TELEFON DO REDAKCJI: 62 766 07 07
Augustyna, Ingi, Jaromira 22 Sierpnia 2025, 03:12
Dziś 19°C
Jutro 13°C
Szukaj w serwisie

O geniuszu kobiety

O geniuszu kobiety

Żeby napisać kilka słów na temat geniuszu kobiety, nie trzeba sięgać do pism św. Jana Pawła II, nie trzeba nawet „niepokoić“ św. Matki Teresy, czy innej Wielkiej... Wystarczy rozejrzeć się dookoła.

Na początku chciałbym przypomnieć pewną historię, która mi się przydarzyła, kiedy mieszkałem w Nowym Jorku. Otóż goszczący mnie wówczas w swojej parafii ksiądz zapoznał mnie z niejakim ks. Richardem Neuhusem. Ten kapłan, którego miałem później przyjemność spotkać jeszcze kilka razy, głównie podczas kolacji czy innych przyjęć, bardzo mnie zafascynował, nie tylko swoją wszechstronną wiedzą, ale przede wszystkim pewnym spokojem i rozwagą. W naszych spotkaniach uczestniczyli różni księża, niektórzy z nich bardzo ostrzy w swoich opiniach i bezkompromisowi, podczas gdy sam Neuhaus był zawsze bardzo wyważony i umiał nawet w tych, którzy mieli odmienne poglądy (bez względu na to, czy chodziło o obecnych podczas dyskusji, czy o tych, o których się dyskutowało, na przykład o Obamie), znaleźć coś pozytywnego. Nie ukrywam, że ujął mnie również tym, że czasami w tych rozmowach zwracał się do mnie z pytaniem: „A co sądzi na ten temat nasz przyjaciel z Polski?“. Nie muszę dodawać, że był jedynym, którego interesowało, co myślę, ani, że niestety mój ówczesny angielski (podobnie jak i dzisiejszy) nie dawał mi możliwości jakichś szczególnie analitycznych wypowiedzi. W każdym razie, kiedy wróciłem do Polski, ku swojemu wielkiemu zaskoczeniu dowiedziałem się, że ks. Richard Neuhaus to postać bardzo znana na całym świecie: teolog, filozof, przyjaciel Martina L. Kinga, doradca prezydenta George‘a W. Busha i wreszcie przyjaciel Jana Pawła II. Poprosiłem go wówczas mailowo, czy mógłby napisać coś do „Opiekuna“, ale z powodu nadmiaru zajęć i kłopotów zdrowotnych odmówił. Krótko później umarł. Dlaczego przyszedł mi do głowy właśnie dzisiaj, kiedy piszę tekst zatytułowany „Geniusz kobiety“? Bo, jak napisałem wyżej, kiedy go poznałem, nie miałem pojęcia, kim on jest. I tak też go traktowałem, jak mądrego, interesującego księdza, który owszem, miał ciekawe życie, przeszedł konwersję z luteranizmu na katolicyzm, ale przecież na przykład goszczący mnie kapłan, przeszedł dosłownie tę samą drogę, więc nie jest to jakieś wielkie „halo”. Czy coś by się zmieniło, gdybym wiedział, kim jest? Oczywiście! Zapytałbym go o mnóstwo rzeczy, a przede wszystkim nie pozwoliłbym sobie na przegapienie ani jednego słowa, czy opinii, które wyrażał. Niemniej jestem wdzięczny Bogu, że go poznałem.

***
Ale ktoś może dalej pytać, co to ma wspólnego ze wspomnianym geniuszem kobiety. Już tłumaczę. Podczas spotkania zespołu redakcyjnego zastanawialiśmy się nad zawartością kolejnego numeru „Opiekuna“ (właśnie trzymacie go w dłoniach) i pojawiały się pomysły, aby głównym tematem numeru uczynić właśnie kobiety ze względu na zbliżający się Dzień Kobiet. Nie do końca byłem przekonany do tej propozycji, obawiałem się, że znowu weźmiemy na tapetę jakąś jedną czy drugą znaną panią, najlepiej jeszcze bardzo religijną i na tym to się zakończy. Tak nawiasem mówiąc, to generalnie się zastanawiam, czy jest rzeczą dobrą, że my ciągle próbujemy znaleźć jakichś bardzo znanych ludzi i pokazać, że oni wierzą w Pana Boga. Jakbyśmy chcieli powiedzieć, proszę bardzo taki znany, taki popularny, a mimo to wierzy w Pana Boga... Nie wiem, czy my tego na pewno potrzebujemy. Ale to temat na inną refleksję. W każdym razie, nie bardzo przychodził mi do głowy sposób „ugryzienia“ tematu kobiet, aż w końcu któraś koleżanka redakcyjna podsunęła myśl:
- A może ksiądz napisze o tej swojej przyjaciółce?
- Jakiej znowu przyjaciółce? - prawie się zniecierpliwiłem.
- No tej, co wydała tomik poezji. Przecież był ksiądz na wieczorku autorskim....
- Alina! - niemal się walnąłem w głowę. No tak, Alina.
Alina z całą pewnością nie jest znana na całym świecie, jak ks. Richard Neuhaus. Natomiast łączy ją z nim to, że przebywając z nią nie zdaję sobie często sprawy, z jak wspaniałą osobą przyszło mi się w życiu spotkać. I jaki wielki dar Pan Bóg mi uczynił. I myślę, że takie osoby są blisko każdego z nas, ale do głowy nam nie przyjdzie, żeby pomyśleć o nich, że są kimś specjalnym, że są wielkim darem od Pana Boga. Że można o nich napisać artykuł. Że można się pochwalić: ja go znam, ja ją znam, to jest moja przyjaciółka.

***
Ale wróćmy do Aliny. Poznaliśmy się na pielgrzymce do Częstochowy. Nie pamiętam dokładnie wszystkich szczegółów, ale jeden pamiętam. Nie wiem, czy ktoś nam dał jakieś czekoladki, czy może je kupiłem, w każdym razie podczas drogi jedna, może ostatnia, czekoladka upadła nam na ziemię. Schyliłem się po nią, podniosłem i oznajmiłam, że nic się nie stało, bo ja nawet taką z ziemi zjem bez problemu. Ku mojemu zdziwieniu Alina odparła, że ona też. Nie pamiętam, kto ją zjadł ostatecznie, ale na pewno od tego dnia jesteśmy przyjaciółmi. Ta przyjaźń głównie karmiła się listami. Ja byłem klerykiem, później księdzem, Alina studiowała anglistykę, później pracowała dla różnych międzynarodowych firm, spotykaliśmy się rzadko. Ale za każdym razem nie mogłem się nadziwić jej radości życia i zachłanności na życie. Pobłogosławiłem jej małżeństwo z Arturem, nawet się muszę przyznać, że zupełnie rozmontowałem jej makijaż przytaczając w homilii słowa naszej ulubionej piosenki Macieja Zembatego „Miłości nie zostawiaj mnie“.

I potem przyszło coś, co może zwalić z nóg i pozbawić chęci życia największego twardziela. Zdiagnozowano u Aliny stwardnienie rozsiane. I co? I nic. U Aliny nic się nie zmieniło, oczywiście oprócz kolejnych etapów choroby, która coraz bardziej ograniczała jej możliwości samodzielnego poruszania się. Razem z mężem, ponieważ zajście w ciążę było jej absolutnie odradzane, postanawili adoptować dziecko. Nie żeby było łatwo, ale w końcu pojawia się Asia, której ja udzielam chrztu. I choć choroba nie ustępuje, a wręcz postępuje, Alina jest ciągle pełna życia. Już nie liczy, że wynajdą wreszcie jakąś terapię, mówi, że liczy na cud, że tylko Pan Bóg może ją uzdrowić. Nasze kontakty nadal nie są zbyt częste. Ale każde spotkanie mnie czegoś uczy. „Klimku - powiedziała mi kiedyś - ty sobie nie wyobrażasz, jak człowiek może marzyć o tym, żeby się móc podrapać w swędzący nos, ale nie daje rady, bo już tak wysoko ręki nie da się unieść...“
Nigdy się nie skarżyła, nigdy nie zadręczała mnie pytaniami, dlaczego akurat jej się to przytrafiło.

***
Przy tym wszystkim Alina pisze wiersze. I to jakie wiersze. Wbrew temu, co ktoś mógłby pomyśleć, to nie są wiersze o cierpieniu, o sensie życia, o chorobie. Alina chyba żadnego wiersza nie napisała o chorobie. One wszystkie są o radości życia. To właśnie z okazji opublikowania drugiego wydania jej wierszy spotkaliśmy się ostatnio w Warszawie. Alina na wózku, z pierwszego rzędu wsłuchiwała się w swoje wiersze recytowane przez Mirę Jankowską. Ona sama z trudem mówi, podczas wieczoru autorskiego mogła jedynie powiedzieć: „Dziękuję“. Ale jej wiersze mówią bardzo wiele i to dobrze, że dzięki pomocy Miry Jankowskiej pójdą w świat, bo absolutnie na to zasługują.
Wiem, że ja nie mogę być obiektywny co do poezji Aliny, co najmniej z dwóch powodów. Po pierwsze, bo Alina jest moją serdeczną przyjaciółką. Po drugie, bo jestem wielkim miłośnikiem poezji Haliny Poświatowskiej, a myślę, że pod wieloma względami jesteśmy na podobnym terytorium. Dlatego, jeśli chodzi o recenzję jej wierszy pozwolę sobie przytoczyć słowa napisane kilka lat temu przez Daniela Długosza z „Nowej Gazety Trzebnickiej,” kiedy wiersze Aliny ukazały się po raz pierwszy. Proszę bardzo: „Alina umie oczyścić z błota i brudu kryształ słowa i skierować nań promień słońca, by światło pryzmatu pokazało nam całą tęczę barw. Sam tytuł „Zielono - niebiesko” ma charakter wertykalny, przecież w końcu „przechodzimy” od zieleni traw, roślinności do błękitu nieba. Nawet portret domu to tkanina utkana z różnych wątków, skrawków nadziei i nieba. „Nasz dom / utkany z różnych wątków / z ciebie i ze mnie / zielono - modry skrawek nadziei / modro - zielony skrawek nieba…”
Wiersze Dybały to nie bańki mydlane, zwiewne efemerydy. Każdy jej wiersz rodzi się, kształtuje, rośnie jak dziecko w łonie matki, jak perła w muszli czasu. Perły powstają najczęściej w wyniku reakcji organizmu na ciało obce, które przedostało się do muszli. W legendach opowiadano, że pierwsze perły były łzami aniołów. Potem wierzono, iż perłopławy, we wnętrzu których znajdowano cenne perły, były zapładniane przez tęczę dotykającą wód oceanu. Alina składa głęboki ukłon w stronę Haliny Poświatowskiej, filuternie puszcza oko do ks. Jana Twardowskiego, ale sama   próbuje znaleźć własny nurt w poezji, który omija mielizny i z każdym wierszem klaruje się i pogłębia.
Dlaczego poeci piszą wiersze i dlaczego je czytamy? A dlaczego jabłonie owocują i winne grona dojrzewają, by z nich można wytłoczyć czerwone wino rozgrzewające ducha i serce? Jak powinniśmy się cieszyć ze biblijnego znalezienia jednego grosza, tym bardziej powinniśmy się dzielić z innymi radością istnienia, bo czasem innym, którzy są nad urwiskiem i przepaścią, te kilka słów, tych parę wierszy może uratować życie. Właśnie takie optymistyczne przesłanie niosą ze sobą wiersze Aliny Dybały, akceptujące, mimo meandrów i katarakt życie, tu i teraz, ale życie pełne ukrytych małych skarbów, które tylko trzeba umieć dostrzec i wyłowić z każdego dnia“.
Tyle słów z recenzji tomiku poezji, a ja dodam tylko, że te ukryte skarby, które trzeba umieć dostrzec i wyłowić każdego dnia, to właśnie również wspaniałe, nadzwyczajne osoby, które Pan Bóg stawia na naszej drodze życia. Takie właśnie jak Alina. Alina, którą ja znam, która jest moją przyjaciółką. Tak, dokładnie, ta niesamowita kobieta to moja przyjaciółka.

tekst ks. Andrzej Antoni Klimek

Galeria zdjęć

Dodaj komentarz

Pozostało znaków: 1000

Komentarze

Nikt nie dodał jeszcze komentarza.
Bądź pierwszy!