Pamiętnik nastolatki: Beata
Beata Andrzejczuk jest autorką popularnych książek dla dzieci i młodzieży, m. in. „Opowiastek Familijnych” i „Tajemnicy ukrytej w czekoladzie”. Dorastające panny uwielbiają ją za serię powieści „Pamiętnik nastolatki”. Zastanawiałam się jakby to było, gdyby pisarka w jednym z tomów napisała o tym, jak sama miała naście lat…
Czy autorka „Pamiętnika Nastolatki” będąc nastolatką prowadziła swój pamiętnik?
Beata Andrzejczuk: Wielokrotnie próbowałam sobie przypomnieć, czy go pisałam, ale jeśli nawet tak, to nie miał dla mnie chyba większego znaczenia, skoro nie bardzo go pamiętam. Pamiętam jednak świetnie wiele wydarzeń, a także uczuć i emocji, które towarzyszyły mi kiedy byłam nastolatką.
Załóżmy jednak, że Pani pamiętnik z nastoletnich czasów powstał i zachował się do dziś. Gdyby Pani czytelniczki zagłębiły się w jego lekturę, jaką Beatę by zobaczyły?
Byłam trudna i zbuntowana. Moja babcia z tatą, bo oni mnie wychowywali, nie mieli ze mną łatwego życia, ale obróciło się to w jakimś sensie na dobre, tylko wiele lat później. Bardzo dokładnie pamiętam, w jaki sposób wtedy myślałam i co czułam. Dzięki temu całkiem dobrze dogaduję się z młodzieżą, rozumiem ją i często wiem, dlaczego reaguje tak, a nie inaczej.
Łamała Pani serca chłopcom?
Ja im raczej nie, oni mi tak. W szkole podstawowej byłam zakompleksioną dziewczyną. Powodzenie u chłopców zaczęłam mieć w okolicach matury. Wcześniej zakochiwałam się bez wzajemności. Moje plany na przyszłość wciąż się zmieniały. Gdy byłam mała chciałam być stomatologiem, potem zainteresował mnie sport. Trenowałam lekkoatletykę w zduńskowolskim klubie Pogoń, bo Zduńska Wola to moje rodzinne miasto. Był nawet moment, że chciałam przenieść się z LO do Liceum Mistrzostwa Sportowego w Łodzi. Życie pokrzyżowało jednak moje plany, ale dzięki temu dziś robię to, co kocham – piszę.
Jakieś młodzieńcze traumy?
Zmorą przez całe moje szkolne życie była matematyka! Dziś śmieję się, że gdyby mój tato nie uczył matematyki i nie miał znajomości, to powtarzałabym pewnie już drugą klasę podstawówki z tego przedmiotu.
Poszperałam w internecie i ustaliłam, że Pani nastoletnie lata przypadły na drugą połowę lat siedemdziesiątych i pierwszą połowę lat osiemdziesiątych. Jak wyglądała wtedy moda?
Brak fajnych ciuchów w sklepach pobudzał do kreatywności. Naprawdę potrafiliśmy zrobić coś z niczego. Pamiętam, że szyłam sobie bluzki, spódniczki, później pomagała mi koleżanka, która zaczęła się kształcić w tym fachu. Dużo się farbowało. Swetry na drutach robiła mi babcia, choć także potrafię robić na drutach i szydełku. Do kamizelki dorabiało się wełniane rękawy. Obracałam się w subkulturach młodzieżowych, więc fryzury to były na ogół długie włosy lub typowo punkowskie fryzury, np. kolorowe irokezy usztywniane na żel, lakier, wodę z cukrem lub białko. Punki zawsze nosili skórę i na ogół wojskowe buty, no i wszędzie dużo ćwieków. Pamiętam, że miałam oryginalne spodnie moro, ale niestety zabrali mi milicjanci w Ustce nad morzem. Marzeniem też było wówczas mieć Rifle z Pewexu.
A co się wtedy oglądało? W kinie, albo w telewizji? Co się czytało? Czego się słuchało?
Był to czas kiedy w telewizji były dwa kanały, ale lubiłam oglądać westerny i niedzielny, poranny program dla dzieci i młodzieży ,,Teleranek”. Był tam taki telewizyjny kącik: ,,Niewidzialna ręka”. Napisałam do redakcji ,,Teleranka” dostałam specjalne emblematy ,,Niewidzialnej ręki”. W całej akcji chodziło o to, by komuś pomóc w tajemnicy i zostawić emblemat ,,Niewidzialnej ręki”. No i wybrałam się pomagać. Przeniosłam jakiś węgiel spod drzwi pod okno piwnicy, a potem obserwowałam z ukrycia reakcję gospodyni. Niestety nie była zadowolona. Widocznie zależało jej, by ten węgiel mieć pod drzwiami. Do kina chodziłam na filmy o Godzilli i chyba z siedem razy byłam na filmie „Hair”. Czytanie zaczynałam od Siesickiej, Ożogowskiej, „Ani z Zielonego Wzgórza”, czy słynnych „Dzieci z dworca ZOO”. Potem był Hłasko, Stachura, Kafka itd. Jeśli chodzi o muzykę, również długo mogłabym wymieniać, zwłaszcza, że były to różne gatunki: od Led Zeppelin, przez Pink Floyd, Janis Joplin, Maanam, Republikę, aż po zduńskowolski zespół Kosmetyki Mrs. Pinki. Jeździłam też na słynne festiwale do Jarocina.
Okres, o którym rozmawiamy to także czas doniosłych wydarzeń historycznych. Polak został papieżem, wybuchła „Solidarność”, wprowadzono stan wojenny. Czy te fakty zapisały się w jakiś szczególny sposób w Pani pamięci?
Stan wojenny rozpoczął się dla mnie, podobnie jak dla wszystkich najmłodszych Polaków od niedzielnego ranka bez „Teleranka”. Pamiętam reakcje dorosłych, wielu z nich używało sformułowania wojna, a nie stan wojenny. Pamiętam puste półki w sklepach, kartki, kilometrowe kolejki ustawiające się po zakup lodówki czy pralki. Ludzie stali czasem całą noc. Moja babcia w czasie stania w kolejkach czytała po kryjomu ,,Zbrodnie Katyńskie”. Książkę miała ukrytą pod gazetą. Oczywiście pamiętam godzinę policyjną i to, jak mój wujek uciekał w nocy przed SB. Działał w „Solidarności”. Przyszli po niego w nocy. Weszli jednymi drzwiami, od podwórza. Wujek uciekł drugimi od ulicy. Natomiast, jeśli chodzi o wybór Polaka na papieża, to wówczas chyba nie do końca rozumiałam, jak wielkie ma to znaczenie, ale już udział we Mszy Świętej odprawianej przez Ojca Świętego we Wrocławiu, wiele lat później, bo w 1997 roku, wywarło na mnie ogromne wrażenie.
Co dorosła Beata Andrzejczuk powiedziałaby nastoletniej, gdyby ją spotkała?
Żeby nie zrobiła wielu głupstw, które narobiła, ale także to, że czuwa nad nami Bóg. Że nas nie karze, nie jest surowy i nie zsyła na nas żadnych nieszczęść. Nieszczęścia zwykle sami na siebie ściągamy, bo mamy wolną wolę. Bóg nam ją dał w prezencie, więc nie może jej odebrać, na szczęście jednak może ze zła, które popełniamy, wyprowadzić dobro. I w moim wypadku z głupstw, które popełniłam takie dobro wyprowadził i wciąż wyprowadza.
rozmawiała Aleksandra Polewska
Komentarze
Nikt nie dodał jeszcze komentarza.
Bądź pierwszy!