TELEFON DO REDAKCJI: 62 766 07 07
Augustyna, Ingi, Jaromira 10 Września 2025, 09:48
Dziś 19°C
Jutro 13°C
Szukaj w serwisie

O milionach wyrzuconych w błoto i książkach nie dla idiotów

O milionach wyrzuconych w błoto i książkach nie dla idiotów

Trochę się zastanawiałem, czy zająć się tym tematem, chodzi mi mianowicie o kampanię billboardową z hasłem „Gdzie są te dzieci?” Nawet was wtajemniczę, że temat podsunęła mi znajoma, jak najbardziej katoliczka, a ja w pierwszej chwili zgłupiałem, bo nie wiedziałem, czy mam tę kampanię pochwalić, czy zganić.

Więc koleżanka stwierdziła, że zganić, bo co to za wygłupy, taka trudna sytuacja, a oni wyskakują z czymś takim. Oczywiście widziałem te billboardy, trudno ich nie zauważyć (oprócz napisu widać na nich zdjęcie dwóch dziewczynek oraz piktogramy, z których wynika, że w latach 50. w polskich rodzinach było sześcioro dzieci, w 80. czworo, a obecnie jest to 2,5 dziecka), o estetyce nie będę się tutaj rozwodził, zawsze można wszystko zrobić ładniej, ale jak najbardziej dotykają problemu, z którym chyba nikt nie będzie dyskutował, dzietność u nas jest na bardzo niskim poziomie, społeczeństwo się starzeje, bomba demograficzna tyka. Myślę, że taki jest cel tej kampanii.
Ale, żeby się jeszcze trochę udokumentować, wrzuciłem sobie hasło do Googla. Wcale mnie nie zdziwiło, że pierwsze teksty jakie się pojawiły zawierały krytykę kampanii. Oczywiście wytknięto błędy, bo wskazując na lata powinno się używać cyfry z kropką np. lata 50., a nie cyfry z apostrofem, jak jest na plakacie, bo to oznaczałoby minuty: 50’. Ale czytam w artykule na jednym z portali, który jak sugeruje jego nazwa ma coś wspólnego z feminizmem, że te błędy to wcale nie jest najgorsza rzecz w tych billboardach. A co jest najgorsze? Proszę bardzo oddajemy głos aktywistkom, bo to one są źródłem głównej krytyki. Na pytanie: kto to są aktywistki odpowiadam, że jak sama nazwa mówi, są to osoby aktywne. Które się uaktywniają, kiedy się trzeba uaktywnić. Tutaj był cały akapit o aktywistach, ale postanowiłem z niego zrezygnować, bo znowu oskarżą mnie, że jestem, tym razem, aktywistofobem, a ja żadnym „fobem” nie jestem. Przejdźmy od razu do rzeczy. Panie aktywistki szybko zdobyły informacje o tym, kto stoi za kampanią „Gdzie są te dzieci?” i ja się chętnie tą informacją podzielę. Kampanię przygotowała fundacja „Nasze Dzieci — Edukacja, Zdrowie, Wiara” z Kornic. Jej prezesem jest Mateusz Kłosek, właściciel i członek rady nadzorczej Eko-Okien. W zeszłym roku znalazł się on na liście 100 najbogatszych Polaków według magazynu „Forbes”. Jego majątek wyliczano na 674 mln zł.
Wcześniej mogliśmy oglądać inne kampanie prowadzone przez fundację z Kornic, a ich treścią zawsze były postulaty wspierające ochronę życia poczętego, rodziny, nierozerwalności małżeństwa, a ostatnio również podkreślające piękno Pierwszej Komunii Świętej. Wszystkie treści, które są solą w oku nie powiem komu. I są, jakby to powiedzieć, na wskroś katolickie. Już teraz rozumiecie, dlaczego wujek Google artykuły krytykujące te kampanie umieści zawsze na szczycie.
Wracając do pań aktywistek, dowiedziały się one również, jaki może być koszt takiej kampanii i wyszły im ciężkie miliony. I wtedy zawyrokowały, że są to „miliony wyrzucone w błoto”. Tutaj będzie cytat: „Kampania pięknie podkreśla działania tej fundacji, która skupia się przede wszystkim na obwieszaniu Polski brzydkimi plakatami. Oni się pytają „gdzie są TE dzieci”. A gdzie są żłobki, przedszkola, mieszkania, efektywny system ochrony zdrowia, fajne szkoły publiczne, finansowanie in vitro, edukacja seksualna, polityka klimatyczna? Ich nie interesuje odpowiedź na to pytanie. Mamy kolejne miliony wyrzucone w błoto”. Aha, gdyby ta kampania była na przykład o edukacji seksualnej albo polityce klimatycznej, to pieniądze nie byłyby wyrzucone w błoto, prawda?
Te same panie aktywistki uaktywniły się przy poprzedniej kampanii fundacji z Kornic „Kochajcie się mamo i tato” wyliczając ile dobrych rzeczy można by było zrobić za te pieniądze (na przykład 1668 specjalnych wózków dziecięcych). I ja wcale nie twierdzę, że tak nie jest. Zawsze można lepiej wydać pieniądze dla czyjegoś dobra. Ale nie mogę pojąć, dlaczego delikatnie ujmując, osoby o lewicowej wrażliwości zawsze muszą grzebać w portfelach innych. Jeśli fundacja z Kornic postawiła sobie za cel propagowanie pewnych wartości, to co wam do tego? Jeśli pan Kłosek, tak chce wydać zarobione pieniądze, to co wam do tego? Jestem przekonany, że panie aktywistki na pewno zakupują te specjalne wózki, fundują godziny terapii i wspaniale wydają swoje własne pieniążki na szczytne cele. Ale to nie znaczy, że inni nie mogą wydawać swoich na to, co uważają za słuszne. I ktokolwiek wspiera tę fundację, doskonale wie co ona robi i jeśli się nie zgadza z tym działaniami to może przestać ją wspierać.
Oj, to teraz ta moja koleżanka wcale szczęśliwa nie będzie. Ale cóż, idziemy dalej. A skoro dzisiaj pojawiły się nam tutaj panie aktywistki, które wszystko wiedzą najlepiej, może podnieśmy poprzeczkę jeszcze wyżej i zaprośmy samą panią noblistkę Olgę Tokarczuk. Żeby zapobiec jakimkolwiek podejrzeniom przyznam się, że nie przebrnąłem przez jej nagrodzone Noblem „Księgi Jakubowe”, a próbowałem tego dokonać w księgarni. To nie znaczy, że chciałem całą tę cegłę przeczytać w księgarni, tam około 20.00 zamykają... Chciałem jakiś przyczółek zdobyć, potem książkę nabyć i ewentualnie czytać dalej. No, ale przyczółku nie dałem rady. Odstawiłem na półkę. Podobnie zdarzyło mi się już wcześniej z książką, którą posiadam (poleciła mi jedna pani nauczycielka) „Prowadź swój pług przez kości umarłych”. Wtedy też nie dałem rady. Ale ponieważ od Listu apostolskiego papieża Franciszka o św. Józefie Patris corde szczególnie interesuje mnie temat czułości, zacząłem się zastanawiać, czy czasem jednak nie podjąć ostatniej próby z panią noblistką i sięgnąć po jej zbiór esejów „Czuły narrator”. Dzisiaj już wiem na pewno, że nie sięgnę. Po prostu wreszcie wiem w czym problem. Oto podczas Festiwalu Góry Literatury, w miejscowości Nowa Ruda, pani Olga Tokarczuk dokonała takiego coming outu: „Powiedzmy sobie szczerze – literatura nie jest dla idiotów. Ja nigdy nie oczekiwałam, że wszyscy mają czytać i że moje książki mają iść pod strzechy. Wcale nie chcę, żeby szły pod strzechy. Literatura nie jest dla idiotów, żeby czytać książki, trzeba mieć jakieś kompetencje, wrażliwość pewną, rozeznanie w kulturze. Książki, które piszemy, są gdzieś zawieszone, zawsze się z czymś wiążą. Nie wierzę, że przyjdzie czytelnik, który kompletnie nic nie wie i nagle się zatopi w jakąś literaturę i przeżyje tam katharsis. Więc piszę swoje książki dla ludzi inteligentnych, którzy myślą, którzy czują, którzy mają jakąś wrażliwość. Uważam, że moi czytelnicy są gdzieś do mnie podobni. Piszę do swoich krajanów”.
I wszystko jest jasne.

Pleban ze wsi

Galeria zdjęć

Dodaj komentarz

Pozostało znaków: 1000

Komentarze

Nikt nie dodał jeszcze komentarza.
Bądź pierwszy!