TELEFON DO REDAKCJI: 62 766 07 07
Augustyna, Ingi, Jaromira 20 Lipca 2025, 18:05
Dziś 19°C
Jutro 13°C
Szukaj w serwisie

Ojciec widział jak torturują mamę

Ojciec widział jak torturują mamę

Jan miał rodzinę, dzieci, żonę i tylko 33 lata. Jego córce we wspomnieniach o jego ostatnich chwilach towarzyszy bezsilność. Tylko wiara w Boga daje jej nadzieję, że się spotkają, jeżeli Bóg pozwoli.

Myśli Pani o ostatnich chwilach życia swojego ojca, porucznika Jana Przybyłowskiego ps. „Onufry”?
Bożena Przybyłowska: Był czas, że myśli o tym mnie prześladowały. Wyobrażałam sobie, jak bardzo chciał żyć. Miał rodzinę, dzieci, żonę, rodziców, rodzeństwo, i tylko 33 lata. Trudno jest nie wyobrazić sobie, co ojciec czuł w ostatnich dniach i chwilach swojego życia. Trudno myśleć o bezsilności i nieodwracalności losu, jaki go czekał. Tylko wiara w Boga daje jakąś nadzieję, że się spotkamy, jeżeli Bóg pozwoli.

Kiedy urodził się Pani ojciec?
Ojciec urodził się 27 listopada 1917 roku w Zbyszewie niedaleko Dobrzynia nad Wisłą. Właściwie od dzieciństwa ojciec lubił wojsko, chciał być żołnierzem. Babcia opowiadała, że umiał sobie wystrugać szabelkę, z desek zbudować konika - i bawił się, że jest ułanem. Zarówno rodzina dziadka, jak i babci była bardzo patriotyczna.

Na czym polegała jego praca konspiracyjna po wybuchu II wojny światowej?
Ponieważ ojciec w niewoli dobrze nauczył się języka niemieckiego, skierowano go do wywiadu. Tłumaczył też różne teksty na język polski. O jego działalności właściwie niewiele wiadomo, wszystko było tajne. Ojciec nawet z mamą nie rozmawiał o szczegółach.
W maju 1944 roku w ramach akcji inwigilowania i zwalczania grup komunistycznych wszedł w skład organizowanych struktur Armii Ludowej. Został zastępcą, a następnie dowódcą na gminę Brudzeń. Komuniści awansowali go do stopnia starszego sierżanta.

Kiedy poznał swoją przyszłą żonę?
Sąsiad zabrał moją mamę, Romualdę, do wioski, gdzie mój ojciec się ukrywał i tam go poznała. Z opowieści mamy wynika, że to była nagła, obustronna eksplozja uczuć, miłość od pierwszego wejrzenia. W 1944 roku ksiądz Leonard Lipka, który pomagał żołnierzom Armii Krajowej, udzielił im nieformalnego ślubu. Ojciec był wciąż poszukiwany przez gestapo, dlatego nie było wpisania tego ślubu do ksiąg parafialnych. Ten kapłan później chrzcił ich dzieci, w tym mnie. Po wojnie był prześladowany i aresztowany.

Co się działo, gdy przyszli sowieci?
Ojciec został sekretarzem gminnym PPR. To dawało mu dostęp do wszystkich ważnych informacji, także o akcjach przeciwko niepodległościowemu podziemiu. Organizował też na terenie powiatów lipnowskiego, rypińskiego i włocławskiego pomoc dla ściganych przez NKWD i polski aparat bezpieczeństwa żołnierzy AK. Pracował również w konspiracji. Od marca 1945 roku wspólnie z podporucznikiem Stefanem Bronarskim ps. „Liść” organizował pierwsze zbrojne struktury samoobrony przed terrorem komunistycznym. Były to struktury Narodowego Zjednoczenia Wojskowego. Otrzymał awans na porucznika.

Ojciec nie myślał o wyjeździe na Zachód?
Mieli z mamą uciekać pod koniec 1948 roku. Ojciec chciał wyjechać jako ostatni z oddziału. Nie zdążyli. Oboje zostali aresztowani.
Ojca aresztowano 23 września 1948 roku. Tego dnia WUBP w Warszawie rozpoczął akcję rozbicia sztabu 23. Okręgu NZW, organizując kotły w lokalach kontaktowych. W czasie trwającej ponad tydzień operacji zatrzymanych zostało kilkudziesięciu członków i współpracowników organizacji. W lokalu przy ulicy Stalowej w Warszawie aresztowano m.in. por. Bronarskiego i mojego ojca, a tydzień później w tym samym miejscu moją mamę. Po aresztowaniu zostali osadzeni w więzieniu śledczym przy ulicy 11 Listopada w Warszawie. Po kilku tygodniach zostali przewiezieni do więzienia przy ulicy Rakowieckiej.

Jaki przebieg miało śledztwo?
Wiem, że przez pierwsze tygodnie po aresztowaniu ojciec nie składał żadnych zeznań, w ogóle się nie odzywał. Mama również milczała. Wtedy ubecja tak zrobiła, że ojciec widział, jak biją mamę, a ona była w ciąży. Porucznik Witold Grzebski ps. „Motor”, który był w jednej celi z ojcem, spał z nim na jednym sienniku, opowiadał mi, że jeden z ubeków powiedział ojcu, że wystarczy jedno celne kopnięcie, żeby dziecka nie było… Obiecali, że jeśli zacznie mówić, to nie będą już bili mamy. Wtedy ojciec zaczął zeznawać, ale powiedział tylko to, co ubecja już wiedziała. Mama później opowiadała mi, że w czasie śledztwa była trzykrotnie torturowana.

Jak pobyt w areszcie znosiła Pani mama?
Więźniarki polityczne trzymano w jednej celi z kryminalistkami, z których część była donosicielkami. Mama się tego domyślała. Trudno było w celi rozmawiać, ponieważ bała się, że dowie się o tym ubecja. Jedzenie było strasznie marne. Na przykład przez kilka dni podawano tylko buraki, nic więcej, czasem przyniesiono rozgotowane dorsze, ale więźniarki nie miały żadnych łyżek czy innych sztućców. Za łyżkę służyła im skórka od czarnego chleba. W czteroosobowej celi było dziesięć, jedenaście, a niekiedy nawet więcej kobiet. Bywało tak, że nie było miejsca, by się położyć. W celach u mężczyzn warunki były jeszcze gorsze. Odwiedziłam to więzienie w ubiegłym roku, oglądałam cele. Starałam się wyobrazić sobie, jak w czteroosobowej celi mogło się zmieścić więcej niż dziesięć osób…

Wspomniała Pani, że mama była w ciąży…
Gdy zbliżał się termin rozwiązania, mama została przeniesiona na izbę szpitalną. Tam było już lżej, lepsze warunki, lepsze też wyżywienie. Po urodzeniu znalazła się w takiej części więzienia, gdzie znajdowały się matki z dziećmi. Mój brat urodził się 27 maja 1949 roku w więzieniu przy ulicy Rakowieckiej i przebywał tam przy mamie do jej wyjścia na wolność we wrześniu 1950 roku.

Mówiła Pani również, że ojciec widział bitą mamę. Czy to było ich ostatnie spotkanie?
Nie można tego nazwać spotkaniem, ponieważ mama ojca nie widziała, tylko on ją widział. Mama dowiedziała się o tym z grypsu. W więzieniu natomiast się nie spotkali. Gdy urodził się brat, to więzień, który roznosił jedzenie, powiedział ojcu: „Masz syna, będzie miał na imię Jan”. Tata nigdy nie zobaczył najmłodszego dziecka…

Kiedy zatem ojciec został stracony?
Ojciec wyrokiem z 3 lipca 1950 roku został skazany na trzykrotną karę śmierci. Został zamordowany 18 stycznia 1951 roku o godzinie 20.30.

W chwili aresztowania Pani rodzice mieli troje dzieci - urodzoną w 1938 roku z pierwszego małżeństwa mamy Różę, Zbigniewa urodzonego w 1945 roku i Panią, urodzoną w 1946 roku. Chciano Was zabrać dziadkom do domu dziecka?
Ja z bratem byliśmy u babci ze strony taty, a przyrodnia siostra przebywała u brata mojej babci ze strony mamy. Ubecja chciała nas zabrać. Mama w wyniku tortur została zmuszona do podpisania oświadczenia, że wyraża zgodę na oddanie swoich dzieci do domu dziecka. Później mi mówiła, że była w takim stanie, że nawet nie wiedziała, co kazali jej podpisać. Gdy przyjeżdżali nas zabrać, to dziadkowie nas ukrywali. Mnie na przykład w psiej budzie.

Pamięta to Pani?
Chociaż wydaje się to mało prawdopodobne, ja pamiętam te zdarzenia, mimo że miałam wówczas zaledwie trzy lata. Może dlatego, że były to wydarzenia dosyć ekstremalne, w atmosferze napięcia. Pamiętam, że chciałam wyjść z tej budy, ale sunia mnie nie wypuściła. Brat natomiast był schowany w stogu siana. To wiem z opowieści.

Jak dziadkowie wytłumaczyli ubekom, że Was nie ma?
Powiedzieli, że zabrał nas ktoś z rodziny.

Skończyło się na jednej „wizycie”?
Przyjechali jeszcze drugi raz i bardzo intensywnie nas szukali. Wtedy zamknięto mnie w starej szafie na strychu. A jako że była tam duża rupieciarnia, to tak bardzo nie szukali. Brata z kolei schowano w sąsieku ze zbożem. Była tam jedna luźna deska, przez którą wszedł do środka. Więcej już po nas nie przyjeżdżali.

Kiedy mama wyszła na wolność?
Mama opuściła więzienie jesienią 1950 roku. Brat miał rok i cztery miesiące, kiedy mama wyszła na wolność. Przepisy pozwalały na przebywanie dzieci przy matkach do półtora roku ich życia. Już wtedy wiedziała, że ojciec dostał wyrok - trzykrotną karę śmierci. Ubecy mieli satysfakcję, że go zamordują.

Zapewne pamięta Pani ten moment, gdy pierwszy raz zobaczyła mamę po jej wyjściu z więzienia?
Kiedy mama wyszła z więzienia, miałam niecałe pięć lat. Pamiętam ten moment, gdy ją zobaczyłam. Pamiętam, w co była ubrana, pamiętam, co mówiła. Dziadkowie mieli typowe gospodarstwo rolne ogrodzone płotem. Było też oczywiście podwórze. Wybiegłam na nie z domu i zobaczyłam ładną panią, która stała przy furtce z małym dzieckiem ubranym na biało. A ponieważ dziadkowie mówili, że mama ma wrócić, to wpadłam z powrotem do domu i krzyczałam: „Babciu, babciu, mama przyjechała!”. Natychmiast pobiegłam w taki kącik przy kuchni, gdzie myliśmy się i do miednicy wlałam sobie wody. Włożyłem głowę do tej zimnej wody i prosiłam, żeby babcia umyła mi włosy. Widocznie mieli mi je umyć, a ja chciałam się mamie pokazać z czystymi włosami, chciałam ładnie wyglądać na przywitanie mamy. A wyszło tak, że stanęłam przed nią z mokrymi włosami. Pierwszą zatem czynnością, którą zrobiła moja mama po wejściu do domu, było umycie mi włosów. Zostało mi to na całe życie - zawsze w sytuacjach ekstremalnych, emocjonalnych, myję głowę.

Gdzie spoczywa ciało porucznika Jana Przybyłowskiego „Onufrego”?
Brat podczas procesu rehabilitacyjnego pytał, czy wiadomo, gdzie pochowany jest ojciec, ale nie było żadnej odpowiedzi. Dopiero niedawno odnaleziono dokumenty, z których wynika, że straconych na Rakowieckiej chowano na Łączce. Ponieważ do egzekucji mojego ojca doszło właśnie w tym czasie, można liczyć, że prędzej czy później prof. Krzysztof Szwagrzyk znajdzie jego ciało, tak jak już znalazł innych zamordowanych. Oddaliśmy próbki DNA i czekamy. Każdy chce mieć miejsce, w którym może pomodlić się i uczcić pamięć najbliższych osób.

Pamięta Pani ojca?
Wydaje mi się, że pamiętam jeden moment i raczej postać niż twarz, chociaż nie jestem całkowicie pewna, czy nie był to sen. Z relacji za to wiem, że ojciec był bardzo inteligentny, bardzo odważny, a zadania, jakie otrzymał, były niezwykle trudne. Zawsze dla mnie był bohaterem, kimś wybitnym. Nigdy tego nie ukrywałam!

Dziękuję za rozmowę.
Z Bożeną Przybyłowską, córką porucznika Jana Przybyłowskiego ps. „Onufry”
rozmawia Kajetan Rajski

PrzybylowskiPorucznik Jan Przybyłowski pseudonim „Onufry”
Urodzony 27 listopada 1917 roku w Zbyszewie. Uczestnik wojny obronnej 1939 roku. Jeniec w stalagu w Niemczech. Od 1942 roku w Armii Krajowej. Do jego zadań należało rozpracowywanie Armii Ludowej. Po wkroczeniu sowietów w strukturach Narodowych Sił Zbrojnych i Narodowego Zjednoczenia Wojskowego. Aresztowany 23 września 1948 roku. Zamordowany 18 stycznia 1951roku.

Galeria zdjęć

Dodaj komentarz

Pozostało znaków: 1000

Komentarze

Nikt nie dodał jeszcze komentarza.
Bądź pierwszy!