Pochwała małżeństwa
Jeszcze nie zacząłem, a już wiem, że będzie trudno. Niedawno przypadała 40. rocznica naszego ślubu – mojego i Anity. W zeszłym roku w rocznicę „udało” mi się powiedzieć żałosnego suchara. Zaraz po obudzeniu powiedziałem żonie, że gdybym ją zabił w dniu ślubu, to już bym właśnie wychodził z więzienia. A co z samym małżeństwem?
Istotną cechą małżeństwa nie jest to, że dwie osoby są ze sobą razem, czy też prowadzą wspólne gospodarstwo, albo mają i/lub wychowują dzieci, albo dziedziczą po sobie majątek. Tak może być w małżeństwie, ale nie to stanowi o jego istocie. Małżeństwo nie jest po prostu „związkiem”, bo inaczej nie różniło by się od konkubinatu.
Moim zdaniem istotnym wyróżnikiem małżeństwa jest „formalne przyjęcie na siebie odpowiedzialności za drugą osobę, z którą pozostajemy w związku”. Oczywiście należałoby do tego jeszcze sporo dodać, ale ten aspekt wydaje mi się najważniejszy, przynajmniej z punktu widzenia rozważań przedstawionych w tym felietonie. Szczególnie chciałbym podkreślić to, że przyjęcie odpowiedzialności ma charakter formalnego zobowiązania. Wbrew temu, co wydaje się sądzić wiele osób (może nawet już większość osób) formalny charakter zobowiązania nie jest słabością małżeństwa tylko właśnie jego siłą! Wielokrotnie słyszałem od różnych osób formułę, „a po co mam brać ślub, żeby się potem rozwieść? Przecież teraz jest tyle rozwodów”.
Odpowiedź brzmi chestertonowsko (nie jest to oczywiście przypadek, bo jestem pod dużym wpływem G.K. Chestertona): A choćby i po to! Oczywiście, że rozwód jest tragedią i jest końcem małżeństwa, ale jeśli ktoś nie weźmie ślubu, to przecież nawet rozwieść się nie może! Czy się mylę w tej sprawie? Innymi słowy, jeśli nigdy nie doszliśmy w naszym związku z drugą osobą do tego, żeby formalnie stwierdzić „chcę za ciebie odpowiadać, deklaruję zobowiązanie wobec ciebie” - to nie możemy nawet powiedzieć „już nie chcę za ciebie odpowiadać, nie czuję się do tego zdolny”. Chciałbym zostać dobrze zrozumiany – absolutnie i w żadnym wypadku nie twierdzę, że ludzie, którzy nie mają ślubu nie kochają się. Oczywiście, że się kochają. Kochałem moją żonę przed ślubem i po ślubie. Kochałem ją tak samo i tak samo do dziś kocham. Nasz związek ma charakter sakramentalny, więc z pewnością bardzo nam pomaga Duch Święty i cała Trójca, ale jeśli ktoś sobie takiej pomocy nie życzy (czego nie jestem w stanie zrozumieć, ale wiem, że tak bywa, może po prostu ludzie są mocni?) to i taka osoba może kochać drugą osobę bez ślub
u i być przez te osobę kochany. Małżeństwo nie jest warunkiem miłości, ani też nie jest wynikiem miłości. Miłość nie powoduje małżeństwa.
O co w takim razie chodzi? Po prostu – miłość, choć jest tak ważna i największa w takiej wersji, do jakiej zdolny jest człowiek, po prostu nie wystarcza, żeby ze sobą wytrzymać, no choćby przez 40 lat. Romano Guardini napisał (w książce „Bóg. Nasz Pan Jezus Chrystus - Osoba i Życie”):
„Mylimy się sądząc, że bezpośrednie spotkanie z Chrystusem musi bezwarunkowo pociągać człowieka do wiary. Zapominamy o tym, co jest rzeczywiście wymagane: o posłuszeństwie, wysiłku, poczuciu odpowiedzialności i uważamy, że wystarczy żywiołowy zapał”.
Sparafrazujmy sobie to zdanie na „mylimy się sądząc, że Miłość (czy to nie Chrystus jest Miłością?) musi bezwarunkowo pociągać człowieka do wytrwania w związku”. Rozumiecie co mam na myśli? Podczas kiedy w natchnieniu i z radością pisałem ten felieton moja żona regularnie wzywała mnie do kuchni w celu
1) obrania ziemniaków;
2) pozmywania;
3) zrobienia herbaty;
4) porozmawiania z nią;
5) zakupu nowych ziemniaków (jakby nie można było zostawić w spokoju tych starych, to byśmy teraz nie kupowali już nowych – kobiety są bardzo niepraktyczne..) etc, etc.
Myślicie, że moja miłość wystarczyłaby, aby temu sprostać? Najwyżej na jedne ziemniaki by mi starczyło! Skoro ja tu chcę pisać o małżeństwie i miłości, to przecież ona sama mogłaby je obrać. To miłość tak mi mówi! A małżeństwo mówi – „obierz ziemniaki! Zobowiązałeś się!
„Posłuszeństwo, wysiłek, poczucie odpowiedzialności”. I dlatego Anita śmiała się kiedy opowiadałem suchara o zamordowaniu. Wiedziała dobrze, że z miłości pewnie mógłbym ją zabić (to oczywiście metafora), ale formalne zobowiązanie całkowicie to wyklucza. Dlatego oprócz pochwały miłości, którą oczywiście głoszę w pierwszym rzędzie, bardzo także chwalę małżeństwo, nawet mając świadomość, że nie jest ono bezą Pavlova. ■
Tekst Łukasz Święcicki
Zdjęcie: archiwum autora
Komentarze
Nikt nie dodał jeszcze komentarza.
Bądź pierwszy!