TELEFON DO REDAKCJI: 62 766 07 07
Augustyna, Ingi, Jaromira 27 Lipca 2025, 02:14
Dziś 19°C
Jutro 13°C
Szukaj w serwisie

O priorytetach amerykańskiej polityki wewnętrznej i obronności

O priorytetach amerykańskiej polityki wewnętrznej i obronności

Czy ja już wam pisałem, że na jesieni udało mi się wyrwać z mojej kochanej wsi i spędzić parę dni w Nowym Jorku? Nie, no wcale nie żartuję.

To, że pracuję na wsi bynajmniej nie znaczy, że nie wystawiam nosa poza moją zakrystię, chociaż wiem, że niektórzy tego właśnie by sobie życzyli. A tak naprawdę to jestem po prostu staromodny i uważam, że przyjaciół trzeba odwiedzać, a skoro mam ich również w Nowym Jorku, to co mam na to poradzić? Ale dziwię się, że jeszcze wam o tym nie pisałem, bo ten ostatni wyjazd sprawił, że niemal zupełnie wyparował ze mnie sentyment do miasta, które kiedyś uważałem za wspaniały mikrokosmos, gdzie jak w soczewce można było zobaczyć reprezentację wszystkiego, co dobrego i złego jest na tym Bożym świecie. Po tym, jak samym spacerem po ulicach można się było „ujarać” marihuaną paloną pod każdym barem i pubem, w ogóle przechodziła ci chęć spacerowania w biały dzień, a o nocy i ewentualnej jeździe metrem nawet nie wspomnę. Zbyt niebezpieczne.
Akcja Black Lives Matter, o której swego czasu wam tutaj opowiadałem, sprawiła, że niektórzy (bo oczywiście nie wszyscy) Afroamerykanie uwierzyli, że są absolutnie bezkarni, w związku z czym nawet jakiekolwiek dziwne w ich opinii spojrzenie traktują jako przejaw rasizmu i sami natychmiast wymierzają sprawiedliwość. Do tego okazało się, że zawsze na fali tej samej inicjatywy ekspiacji za rzekome błędy również w Nowym Jorku drastycznie obcięto budżet policji i jeśli jakiś funkcjonariusz nie daj Boże użyje przemocy wobec agresywnego osobnika, którą potem progresywny sąd uzna za nieuprawnioną, to może odpowiadać za to karnie i – jeśli dobrze zrozumiałem - z wolnej stopy. W związku z czym, sami rozumiecie, że chłopaki jednak chcieliby doczekać emerytury i raczej przejdą na drugą stronę ulicy, niż się wdadzą w uliczne przepychanki. Również dlatego, kiedy wchodzisz do klasycznej samoobsługowej drogerii, nic nie możesz sobie wziąć z półki, ponieważ półki zostały „na sztywno” zasłonięte płytami z pleksi zamykanymi na klucz. I musisz poczekać aż ktoś z personelu podejdzie, żeby ci otworzyć taką półkę i żebyś mógł wziąć dezodorant, czy mydło. Taka to panie samoobsługa. A jak klientów kilkunastu czy kilkudziesięciu a pan/pani z kluczykiem jeden/jedna, to sobie możecie wyobrazić... A skąd te zasłony z pleksi? Bo niektórzy (zawsze podkreślam, że nie wszyscy) pokrzywdzeni przez stulecia ucisku rekompensowali sobie zgarniając cały towar z półki do worka i wychodzili oczywiście nie kłopocząc się podchodzeniem do kasy.
Kiedy byłem w Nowym Jorku przebywało tam grubo ponad 100 tysięcy imigrantów, których rozlokowuje się w niektórych hotelach (część z nich niemal nowe, a część legendarne jak choćby hotel Roosevelt). Dziennie miasto wydaje 380 dolarów na osobę. Burmistrz Eric Adams od dawna krytykuje prezydenta Joe Bidena za brak reakcji w postaci federalnej pomocy finansowej i logistycznej, której potrzebuje Nowy Jork przytłoczony napływem migrantów. Podczas gdy inni burmistrzowie cieszą się, że Adams mówi głośno o problemach, z którymi oni też się borykają, nowojorski burmistrz wpadł w niełaskę prezydenta i został usunięty z zarządu krajowych doradców jego kampanii. Zobaczymy jeszcze jak będzie z pomysłem pana Bidena, aby przybywającym do USA imigrantom jak najszybciej dać prawa wyborcze, bo wiadomo na kogo będą głosować.
Od kolegów księży dowiedziałem się, że ich parafie utraciły około połowy wiernych i to nie z powodu pandemii (chociaż ona też miała swoje znaczenie), ale przede wszystkim z powodu masowego przeprowadzania się ich parafian poza miasto, gdzie szukają bezpieczeństwa, którego poczucia Nowy Jork im nie daje. Przyznam się wam, że dość nieswojo się czuję pisząc ten dzisiejszy tekst, bo co prawda nie boję się przypięcia mi łatki ksenofoba (po tym jak mam już tę homofoba, seksisty i zacofańca), ale mam wrażenie, że to wszystko idzie w złym kierunku i wcale się nie patrzy na konsekwencje. Uważam, że ludziom trzeba pomagać, że ci bogatsi powinni pomagać tym biedniejszym, że bogaty Zachód ponosi odpowiedzialność za degrengoladę wykorzystanych i wyeksploatowanych części świata. Ale czy to, co się obecnie dzieje choćby w USA to jest właściwa droga? Czy to, że lewacy lubią mieszkać w squatach (za Wikipedią: potocznie, opuszczona nieruchomość, zajęta przeważnie bez zgody właściciela. Skłotersi albo dzicy lokatorzy (tj. osoby zajmujące taką nieruchomość) swoje postępowanie motywują tym, że walka z wytwarzanym przez władze głodem mieszkaniowym lub odbieraniem dostępu do innych podstawowych dóbr (ziemia uprawna, kultura, edukacja jest ważniejsza od prawa własności) znaczy, że my wszyscy mamy przemienić nasze ulice, wioski, miasta w jeden wielki zrujnowany squat, gdzie każdy ma prawo przyjść, mieszkać, robić co mu się podoba i jeszcze z naszych podatków? Nie wiem.
Czemu ja w ogóle dzisiaj piszę o tym Nowym Jorku i Ameryce? Bo właśnie przeczytałem tekst opublikowany przez Georgea Weigla, którego znamy ze świetnej biografii Jana Pawła II, na temat administracji pana Bidena, która w obliczu narastających zagrożeń zajmuje się, no czym? Tak! Zgadli państwo. Genderami. Posłuchajcie: „Kiedy niedawno przeczytałem, że dwudziesty następca Achesona, Antony Blinken, wysłał depeszę z podtytułem Najlepsze praktyki w zakresie tożsamości płciowej do amerykańskich dyplomatów na całym świecie, ostrzegając przed szkodliwymi, wykluczającymi przesłaniami przekazywanymi za pomocą określeń takich jak matka/ojciec, syn/córka i mąż/żona kusiło mnie, aby odwiedzić Oak Hill i sprawdzić, czy doczesne szczątki Sekretarza Achesona przewracają się grobie”. Wyjaśnię, że chodzi Weiglowi o sekretarza stanu z trudnych czasów po drugiej wojnie światowej, wybitnego polityka, współarchitekta Planu Marshalla, NATO i japońskiego traktatu pokojowego oraz zwycięstwa nad komunizmem w trakcie zimnej wojny, który spoczywa na cmentarzu Oak Hill. Dalej Weigel pisze: „Pośród tego wszystkiego sekretarz stanu USA uznał za ważne poinstruować swoich dyplomatów, aby pozostawali wyczuleni na zmiany w zaimkach i wspierali je, zastępując jednocześnie sformułowaniami: wy wszyscy lub ludzie potencjalnie obraźliwy zwrot panie i panowie. (…) To jeszcze bardziej podważa amerykańską wiarygodność w oczach Władimira Putina, Xi Jinpinga i apokaliptycznych mułłów w Teheranie, którzy mogą równie dobrze dojść do wniosku, że domniemane supermocarstwo mające obsesję na punkcie płynnej tożsamości płciowej nie będzie stanowić przeszkody dla ich agresywnych projektów. Wysyła do reszty świata całkowicie niepoważny sygnał. Obraża to, co często nazywa się tradycyjnymi narodami i kulturami, a które w rzeczywistości są skarbnicami zdrowego rozsądku”.
Zawsze chciałem, aby USA były gwarantem naszego bezpieczeństwa. Dalej chcę. Ale niech oni już się trochę ogarną.

Pleban ze wsi

 

Galeria zdjęć

Dodaj komentarz

Pozostało znaków: 1000

Komentarze

Nikt nie dodał jeszcze komentarza.
Bądź pierwszy!