TELEFON DO REDAKCJI: 62 766 07 07
Augustyna, Ingi, Jaromira 26 Lipca 2025, 17:21
Dziś 19°C
Jutro 13°C
Szukaj w serwisie

O schadenfreude, emocjonalnych gratyfikacjach i zombielandzie

O schadenfreude, emocjonalnych gratyfikacjach i zombielandzie

Kiedyś dostało mi się „po głowie” od pewnej pani, ponieważ w jednym z kazań przypomniałem, że niedziela w języku rosyjskim to Воскресенье, czyli Zmartwychwstanie. Pani zjechała mnie, że to strasznie w złym guście wspominać cokolwiek o Rosji, kiedy trwa ta okropna wojna. No i ja się z panią zgadzam, że straszna ta Rosja i wojna, no ale nie zmienia to faktu, że pięknie i jakże teologicznie nazywa się niedziela w języku tych okrutników. Tak trochę o tym przypominam asekurancko, bo dzisiaj chcę się powołać na przykład z języka białoruskiego. Więc z góry zapewniam, że doskonale wiem jak niedobry jest pan Łukaszenka i za pan brat z Putinem, no i ja ich nie lubię bardzo, bardzo, bardzo. I niech przegrają tę wojnę sromotnie!
Po tym wstępie posłuchajcie pewnej starej białoruskiej pieśni ludowej, a właściwie jej początku:
„Oj Wasylu, Wasylu,
cóż tak się weselisz?
Czy ci żona poczęła?
Czy się krowa ocieliła?
– Krowa mi się nie cieli,
a żona nie poczęła.
To wójta dobrodzieja
choroba wzięła!”.

Ta pioseneczka świetnie obrazuje coś, co psychologia społeczna nazwa terminem pochodzącym z języka niemieckiego: schadenfreude - dosłownie „radość z nieszczęścia”. Chodzi o sytuację, w której odczuwa się złośliwą przyjemność z cudzego nieszczęścia czy niepowodzenia, ale którego się nie spowodowało. Przyznacie moi drodzy, że jest to dość niezwykłe „pieruństwo”, bo połączenie zła i radości nie jest czymś naturalnym, normalnie i intuicyjnie radość łączy się z dobrem, a przykrość, czy smutek ze złem. No ale jest taki łamaniec (nie upierajmy się, że Niemcy go wynaleźli, oni go tylko opisali), no i niestety on się zdarza. Janusz Głowacki napisał, że pewna kobieta, kiedy usłyszała o śmierci znanego i bogatego aktora Bogumiła Kobieli, który zmarł kilka dni po wypadku w swoim wypasionym zagranicznym samochodzie miała powiedzieć: „No cóż. Na biednego nie trafiło”. No ale to tylko jedna kobieta a było to zdaje się w roku 1969. Ale w 1953, kiedy zmarł generalissimus i słońce świata Józef Stalin, mimo że Wisława Szymborska nasza wspaniała noblistka (której „Nic dwa razy się nie zdarza” - zasłużyło na tego Nobla jak nic, ale wierszyk który tu przytoczę nie bardzo...) tak pisała niemal z łkaniem o tym dniu:
„Jeszcze dzwonek,
ostry dzwonek w uszach brzmi.
Kto u progu?
Z jaką wieścią, i tak wcześnie?
Nie chcę wiedzieć.
Może ciągle jestem we śnie.
Nie podejdę, nie otworzę drzwi”

to jednak jestem przekonany, że cały nasz polski naród, poza paroma zdrajcami chciał wiedzieć i drzwi posłańcowi otworzył na oścież i odczuwał schadenfreude jak jasny gwint!
Oczywiście nie jest to szlachetne uczucie odczuwać schadenfreude i ja tutaj tego nikomu nie zalecam, ok? I sam żadnej schadenfreude nie odczuwam. Brrr. Absolutnie! Ale gdyby tak ktoś mnie zapytał, czysto hipotetycznie: a jakbyś jednak upadł tak strasznie nisko i pozwolił sobie na odczuwanie schadenfreude, to czy obecnie byłyby jakieś ku temu powody, wymieniłabym dwa. Pierwszy to protest mediów! Na wielu portalach i pierwszych stronach gazet mogliśmy zobaczyć ostatnio grafiki z hasłem: „Politycy! Nie zabijajcie polskich mediów!” Protest ma na celu zwrócenie uwagi na pominięcie postulatów środowiska dziennikarskiego w ostatnio uchwalonej przez Sejm nowelizacji ustawy o prawie autorskim. Nowelizacja, mająca na celu dostosowanie polskiego prawa do dyrektyw Parlamentu Europejskiego dotyczących jednolitego rynku cyfrowego, nie uwzględniła kluczowych dla mediów postulatów. Ich zdaniem nowelizacja promuje wielkie koncerny jak Google, a stawia w trudnej sytuacji mniejszych wydawców. Ich głosy, jak podkreślają, zostały zignorowane przez Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego oraz Sejm. Akcja protestacyjna, zorganizowana pod egidą Izby Wydawców Prasy, zgromadziła niemal wszystkich polskich wydawców. Dlaczego, ewentualnie mógłbym odczuwać schadenfreude? Bo to przecież większość z tych mediów wyniosła na swoich barkach/tekstach/programach obecną ekipę do władzy! Miało być tak wspaniale! No i co? Miło się obudzić z ręką w nocniku?

Tytułem komentarza zamieszczę tutaj słowa psychologa klinicznego i psychoterapeuty Gerarda Warcoka, który tak zdiagnozował Polskę: „Rok 2024: Afiszowane serca skrywają nienawiść, uśmiech – zwodzenie, praworządność – prześladowanie. Współpraca w zewnętrznym oraz wewnętrznym, psychicznym świecie z siłami, które dewastują ludzi trwa. Kordon informacyjny i manipulacje wzmacniają uległość w procesie uprzedmiotowienia potencjalnie wolnych bytów. Wyborcy destrukcyjnej władzy nie otrzymują materialnych korzyści, lecz biednieją. O miłości do władzy, która ludzi niszczy, decydują ukryte w głębi psychiki specyficzne emocjonalne gratyfikacje. Ich odsłonięcie i nazwanie daje nam nadzieję”. Czy to również waszym zdaniem jakoś opisuje sytuację powyżej? Bo moim zdaniem tak. A może powinienem się zgłosić do pana Warcoka na terapię zamiast go cytować? Kto wie?
Zaś drugi ewentualny pretekst do mojej schadenfreude to znakomite zorganizowanie przez Niemcy turnieju finałowego Euro 2024 w piłce nożnej. Oczywiście kpię w żywe oczy, bo Niemcom w tym turnieju nic nie wyszło znakomicie, ba, nic nie wyszło dostatecznie. I nie chodzi o grę ich reprezentacji. Chodzi o organizację, chodzi o porządek, a właściwie jego brak, chodzi o notorycznie spóźniające się pociągi, oto cytat z jednego z dziennikarzy; „Piszę ten tekst, jadąc moim 34. pociągiem w trakcie Euro 2024 i… do tej pory żaden z nich nie przyjechał punktualnie”. W Gelsenkirchen krócej trwało dojście na stadion piechotą niż dojechanie tam środkami komunikacji publicznej. Powrót okazał się jeszcze większą katastrofą, stłoczeni na dworcu fani musieli czekać na pociągi do wczesnych godzin porannych. We Frankfurcie obszar przy dworcu kolejowym The Sun nazwał Zombielandem i „najniebezpieczniejszymi slumsami w Niemczech, gdzie ulice wypełnione są pięcioma tysiącami narkomanów i trzema setkami dealerów”, a kibice są „zmuszeni przedrzeć się przez najgorsze narkotykowe piekło w Europie”. Fakt, że prawie nigdzie w największej gospodarce Unii Europejskiej nie można płacić kartą kredytową był zdecydowanie jednym z mniejszych problemów, choć pewnie bardzo zdziwił gości z zagranicy.
Jeśli jeszcze raz ktoś mi wspomni o „przysłowiowej” albo „legendarnej” niemieckiej solidności, gospodarności i porządku, które mają być dla nas niedoścignionym wzorcem, niech się lepiej oddali, bo nie ręczę za siebie. A na koniec, po chrześcijańsku zachęcam, aby zamiast niemieckojęzycznej nomen omen schadenfreude iść za staropolskim „nie śmiej się dziadku z cudzego wypadku”.


Pleban ze wsi

Galeria zdjęć

Dodaj komentarz

Pozostało znaków: 1000

Komentarze

Nikt nie dodał jeszcze komentarza.
Bądź pierwszy!