TELEFON DO REDAKCJI: 62 766 07 07
Augustyna, Ingi, Jaromira 17 Sierpnia 2025, 09:29
Dziś 19°C
Jutro 13°C
Szukaj w serwisie

O błaźnie i pożarze (3)

O błaźnie i pożarze (3)

We „Wprowadzeniu do chrześcijaństwa” ks. Josepha Ratzingera znajdziemy opowiadanie o błaźnie i pożarze we wsi, poprzez które ukazuje sytuację współczesnej teologii i teologów. Co chce nam uświadomić?
Ks. Ratzinger mnoży wątpliwości i komplikuje wymowę przypowieści. Mówi: ,,ten wstrząsający obraz – choć zawiera tyle prawdy i pobudza do zastanowienia – jednak jeszcze zanadto upraszcza sprawę”. O jakie uproszczenie tu chodzi? Czy o takie, które zdaje się sugerować autor, gdy mówi, że ,,wystarczyłoby właściwie, by błazen zmienił ubiór, starł szminkę – i wszystko byłoby w porządku”? To znaczy błazen, czyli teolog zostałby wreszcie zrozumiany, gdyż tym, co mu przeszkadza w komunikacji z mieszkańcami wsi (zatem współczesnym światem) jest jego błazeński strój i język z innej epoki? W takiej perspektywie teologiczny język naznaczony dziedzictwem wieków, język, który łączy się przecież z samą substancją, treścią wiary zostałby przyrównany do banalnej, nieważnej dekoracji, ubioru i szminki, byłby rzeczą incydentalną i zmienną, którą nie tylko wolno, ale należy wręcz porzucić, aby osiągnąć powodzenie w kontakcie ze światem. Tego rodzaju myślenie nieobce było wielu liderom katolickiej reformy na czele z papieżami Janem XXIII i Pawłem VI. Jednak sam Ratzinger dezawuuje tę interpretację, która jest swego rodzaju pokusą. Pisze: ,,Ale czy to jest naprawdę tak proste? Czy wystarczy, byśmy sięgnęli tylko do aggiornamento, byśmy zmyli szminkę, ubrali się po cywilnemu w język świecki albo w bezreligijne chrześcijaństwo, by wszystko już było w porządku? Czy wystarcza duchowa zmiana ubrania, by ludzie przybiegali z radością i pomagali gasić ogień, który, jak twierdzi teolog, płonie i nam wszystkim zagraża? Chciałbym powiedzieć, że teologia z której faktycznie usunięto szminkę i którą przybrano w nowoczesny strój świecki – jak to nieraz widzimy – zdaje się wskazywać na naiwność tej nadziei”.

Nauczyciel, który nie wie i uczniowie, którzy wiedzą
Z jednej strony Ratzinger słusznie zauważa, że rezygnacja z tradycji, z właściwego dla wiary języka owocuje nieuchronnie laicyzacją (ubrać się po cywilnemu w świecki język) i osunięciem się ,,w bezreligijne chrześcijaństwo”. Tylko, że nie to jest jego główną troską, nie przed tym przestrzega. Dla niego najważniejsze jest bowiem nawiązanie kontaktu i osiągnięcie porozumienia teologa z jego słuchaczami (szerzej, Kościoła ze współczesnością). To z tego punktu widzenia ocenia pozbycie się szminki, czyli porzucenie kościelnej specyfiki wystąpień nauczycieli wiary i stwierdza, że jest ono nieprzydatne, w niczym nie pomaga. Zmiana ubrania nie sięga istoty problemu. Gdzie leży więc istota?Zbliżamy się do niej, wraz z ks. Ratzingerem, powoli. Minęliśmy właśnie to uproszczenie, które rzeczywiście jest groźne dla Kościoła, ponieważ jego wdrożenie zmienia wiarę w ,,bezreligijne chrześcijaństwo”, ale któremu autor nie poświęca zbyt dużo uwagi. Dla niego bowiem ważniejsze jest uproszczenie inne, takie mianowicie, które polega na przyjęciu, że błazen-teolog wie o czym mówi, wypowiada się jasno i jest pewny swego, jego słuchacze zaś (czyli niewierzący) nic nie wiedzą i potrzebują pouczenia w kwestii własnego zbawienia. Ratzinger sądzi najwyraźniej, że to błąd. Pisze: ,,Wygląda bowiem tak, jakby błazen, to znaczy teolog, był tym, który wszystko wie i przychodzi z zupełnie jasnym orędziem. Mieszkańcy wsi, do których błazen spieszy, to znaczy ludzie niemający wiary, są zaś tymi, których dopiero trzeba pouczyć o czymś, czego nie wiedzą”. Wydaje się, że taka właśnie sytuacja, w której nauczyciel wiary wie, to co wiedzieć powinien (poniekąd ,,wszystko wie”) i mówi z jasnością, jego słuchacze zaś oczekują pouczenia, wiedzy albo przypomnienia pewnych rzeczy jest normalna i oczywista. Jest to sytuacja klasyczna. Według jej reguł Kościół postępował od początku. Takie zadanie otrzymał od swego Założyciela: ,,Idźcie więc i nauczajcie wszystkie narody (…) Uczcie je zachowywać wszystko, co wam przykazałem” (Mt 28, 19a. 20a) oraz: ,,Idźcie na cały świat i głoście Ewangelię wszelkiemu stworzeniu! Kto uwierzy i przyjmie chrzest, będzie zbawiony; a kto nie uwierzy, będzie potępiony” (Mk 16, 15 – 16). Tylko wtedy głoszenie, przepowiadanie, katechizowanie ma sens jeśli założy się, że ten, co przemawia ,,wie”, ci zaś co słuchają ,,nic nie wiedzą” albo wiedzą ,,mniej”, chcą jednak dowiedzieć się ,,więcej”. Ale zdaniem ks. Ratzingera ten przejrzysty podział ról stanowi błędne uproszczenie, zbędną schematyzację. Ratzinger stoi na stanowisku, że ten, który głosi, nie może, a nawet nie powinien ,,wszystkiego wiedzieć”, natomiast wie coś, może nawet bardzo dużo ten, do którego przemawiający się zwraca. Jeśli uwzględnią oni tę korektę, że jeden z nich wie mniej niż się na ogół uważa, drugi zaś wie o wiele więcej, to istnieje szansa, że wreszcie spotkają się i porozumieją. Teolog-nauczyciel ze swoimi słuchaczami, wierzący z niewierzącymi, Kościół naszych czasów ze światem. 

Niewiara w głębi wiary
Warunek jest jeden i dotyczy w głównej mierze właśnie wierzących. Otóż wierzący, jakkolwiek dziwacznie to brzmi, muszą dojrzeć w sobie grożącą im niewiarę i dzięki temu zrozumieć, że nie różnią się aż tak bardzo od niewierzących. Można odnieść wrażenie stawiania wszystkiego na głowie, ale Joseph Ratzinger mówi całkiem poważnie: ,,Ale jeśli ten, kto próbuje głosić wiarę, ma dość samokrytycyzmu, zauważy wkrótce, że nie chodzi tu o jakąś formę, o jakąś zmianę szat, w których teologia występuje. Kto się podejmuje głosić dzisiejszemu człowiekowi teologię będącą dla niego czymś zupełnie obcym, ten – o ile te sprawy bierze na serio – nie tylko dozna trudności w jej tłumaczeniu, ale doświadczy i pozna niebezpieczeństwo grożące jego wierze, dręczącą moc niewiary w głębi własnej wiary”.Zidentyfikować w sobie niewiarę to jednak za mało: ,,I tak, kto dziś chce uczciwie sobie i innym zdać sprawę z wiary chrześcijańskiej, będzie musiał uznać, że nie jest bynajmniej kimś w przebraniu i że musiałby tylko zmienić strój, by móc innych nauczać. Będzie musiał raczej zrozumieć, że jego sytuacja wcale tak bardzo się nie różni od sytuacji innych, jak mu się to z początku mogło wydawać. Zrozumie, że w obu grupach są obecne jednakie moce, chociaż oczywiście działają w różny sposób”. Tak oto autor niesłychanie sproblematyzował prosty ewangeliczny nakaz nauczania i przekazywania wiary. Przez zastosowanie swego rodzaju moralnego szantażu (,,kto chce uczciwie...”) sparaliżował po prostu czynność nauczycieli, obezwładnił siłę oddziaływania ich słowa, osłabił znacząco mandat i kompetencje do przepowiadania. Wszystko po to, by mogli poznać swą faktyczną jakoby jedność z niewierzącymi, przekonać się o łączącej ich z nimi egzystencjalnej solidarności (,,w obu grupach są obecne jednakie moce”). W ten sposób ważność, według Ewangelii najwyższa nawet ranga zwiastowania Słowa Bożego, została złożona na ołtarzu porozumienia ze światem. Łatwo sobie uzmysłowić praktyczne skutki takiej operacji. Skoro nauczyciel wiary musi stracić jej pewność, aby być wiarygodnym i ,,jedzie na tym samym wózku” co jego uczniowie, to musi już tylko budzić lekceważenie i nie warto poświęcać mu czasu. Tych następstw, które zresztą rychło dały o sobie znać w codziennej działalności Kościoła, Joseph Ratzinger sobie nie uświadamia. 

Ks. Piotr Jaroszkiewicz

Galeria zdjęć

Dodaj komentarz

Pozostało znaków: 1000

Komentarze

Nikt nie dodał jeszcze komentarza.
Bądź pierwszy!