TELEFON DO REDAKCJI: 62 766 07 07
Augustyna, Ingi, Jaromira 17 Lipca 2025, 13:37
Dziś 19°C
Jutro 13°C
Szukaj w serwisie

Papież, który poruszył moje serce

Papież, który poruszył moje serce

O światłach, które rozpalił w nim papież Franciszek opowiada ks. infułat Paweł Malecha, Promotor Sprawiedliwości w Sygnaturze Apostolskiej i profesor prawa kanonicznego na Papieskim Uniwersytecie Gregoriańskim w Rzymie.

Księże infułacie, pewnie nieprędko ogarniemy dziedzictwo papieża z Argentyny, ale już teraz, na gorąco, możemy mówić o swoich odczuciach. Kogo pożegnaliśmy?

Papież Franciszek był pierwszym następcą św. Piotra pochodzącym z Ameryki Łacińskiej i zarazem pierwszym jezuitą, który objął Stolicę Piotrową. Już sam wybór imienia – Franciszek – nie był przypadkowy: stanowił wyraźne nawiązanie do Świętego Franciszka z Asyżu, symbolu prostoty, pokory i miłości do ubogich. Od początku swojego pontyfikatu, rozpoczętego w 2013 roku, papież Franciszek jasno dał do zrozumienia, że jego posłannictwo będzie inne – mniej skupione na ceremoniale, a bardziej na miłosierdziu, otwartym dialogu i konkretnych działaniach na rzecz potrzebujących.

Powróćmy do początków pontyfikatu. Jak ksiądz przeżył dzień wyboru Jorge Bergoglio na kolejnego następcę Świętego Piotra? 

Nie zapomnę 13 marca 2013 roku. Gdy tylko usłyszałem o białym dymie unoszącym się nad Kaplicą Sykstyńską przy wtórze bijących dzwonów, natychmiast udałem się na Plac św. Piotra, by być świadkiem tego wyjątkowego momentu – ogłoszenia nowego papieża. Mieszkam niedaleko Watykanu, więc dotarcie tam zajęło mi zaledwie chwilę. Na miejscu zastałem atmosferę napięcia i oczekiwania, pełną emocji. Tłumy wiernych z całego świata, mimo zimna i uporczywego deszczu, stały z parasolami w dłoniach, wpatrując się z nadzieją i wzruszeniem w fasadę bazyliki. Nad placem wisiały ciężkie chmury, a zapadający zmrok potęgował wrażenie tajemniczości i powagi. Około godziny 19:00 na balkon Bazyliki św. Piotra wyszedł francuski kardynał Jean-Louis Tauran. Jako protodiakon donośnym głosem obwieścił światu: Habemus Papam! – mamy papieża. Tłum eksplodował radością. Chwilę później pojawiła się sylwetka nowego Ojca Świętego. Spokojna, niemal nieśmiała postać – papież Franciszek. Jego pierwsze słowa były dalekie od retorycznych uniesień. Były proste, ciepłe, ludzkie. Wzruszyło mnie, gdy zanim udzielił błogosławieństwa, poprosił nas o modlitwę za siebie. Nastała wtedy pełna ciszy, niemal mistyczna chwila. Papież pochylił głowę, a zgromadzony tłum – wbrew moim obawom – pogrążył się w modlitwie. To był moment jedności, który poruszył serca milionów. Wtedy zrozumiałem, że zaczyna się nowy rozdział – pełen pokory, prostoty i miłości.

Rzeczywiście słowa „módlcie się za mnie”, a nie „módlcie się za papieża”, jakby powiedzieli jego poprzednicy, były charakterystyczne dla Franciszka często skracającego dystans i będą później wielokrotnie powracać.

Tak, słowa: „Módlcie się za mnie" stały się jednym z najbardziej rozpoznawalnych i poruszających znaków jego pontyfikatu. Powtarzał je nieustannie – z głęboką pokorą i świadomością ogromu odpowiedzialności, jaka na nim spoczywała. Nie były to słowa rzucane mimochodem. Wypowiadał je zarówno wobec zgromadzonych tłumów, jak i w czasie kameralnych, prywatnych spotkań. Pamiętam dobrze, jak podczas prywatnych audiencji, które miałem zaszczyt przeżyć, na zakończenie naszej krótkiej rozmowy zawsze patrzył mi w oczy i mówił cicho, lecz z wyraźnym naciskiem: Nie zapomnij modlić się za mnie. To wezwanie, wtedy wypowiadane niemal szeptem, dziś wybrzmiewa we mnie z jeszcze większą siłą. Im dłużej noszę w sercu tamte wspomnienia, tym bardziej uświadamiam sobie, jak wielką wagę mają te proste słowa. Są one w istocie kwintesencją naszej postawy wobec Kościoła i jego pasterzy. Zamiast łatwej, a często bezowocnej krytyki, jesteśmy wezwani do modlitwy – pokornej, codziennej, wytrwałej. Modlitwy nie tylko za Ojca Świętego, ale i za kardynałów, biskupów, proboszczów, zwyczajnych księży, a także za zakonników, siostry zakonne i wszystkich innych, którzy sprawują jakikolwiek urząd w Kościele instytucjonalnym. Dziś z pokorą pytam sam siebie: czy w czasie pontyfikatu papieża Franciszka rzeczywiście odpowiedziałem na jego prośbę? Czy modliłem się za niego tak często i z taką gorliwością, jakiej oczekiwał? Czy moje serce pamiętało o tym wołaniu – tak prostym, a zarazem tak głęboko ewangelicznym? Niech to pytanie pozostanie z nami na dłużej. Niech stanie się codziennym przypomnieniem, że Kościół nie potrzebuje naszych osądów, lecz przede wszystkim naszej modlitwy.

Do nas w diecezji kaliskiej wielkie znaczenie miał fakt, że Mszę Świętą inaugurującą pontyfikat papież Franciszek odprawił 19 marca 2013 roku w uroczystość Świętego Józefa. Pamięta ksiądz infułat ten dzień?

Oczywiście, celebracja była pełna symboliki i głębokiego przesłania duchowego. Już wtedy nowo wybrany papież zarysował kierunek, w jakim pragnie prowadzić Kościół: drogę służby, czułości i troski o drugiego człowieka. W homilii Franciszek nawiązał do postaci św. Józefa – cichego, pokornego opiekuna Świętej Rodziny, który z oddaniem i miłością służył Bogu oraz ludziom. To właśnie jego postawa – dyskretna, a zarazem pełna siły i zaufania – stała się inspiracją dla papieskiej misji. Prawdziwa władza to służba – podkreślił wówczas papież, wskazując, że jedynie poprzez miłość i oddanie można autentycznie przewodzić. Święty Józef, tak bardzo czczony w diecezji kaliskiej, został obrany przez Franciszka na szczególnego patrona jego pontyfikatu – jako wzór mądrego, wiernego i czułego opiekuna.

Przejdźmy teraz do bardziej osobistych refleksji i relacji księdza infułata z papieżem Franciszkiem. Jakby ksiądz określił jego rolę w swoim życiu i posłudze?

Od pierwszych chwil pontyfikatu papież Franciszek stał się dla mnie kimś wyjątkowym. Nie dlatego, że nosił biały strój i mieszkał w Watykanie, ale dlatego, że był blisko ludzi. Mówił prostym językiem, patrzył w oczy i słuchał tych, których świat zbyt często ignoruje – ubogich, wykluczonych, zapomnianych. Miał w sobie coś, co trudno opisać słowami – autentyczność i serce. Najgłębiej zapadły mi w pamięć jego gesty. Odwiedzał więźniów, migrantów, chorych i bezdomnych. Nie szukał poklasku. Po prostu był tam, gdzie nikt inny nie chciał być. Nie bał się powiedzieć głośno, że Kościół nie może zamykać się w świątyniach, ale musi iść na ulice, słuchać, dotykać ran i służyć. Marzył o Kościele ubogim dla ubogich – i sam żył tą wizją. Podziwiałem jego odwagę w mówieniu prawdy – o obojętności, o kulturze odrzucenia, o tym, jak traktujemy siebie nawzajem i świat, który nam powierzono. Nie był tylko przywódcą duchowym – był sumieniem, które nie pozwalało zasnąć spokojnie, jeśli ktoś cierpiał. Ale najbardziej poruszało mnie to, jak często przypominał, że Bóg jest bliski – że chrześcijaństwo to nie zbiór zakazów, lecz relacja, spotkanie z miłosiernym Ojcem, który pochyla się nad człowiekiem w jego biedzie i zagubieniu. Dla mnie papież Franciszek był kimś więcej niż papieżem. Był świadkiem Ewangelii, który pokazał, że wiara może być żywa, czuła i odważna. Naprawdę poruszył moje serce. I za to jestem mu ogromnie wdzięczny.

Czy są jakieś konkretne wydarzenia z tego dwunastoletniego pontyfikatu, które księdzu zapadły w pamięć i pozostaną inspiracją, bez względu na upływ czasu?

Są takie dwa wydarzenia, które na zawsze zapisały się w moim sercu. Pierwszym z nich była jego wizyta w Krakowie podczas Światowych Dni Młodzieży w 2016 roku – wydarzenie pełne entuzjazmu, modlitwy i jedności młodych ludzi z całego świata. To właśnie wtedy papież wypowiedział słynną naukę o kanapie, która do dziś we mnie rezonuje. Jego wezwanie, by nie być młodymi, którzy wygodnie rozsiadają się na kanapie życia, ale by wstać, założyć buty – najlepiej buty trekkingowe – i odważnie ruszyć w drogę, odebrałem bardzo osobiście, mimo że nie zaliczałem się już do grona młodych. Poczułem jednak, że te słowa były skierowane również do mnie – bym nie bał się życia, wyzwań i odpowiedzialności za świat wokół mnie.

Wielu z nas usłyszało te słowa i pewnie bardzo podobnie, bez względu na wiek, zareagowaliśmy. A jakie jest drugie pamiętne wydarzenie?

Niezwykle poruszającym dla mnie momentem była poranna, czwartkowa Msza Święta, którą papież Franciszek odprawił przy grobie św. Jana Pawła II. W tej cichej, skromnej liturgii zawarte było głębokie przesłanie pokory i duchowej więzi między dwoma wielkimi papieżami. Dla mnie – wychowanego w cieniu pontyfikatu Jana Pawła II – ten gest Franciszka był jak most między pokoleniami, jak milczące dziękuję i kontynuuję w jednym. Uświadomiłem sobie wtedy, jak bardzo Kościół żyje pamięcią, ale też jak wciąż na nowo pisze swoją historię – z nami i pośród nas. Te dwa wydarzenia przypominają mi wreszcie, że wiara to nie stan, ale droga. Droga, na którą warto wyruszyć.

Natomiast droga ziemska papieża Franciszka, właśnie dobiegła końca, ale jak pisał poeta, również i on „nie wszystek umrze”. Co po nim zostaje i nie zgaśnie?

Dziś, wspominając życie i pontyfikat papieża Franciszka, ogarnia mnie głęboka wdzięczność – za jego odwagę, łagodność, promienny uśmiech oraz za to, że był prawdziwym pasterzem: bliskim ludziom, niewynoszącym się ponad nich. Był obecny tam, gdzie pulsowało życie, tam, gdzie cierpienie domagało się nadziei, a zagubienie – kierunku. Jego słowa poruszały serca, a gesty – budowały mosty. Tłumy gromadzące się przy jego trumnie, niezliczeni ludzie obecni na jego pogrzebie, są świadectwem miłości i szacunku, jakim darzyli go wierni na całym świecie. Niech zatem dziedzictwo, które pozostawił, nadal inspiruje, przemienia i zachwyca – nie tylko Kościół, ale i cały świat. 

Rozmawia ks. Andrzej Antoni Klimek
Archiwum ks. Pawła Malechy

Galeria zdjęć

Dodaj komentarz

Pozostało znaków: 1000

Komentarze

Nikt nie dodał jeszcze komentarza.
Bądź pierwszy!