Ojciec trędowatych
Będąc katolickim kapłanem pracował wśród Hindusów, którzy jeszcze za życia nazywali go „człowiekiem Boga”, a po śmierci opłakiwali jak „najlepszego brata”. Werbista o. Marian Żelazek ponad pół wieku spędził wśród trędowatych. Obecnie trwa jego proces beatyfikacyjny.
W grudniu zakończył się polski etap procesu beatyfikacyjnego o. Mariana Żelazka, który przez ponad 50 lat pracował w Indiach, gdzie angażował się w edukację dzieci i młodzieży, dialog międzyreligijny, a przede wszystkim w pomoc trędowatym. 10 lipca 1999 roku miałam okazję spotkać się o. Marianem Żelazkiem przy okazji wystawy zdjęć z działalności na misjach w Puri zorganizowanej w Domu Katolickim przy ostrowskiej konkatedrze. Wtedy też przeprowadziłam z o. Żelazkiem rozmowę do „Gazety Ostrowskiej”. W tym artykule chcę przypomnieć sylwetkę misjonarza, przytaczając fragmenty tamtej rozmowy. Zapamiętałam o. Mariana jako człowieka bardzo sympatycznego i obdarzającego uśmiechem.
Marzenie o misjach
Marian Żelazek urodził się 30 stycznia 1918 roku w Polędziu koło Poznania. Już w młodości odczuł powołanie do kapłaństwa i pracy misyjnej. - Powołanie misyjne zrodziło się we mnie, gdy uczęszczałem do Gimnazjum Marii Magdaleny w Poznaniu – mówił mój rozmówca. – Duży wpływ miał na mnie mój brat Jan, który był w zgromadzeniu zmartwychwstańców. Po przypadkowym przeczytaniu czasopisma „Nasz Misjonarz” postanowiłem zostać uczniem gimnazjum misyjnego w miejscowości Górna Grupa.
W 1937 roku rozpoczął nowicjat w zgromadzeniu księży werbistów, w którym po dwóch latach złożył pierwsze śluby zakonne. Naukę przerwała wojna. W czasie okupacji został wywieziony do obozu koncentracyjnego w Gusen, a potem Dachau. – Zaraz po wojnie w listopadzie 1945 roku wyjechałem do Rzymu, w którym kontynuowałem studia teologiczne. Święcenia kapłańskie otrzymałem w Rzymie 18 września 1948 roku. Rok później wróciłem do Polski i tutaj po raz ostatni widziałem się z matką. Po miesiącu znów wyjechałem do Rzymu, ale myśl o misjach ciągle głęboko we mnie tkwiła, dlatego złożyłem podanie o przydział na placówkę misyjną w Indiach – powiedział o. Żelazek.
1 marca 1950 roku o. Marian Żelazek wsiadł na statek płynący do Indii. Po 20 dniach statek dobił do portu w Bombaju. – Do stacji misyjnej w miejscowości Kasramal dotarłem 1 kwietnia 1950 roku. Po kilku miesiącach dołączyłem do grona misjonarzy werbistów w Sambalpur, w północnym stanie Orissa, w którym pracowałem wśród Adibasów. Tutaj musiałem nauczyć się języka orija – mówił misjonarz. W 1951 roku o. Żelazek został dyrektorem jedynego wówczas gimnazjum misyjnego. Od 1963 roku przez 12 lat był opiekunem wszystkich szkół podlegających werbistom. Równocześnie sprawował funkcję proboszcza w miejscowości Bondamunda. – Była to piękna misja. W niedzielę w kościołach było więcej ludzi niż w świątyniach naszej ojczyzny. Ludzie przychodzili do kościoła z odległych stron. Nocowali na terenie misyjnym. Na drugi dzień wcześnie rano o godz. 5.00 odprawiałem dla nich Mszę św., aby przed upałem mogli wrócić do domów. Trzeba dodać, że temperatura w dzień dochodziła nawet do 44O C – opowiadał werbista.
Cierpiący na trąd
O. Marian pracował w Puri, w południowej części stanu Orissa nad Zatoką Bengalską, 500 kilometrów na południowy wschód od Kalkuty. – Puria jest dla Hindusów miejscem świętym. Głównym obiektem, do którego ciągną pielgrzymi z całych Indii, jest świątynia Jaganath – świątynia Pana Świata. Jest to ogromna budowla wznosząca się 85 metrów ponad poziomem ulicy. Do tej świątyni przybywa każdego dnia ok. 10 tysięcy ludzi. Każdy mieszkaniec Indii musi odprawić jedną wielką pielgrzymkę do Pana Świata. W świątyni pracują kapłani hinduistyczni, których jedynym zajęciem jest przyjmowanie pielgrzymów – mówił misjonarz. Hindusi mają bardzo prymitywne mniemanie o chrześcijanach. – Uważają, że chrześcijanie to ludzie, którzy nie modlą się, nie kąpią i nie zachowują postów, przede wszystkim jedzą mięso wieprzowe – powiedział o. Żelazek.
O. Marian objął swoją opieką trędowatych, którzy mieszkali w odosobnieniu na obrzeżach miasta. W ten sposób powstał ośrodek, w którym odrzuceni przez społeczeństwo ludzie znaleźli schronienie. Z inicjatywy polskiego misjonarza w wiosce trędowatych powstały: przychodnia, misyjny szpitalik z gabinetem stomatologicznym oraz niewielkie zakłady pracy, w których mniej chorzy mogą zapracować na swoje utrzymanie. - Jest jednak grupa ludzi, która skazana jest wyłącznie na opiekę ze strony innych. W tym celu utworzono Kuchnię Miłosierdzia, z której korzystają najbardziej okaleczeni, niewidomi i starcy. Ta prawdziwie charytatywna instytucja utrzymuje się z funduszów misji katolickiej. Kuchnia Miłosierdzia zapewnia codzienny posiłek dla ponad 800 osób – mówił wówczas mój rozmówca.
Z inicjatywy o. Żelazka powstała także Szkoła Beatrix – wybudowana specjalnie dla dzieci z rodzin trędowatych. – Gdyby dzieci z rodzin trędowatych poszły do ogólnej szkoły to na pewno zostałyby odrzucone przez rówieśników. W naszej szkole dokonuje się piękna integracja między uczniami – powiedział o. Żelazek. Trędowaty dla Hindusa to człowiek przeklęty, w którego położenie nie powinno się interweniować. – Kolonia trędowatych nie jest otoczona widzialnym murem, ale ten mur istnieje. Zdaniem Hindusów to jest ziemia przeklęta. Żaden Hindus nie wejdzie w obszar kolonii, dlatego misja katolicka otacza opieką tych biedaków – opowiadał misjonarz. – Staramy się leczyć trędowatych. Każdego dnia do opatrunku przychodzą ludzie z ogromnymi ranami na nogach. Trąd niszczy całe ciało. Tworzą się rany, które nie opatrywane, rozszerzają się na całe ciało. To jest dla nich wielki krzyż. Jestem pełen podziwu dla tych ludzi, którzy z wielką cierpliwością znoszą swoją chorobę. Pamiętam takie zdarzenie. Pewnego razu, kiedy jechaliśmy do kolonii trędowatych, ujrzeliśmy leżącą na skraju drogi kobietę, która wydawała cichutkie jęki. Na jej stopie była bardzo głęboka rana, w której zalęgły się robaki. Kury przychodziły i wyjadały te robaki. Kobieta bardzo cierpiała. Zabraliśmy ją do kolonii, w której obmyliśmy rany i położyliśmy ją do czystego łóżka. Tego samego dnia kobieta zmarła, ale w godności ludzkiej. Umarła jak Hinduska, lecz w ramionach Pana Jezusa.
Świątynia Matki Świata
O. Marian Żelazek wybudował w Puri piękną świątynię ku czci Najświętszej Marii Panny Niepokalanego Poczęcia. 11 grudnia 1985 roku kościół został konsekrowany. Piękne wyposażenie świątyni jest dziełem artystki Janiny Małgorzaty Karczewskiej-Koniecznej z Gdańska. Obecnie ta świątynia przyciąga do Chrystusa wielu Hindusów. – Jednego razu odsłanialiśmy na zewnątrz kościoła obraz Matki Bożej Wniebowziętej. Przypatrywał się temu lekarz Hinduista. Po pewnym czasie powiedział: „Ojcze, tam jest Świątynia Pana Świata, a tutaj jest świątynia Matki Świata”. Tak pięknie wyraził się o naszym kościele Hinduista – mówił o. Żelazek. Praca na misjach nie byłaby możliwa bez wsparcia Polaków. – Misjonarz byłby na misjach sierotką, gdyby nie miał wsparcia w postaci modlitwy, ofiary składanej poprzez umartwienia i ofiary pieniężnej. Bez takiego zaplecza misyjnego nie moglibyśmy tak wiele dokonać. Zawsze pamiętam o tych, którzy mi pomogli, aby innym sprawić radość. Jestem wdzięczny za każdą ofiarę, która pochodzi z naszej ojczyzny – powiedział misjonarz.
W drodze na ołtarze
W 1990 roku o. Żelazek zrezygnował z funkcji proboszcza i stał się pustelnikiem żyjącym w aśramie. W dalszym ciągu opiekował się trędowatymi. Kilka miesięcy przed śmiercią otworzył Centrum Dialogu – Ishpanthi Ashram. Zmarł 30 kwietnia 2006 roku w Puri. Pochowany został na cmentarzu Wschodniej Prowincji SVD w Jharsugunda. Jego praca misyjna w Indiach trwała 56 lat. Chociaż o. Żelazek był wielokrotnie nagradzany za swą działalność na rzecz trędowatych, jednak najbardziej cenił sobie tytuł, jaki nadali mu podopieczni – Bapa (Ojciec). Mottem jego życia stało się powiedzenie: „Nie trudno być dobrym, trzeba tylko chcieć!”.
Zakończenie prac trybunału rogatoryjnego (pomocniczego) odbyło się w Chludowie koło Poznania. Teraz dokumentacja trafi do Indii, bo, zgodnie z prawem kanonicznym, zasadnicza część procesu beatyfikacyjnego toczy się w miejscu śmierci sługi Bożego. Jak podaje KAI wicepostulator podkreślił, że werbiści zdecydowali się na rozpoczęcie procesu beatyfikacyjnego pod wpływem miejscowych ludzi, wśród których o. Żelazek żył i pracował w Puri, będącym świętym miastem Hinduistów. - Zapamiętano go jako człowieka dialogu, mówiono, że w nim objawiła się miłość Boga do człowieka – wskazał o. Henryk Kałuża. Dodał, że polski werbista może być doskonałym patronem na dzisiejsze czasy: pokazuje, jak przełamywać bariery międzyreligijne i bariery między ludźmi oraz jak zabiegać o przywracanie godności osobom zepchniętym na margines. ■
Tekst Ewa Kotowska-Rasiak
Komentarze
Nikt nie dodał jeszcze komentarza.
Bądź pierwszy!