TELEFON DO REDAKCJI: 62 766 07 07
Augustyna, Ingi, Jaromira 22 Sierpnia 2025, 04:07
Dziś 19°C
Jutro 13°C
Szukaj w serwisie

Piękny Indiana i czaszki Bobana - kultura i film

Piękny Indiana i czaszki Bobana

czaszki bobanaProdukcja czwartej części Indiany Jonesa była ryzykownym przedsięwzięciem. Głównym atrybutem spajającym wszystkie wątki filmu są kryształowe czaszki - jeden z czołowych archeologicznych fetyszy. W filmie jest ich trzynaście, a jedyną brakującą zdobywa właśnie Indiana Jones. Skąd wzięły się te czaszki?

Wiosna 2008 roku była nerwowym okresem dla Franka Marshalla. Fakt ten musiał go bardzo zastanawiać, gdyż pozornie nie miał żadnych powodów do stresu. Jako producent filmowy stał za największymi przedsięwzięciami kina ostatnich 30 lat, by wymienić choćby takie dzieła jak „Duch”, „Powrót do przeszłości” czy „Szósty zmysł”. Czegokolwiek dotknął, natychmiast zamieniał to w złoto, a jego sukcesy zapewniły mu żelazną reputację w Hollywood. Teraz jednak jego pewność siebie przygasła, a najnowsze dzieło, nad którym sprawował pieczę, nie budziło w nim tak jednoznacznego entuzjazmu. Mało tego, obawiał się, że nowy film może okazać się kompletną klapą.
Produkcja czwartej części Indiany Jonesa, bo o tym obrazie mowa, była ryzykownym przedsięwzięciem. Jego poprzednie odsłony okazały się absolutnymi hitami, przechodząc do klasyki gatunku i zapewniając niesamowity dochód właśnie takim ludziom, jak Frank Marshall. Teraz jednak wszyscy zastanawiali się, czy najnowsze dziecko duetu Steven Spielberg-George Lucas, powstające przecież po 19 latach przerwy, przemówi do nowej generacji odbiorców. Czy postać poszukującego przygód archeologa jest jeszcze w stanie obudzić w uzależnionych od swoich smartfonów widzach inną reakcję niż długie, przeciągłe ziewanie? Sam Harrison Ford posunął się przecież mocno w latach, podobnie jak reżyser i scenarzysta. Pojawiało się ryzyko, że zwapniałe legendy kina mogą stworzyć coś, co będzie niezamierzoną parodią ich legendarnych wyczynów sprzed lat, pozostawiając przy tym poczucie niesmaku oraz zażenowania. Żadna z tych obaw nie miała się jednak sprawdzić.
Film okazał się wielkim sukcesem, zarabiając prawie 790 milionów dolarów i plasując się na 22 miejscu na liście najbardziej dochodowych obrazów wszech czasów. Sukces, jak to sukces, zawsze ma wielu ojców. Doskonała promocja, fantastyczne zdjęcia „naszego” Janusza Kamińskiego oraz muzyka Johna Williamsa zagrały perfekcyjnie. Najważniejszy jednak okazał się wątek fabularny. Tym razem doktor Jones działa w czasach zimnej wojny, a jego wrogowie zamiast czapek z trupią czaszką noszą kagiebowskie mundury. W tle zaś mamy tajemnicę Roswell, UFO oraz odwieczną mądrość starożytnej cywilizacji Majów i Azteków. Głównym atrybutem spajającym te wszystkie wątki są kryształowe czaszki - jeden z czołowych archeologicznych fetyszy, którymi karmi się współczesna popkultura. W filmie jest ich trzynaście, a jedyną brakującą zdobywa właśnie Indiana Jones. Połączenie ich wszystkich umożliwia bohaterom kontakt z Obcymi, a w konsekwencji, szczęśliwe zakończenie.
Kryształowe czaszki już od XIX wieku zapładniają wyobraźnię naukowców, pisarzy oraz filmowców. Dla kręgów związanych z ruchem New Age mają wartość niemal sakralną. Przypisuje się im duchowe, wręcz magiczne właściwości. W filmie Spielberga są osią, wokół której śledzimy popisy największego, obok Jamesa Bonda, bohatera propagandowego Imperium. Ale wszyscy dobrze wiemy, że prawdziwa historia jest dużo ciekawsza, niż nawet najbardziej wymyślna fikcja. Tak samo jest w przypadku czaszek oraz człowieka, który wydobył je na światło dzienne. Nie był on zawodowym archeologiem i w przeciwieństwie do Indiany Jones’a, nie posiadał żadnego tytułu naukowego. Nie pochodził też z Wysp Brytyjskich, tylko z Francji, a opinia, na jaką zapracował, daleka była od kryształowości jego słynnych artefaktów. Człowiek ten nazywał się Eugene Boban.
Kiedy w 1853 roku wyjeżdżał z Francji miał 19 lat. Pierwszym celem, jaki sobie obrał, była Ameryka Północna, a konkretnie kalifornijskie złoto. I choć nie zbił tam fortuny, po raz pierwszy zetknął się z Latynosami oraz nauczył języka hiszpańskiego. Wtedy też zafascynowała go kultura Indian. Nie tylko dostrzegł jej inspirujący koloryt, ale również odkrył w niej spory potencjał marketingowy. Starożytne cywilizacje wciąż rozbudzały wyobraźnię Europejczyków, a indiańska cepelia oraz zabytki, zaspokajały ich, coraz bardziej wyrafinowane, potrzeby estetyczne.
W 1857 roku przyjechał do Meksyku z nowym pomysłem na siebie. W tamtym okresie kraj kaktusów wciąż był pełen prekolumbijskich zabytków, artefaktów pamiętających starożytne czasy  oraz... zwykłych rupieci, które je tylko imitowały. Boban od razu wsiąkł w ten mikrokosmos. Bardzo szybko zaprzyjaźnił się z mieszkającymi obok Mexico City Indianami z plemienia Nahuatl i wykorzystując zdolności lingwistyczne, szybko przyswoił ich język. Jego handlowa żyłka podpowiadała mu, że sprzedaż azteckich antyków będzie strzałem w dziesiątkę. Turyści i biali dygnitarze kochali indiański folklor, a dostęp do starych przedmiotów nie był w tamtym czasie specjalnie trudny. Dobre wyniki sprzedaży pozwoliły naszemu handlarzowi na poszerzenie asortymentu. Zaczął skupować stare dokumenty z wczesnego okresu kolonialnego. Kolekcjonował również pierwodruki książek dotyczących historii Meksyku, jego kultury oraz języków występujących na terenie tego kraju. (...)
Wróćmy jednak do głównego wątku. (...)Boban nie traci nadziei i z całego serca chce podbić rynek antykwaryczny we Francji. Przyjeżdża do Paryża, otwiera swój antykwariat w najbardziej dogodnym miejscu (tuż przy Sorbonie) i… ponosi porażkę. Tym razem również przez złą koniunkturę polityczną. W 1871 r. Napoleon zostaje pokonany pod Sedanem, w Paryżu szaleje komuna i nie jest to najlepszy moment na sprzedawanie magicznych masek czy katolickich medalików. Dopiero po kilku latach od tej zawieruchy udaje się naszemu bohaterowi zrobić pierwszy duży deal. Sprzedaje większość swojej kolekcji Alphonse Pinartowi, a ten od razu odsprzedaje ją do paryskiego muzeum Trocadero. W jej skład wchodzą między innymi trzy kryształowe czaszki. Tak rozpoczyna się obrót tymi mitycznymi eksponatami, których pierwszym rozpoznanym źródłem jest nasz bohater. (...)
Czaszki zostały wykonane z czystego, bądź mlecznego kwarcu. Ich artystyczny kunszt oraz świetne odwzorowanie prawdziwych parametrów głowy, sprawiły, że zgłaszały się po nie rzesze naukowców oraz pasjonatów archeologii. Przez kolejne dziesięciolecia, wielu z nich uważało je za absolutnie prawdziwe. Taki na przykład Ernest T. Hamy, dyrektor muzeum Trocadero popełnił na ich temat dwa artykuły naukowe. Utrzymywał w nich, że największa z czaszek, jakie posiadała jego placówka, była w istocie ozdobą, zdjętą z opończy nałożonej na posąg jednego z azteckich bogów. Jednakże już w tamtych czasach pojawiały się wątpliwości, co do prawdziwości tych artefaktów. Wskazywano przede wszystkim na to, że mezoamerykańskie zabytki praktycznie nie zawierały kwarcu. No może z wyjątkiem koralików i wisiorków.

Tekst Andrzej Rochowicz

Galeria zdjęć

Dodaj komentarz

Pozostało znaków: 1000

Komentarze

Nikt nie dodał jeszcze komentarza.
Bądź pierwszy!