TELEFON DO REDAKCJI: 62 766 07 07
Augustyna, Ingi, Jaromira 23 Sierpnia 2025, 03:59
Dziś 19°C
Jutro 13°C
Szukaj w serwisie

Pod korcem, czy na korcu?

Pod korcem, czy na korcu?

Dla Narodu Wybranego najważniejszym wydarzeniem historio-zbawczym było wyjście z niewoli egipskiej. Tej nocy Pan poraził Egipcjan, lecz nie pozwolił Niszczycielowi wejść do domów oznaczonych. Dziś nie ma już nakazów, by wierzący oznaczali swoje domostwa, jest jedynie prośba, by uczynić to np. w uroczystość Najświętszego Ciała i Krwi Pańskiej.

Rzecz jasna, nie byłoby to na miejscu, by w literackich zapędach pokusić się na fikcyjny opis siódmej plagi, która dosięga „zapominających” o wystawieniu obrazka w oknie na Boże Ciało. Niemniej na kanwie tego faktu, warto poczynić refleksję o przywiązaniu do tradycji i obowiązku świadczenia o swojej wierze. Pewnie wiele osób w wieku średnim (i rzecz jasna starszych) ma w pamięci udekorowane okna kamienic na trasach przejścia procesji. Wyrzucone dywany, wystawione wielkie obrazy. Teraz o tak duże obrazy już byłoby trudno (mówiąc drastycznie –z wielu domów już je wyrzucono). Chwała zatem tym, którzy swoje domy jakoś przyozdobili. Na nic zatem tłumaczenia, że „ja tego nie czuję”, czy: „z głowy mi wyleciało”, bo dziś na wagę złota jest każda forma zamanifestowania przynależności do Chrystusa. Jeszcze z odległych czasów pamiętam dyskusje, czy właściwym miejscem dla krzyża jest zawieszenie go nad drzwiami. Obecnie w wielu domach katolików krzyża już nie ma nigdzie. A przecież oprócz wspomnianego aspekt przyznania się do Jezusa, jest jeszcze druga strona, związana z duchową obroną. Warto przywołać słowa samego Zbawiciela nawiązujące do fragmentu z Księgi Wyjścia o kąsających żmijach. Tak jak wtedy, ci, którzy po ukąszeniu spoglądając na wywyższonego węża miedzianego, pozostawali przy życiu, tak nam trzeba patrzeć na krzyż (a zatem w mieszkaniu powinien on być w zasięgu wzroku). Z krzyżem jest zresztą ciekawa historia. Tysiące rzeczy wystawionych na widok publiczny ludziom nie przeszkadza, ale raz po raz słyszymy, że akurat komuś, gdzieś przeszkadza krzyż. Do dnia dzisiejszego mam zakodowane pytania z mojego katechizmu pierwszokomunijnego. Otwierało je to o treści: „Co wyznajemy czyniąc znak krzyża”. A odpowiedź podana poniżej tłumaczyła: „Czyniąc znak krzyża, wyznajemy, że jesteśmy chrześcijanami”. Tak samo jest, gdy krzyż wieszamy! I znów sięgając do lat dziecięcych - miałem zakodowane, że obraz na ścianie ma być pomocą w skupieniu się podczas porannej i wieczornej modlitwy. Natomiast gdy rozpęta się burza, to wylądować ma w oknie. Obowiązkiem (pod groźbą grzechu) było kiedyś noszenie medalika. Dwa lata temu z kolegami księżmi miałem okazję wybrać się do wód termalnych. Jeden z przyjaciół uprzedził mnie, że nie zobaczę tam nikogo, kto by medalik, czy krzyżyk miał zawieszony na szyi. Pomyślałem, że to niemożliwe. A jednak miał rację. Przywołując czasy minione w pamięci mam też jedną sytuację, gdy mój kolega z podstawówki został wezwany do wytłumaczenia się, bo krzyżyk przypiął sobie do bluzy. Dziś słyszę, że w niektórych szkołach są osoby, którym nie podobają się motywy patriotyczne na t-shirtach. Symbole te wzywają do nienawiści? Nie sądzę. Zawieszony krzyżyk też nie jest wyzwaniem, by kogoś krzyżować! Jako dzieciaki śpiewaliśmy: „Noszę krzyżyk maleńki (…) Tylko jedno spojrzenie i na pewno już wiem. Co jest najważniejsze”. Warto raz po raz znów to zaśpiewać. Ponieważ zbliża się koniec roku szkolnego, to poruszę jeszcze jeden wątek. Uczyłem wówczas w mieście, które przeżywało peregrynację Ikony MB Częstochowskiej. Podczas Mszy św. dla młodzieży (na którą dotarli nasi uczniowie) misjonarz opowiadał jaką moc ma modlitwa różańcowa, ale zaznaczył także sensowność noszenia przy sobie różańca (złe duchy nie tylko w filmach grozy z dala chcą trzymać się od takich przedmiotów). Myślałem, że hasło: „Nawet jeśli nie masz zamiaru się modlić, noś go przy sobie!”, trafi do wszystkich serc i zakodowane będzie w pamięci. Następnego dnia w jednej z klas podałem proponowane oceny końcowe. Niespodziewanie rozległy się żale, że nie stawiam ocen celujących. Na nic było moje odwoływanie się do przedmiotowego systemu oceniania. Inni katecheci mogą, to i ja choć jedną muszę. Zdobyłem się na ryzyko. Oznajmiłem, że wstawię ocenę celującą (i to bez względu na uzyskane oceny cząstkowe) temu, kto ma przy sobie różaniec. Z jednej strony kamień spadł mi z serca, że nie musiałem nikomu oceny naciągać, a z drugiej ciekaw ciągle jestem, kto załapie się do grona „opieczętowanych” w apokaliptycznym orszaku Baranka.

ks. Piotr Szkudlarek

Dodaj komentarz

Pozostało znaków: 1000

Komentarze

Nikt nie dodał jeszcze komentarza.
Bądź pierwszy!