję, ale raczej wątpię. Może się to wydać dziwne, bo moja praca duszpasterska we Włoszech i studia specjalistyczne w Rzymie rozpoczęły się w 1998 roku, więc jeszcze za pontyfikatu św. Jana Pawła II, który bardzo chętnie spotykał się z kapłanami, zwłaszcza swoimi rodakami, ale ostatecznie tak wyszło, że nigdy nie byłem na audiencji u papieża z Polski. Oczywiście żal mi utraconych okazji, przecież byłem tak blisko i miliony o tym marzyły, ale z drugiej strony może to i dobrze, bo pewnie bym z siebie nie wykrztusił słowa, gdyż po dziś dzień, kiedy go słyszę wzruszenie odbiera mi głos i jasność widzenia. Ten szczególny stosunek emocjonalny tak naprawdę odebrał mi możliwość pełnej percepcji osoby i nauczania naszego Świętego Rodaka.
Zupełnie inaczej było z papieżem Benedyktem XVI. Od samego początku. Zdumiewała mnie przede wszystkim jego pokora. Kiedy w dniu wyboru na Stolicę Piotrową powiedział, że po wielkim papieżu Janie Pawle II przychodzi „pokorny pracownik winnicy Pańskiej” wielu uznało to za slogan, bo przecież wszyscy doskonale pamiętali jego przydomek „pancerny kardynał”, jedna z włoskich gazet nawet sobie pozwoliła na kiepskiej jakości żart tytułując materiał o nowym papieżu Pastore tedesco (gra słów: pasterz niemiecki, ale też rasa psa - owczarek niemiecki), a tymczasem on naprawdę taki właśnie był. Kardynał Joachim Meisner powiedział o Benedykcie XVI, że ma inteligencję 12 profesorów i pobożność dziecka w dniu przyjęcia Pierwszej Komunii Świętej. Niesamowicie mnie ujęła ta charakterystyka i kiedy miałem okazję rozmawiać z Kardynałem Kolonii zapytałem go o te słowa. Oto jak mi odpowiedział: „Tak dokładnie jest. Jest w nim tak piękna, tak samo przemawiająca pobożność i nieśmiałość dziecka, że ciągle jeszcze mnie wzrusza. Nie ma w nim nic ukrytego, nic spekulatywnego, on po prostu wierzy jak dziecko. Nie potrzebuje żadnej mediacji, jego świętość i pobożność jest tak oczywista, że staje się powodem zażartych ataków szatana”. I to jest pierwsza rzecz, jaką zapamiętam na zawsze po Benedykcie XVI: nieśmiałość, której doświadczyłem też osobiście w naszej krótkiej prywatnej rozmowie, pokora i pobożność dziecka pierwszokomunijnego.
Drugie osobiste wspomnienie dotyczy wizyty Benedykta XVI w Nowym Jorku, w tym samym czasie gdy i ja tam przebywałem pracując nad swoją dysertacją. Było to 19 kwietnia 2008 roku i papież odprawił w katedrze św. Patryka Mszę dla duchownych i osób konsekrowanych. Wygłosił wówczas wspaniałą homilię, którą oparł o architekturę nowojorskiej katedry. Mówił m.in.: „Pierwszy aspekt dotyczy okien z witrażami, przez które do środka dostaje się mistyczne światło. Widziane z zewnątrz okna te wydają się mroczne, ciężkie, wręcz ponure. Kiedy jednak wejdzie się do kościoła, ożywają one niespodziewanie; odbijając przechodzące przez nie światło, ukazują cały swój splendor. Wielu pisarzy – tu w Ameryce możemy przypomnieć Nathaniela Hawthorne’a – wykorzystywali obraz witraży dla opisania tajemnicy samego Kościoła. Dopiero od środka, dzięki doświadczeniu wiary i życia Kościoła, widzimy Kościół taki, jakim jest rzeczywiście: zatopiony w łasce, promieniejący urodą, przyozdobiony rozlicznymi darami Ducha. Wynika z tego, że my, którzy żyjemy życiem łaski w komunii Kościoła, wezwani jesteśmy do przyciągania wszystkich ludzi do wnętrza tej tajemnicy światła”. To tylko jeden z fragmentów, odsyłam do całości, ale też do wielu innych wypowiedzi, homilii i książek Benedykta XVI, który był niewątpliwie jednym z największych teologów naszych czasów, ale potrafił o Bogu mówić niezwykle pięknie. To właśnie słuchając go jeszcze bardziej sobie uzmysłowiłem, jak ważne jest przygotowywanie się do każdej wypowiedzi.
Znana jest anegdota na temat wówczas jeszcze kardynała Ratzingera, który miał otrzymać doktorat honoris causa na Wydziale Teologicznym Uniwersytetu Nawarry w Pampelunie i po usłyszeniu tematu, na który miałby wygłosić wykład odpowiedział: „Na ten temat nie będę mówił, bo to jest sprawa, o której jeszcze nigdy w życiu nie myślałem”. Znowu nam się tutaj kłania niezwykła pokora, ale też jeszcze bardziej nabieramy przekonania, że jeśli już o czymś mówił, to było to dogłębnie przemyślane. I to nas prowadzi do ostatniej kwestii, za którą jestem szczególnym dłużnikiem wobec Benedykta XVI.
Już jako senior, nieco ponad dwa lata temu, Benedykt XVI w sposób zdecydowany stanął w obronie celibatu. Wielu krytykowało go za to twierdząc, że skoro odszedł na emeryturę to powinien siedzieć cicho, tak jak się zobowiązał. A ja uważam, że właśnie znając jego osobowość, pokorę i choćby powyższą anegdotę, należy uznać, że papież senior po prostu stwierdził, że ataki na celibat są tak groźne, choć często powierzchowne i wynikające z niezrozumienia albo ze zwykłej fobii antykościelnej, że nie mógł milczeć. I raz jeszcze przypomniał całą podstawę teologiczną kapłaństwa i nieodłącznego celibatu. We wstępie do książki wraz z kardynałem Robertem Sarahem napisali: „W szczególny sposób myśleliśmy o księżach. Nasze kapłańskie serce zapragnęło ich pocieszyć, dodać im odwagi”. I w moim przypadku im się to udało. Dziękuję.
I już całkiem na koniec. Też chciałbym odejść ze słowami „Kocham Cię Jezu”. ■
Tekst ks. Andrzej Antoni Klimek
Komentarze
Nikt nie dodał jeszcze komentarza.
Bądź pierwszy!