TELEFON DO REDAKCJI: 62 766 07 07
Augustyna, Ingi, Jaromira 06 Sierpnia 2025, 09:45
Dziś 19°C
Jutro 13°C
Szukaj w serwisie

Oczekiwane Dzieciątko

Oczekiwane Dzieciątko

Fot.

W czasie, kiedy uwaga wszystkich skupia się wokół najważniejszego Dzieciątka przypominamy świadectwa osób, które w kaliskim sanktuarium św. Józefa pozostawiły osoby obdarzone łaską potomstwa w sytuacji bez wyjścia.

Nasz mały cud. Sławomir. Jesteśmy małżeństwem od ponad pięciu lat. Po ślubie, kiedy dowiedzieliśmy się, że mamy kłopoty z poczęciem dziecka, żona leczyła się bezskutecznie. W końcu dostaliśmy adres pierwszej w Polsce kliniki leczenia niepłodności małżeńskiej Napromedica w Białymstoku, stosującej w leczeniu naprotechnologię. Trafiliśmy pod opiekę wspaniałego lekarza i byliśmy jednymi z pierwszych pacjentów w tej klinice. Przez cały ten okres gorąco się modliliśmy do Świętego Józefa. Wierzyliśmy, że to właśnie przez jego wstawiennictwo Bóg wysłucha naszej prośby. Obraliśmy Józefa na patrona naszej rodziny.
Żona przeszła dwie operacje: pierwszą w Białymstoku, drugą w Warszawie. Dowiedzieliśmy się w lutym 2011 roku, że pod sercem żony poczęło się nowe życie. Nie przestawaliśmy szczerze modlić się do św. Józefa, ale już z inną intencją: o prawidłowy rozwój dziecka i szczęśliwe rozwiązanie. Chwila, kiedy usłyszeliśmy, że żona jest w stanie błogosławionym, była dla nas jedną z najpiękniejszych w życiu. Był to nasz mały cud - dar od Boga za pośrednictwem św. Józefa. Nasza córeczka - Celina - urodziła się w październiku 2011 roku. Święty Józefie, módl się za nami.

Sytuacja bez wyjścia. Hanna. W 1978 roku, mając 37 lat i troje dzieci w wieku 17, 16 i 12 lat, zorientowałam się, że jestem w stanie błogosławionym i była to piąta ciąża. Byłam przerażona, ponieważ przed sześcioma miesiącami poroniłam w trzecim miesiącu. Pracowałam w tym czasie jako pracownik umysłowy i byłam bardzo przeciążona pracą zawodową, a w domu prawie sama wychowywałam starsze dzieci. Mąż był pochłonięty pracą zawodową i studiami zaocznymi. W drugim miesiącu pojawiły się krwawienia. Udałam się do lekarza, który po przeprowadzonym wywiadzie i informacji, że mam troje zdrowych, żyjących dzieci, zwyzywał mnie, że na „stare lata” poważna osoba chce się tak ośmieszać. Zaproponował mi aborcję, wyrokując, że ciąża jest nie do utrzymania. Takie postawienie sprawy nastawiło mnie wojowniczo, bo bardzo pragnęłam urodzić to dziecko.
Wiedziałam, że jestem w sytuacji bez wyjścia, a mąż obarczył mnie całą odpowiedzialnością, udając się na wakacje w ważnych sprawach rodzinnych. Rozumiałam, że pozostając w pracy, poronię, bo krwawienia wzmagały się po każdym nerwowym dniu. Zrezygnować z pracy zawodowej w takiej sytuacji nie mogłam, bo pozbawiłabym się urlopu macierzyńskiego i wychowawczego, a sytuacja finansowa naszej rodziny była ciężka. Kiedy tak w domu, w samotności płakałam, nie wiedząc, co począć, przyszedł mi na myśl św. Józef. On też był w sytuacji bez wyjścia, ale podjął się opieki nad Maryją i Jezusem. W żarliwej modlitwie, prośbie, wołaniu o ratunek dla dziecka, prosiłam św. Józefa, aby podjął się opieki nade mną i moim dzieckiem. Zmieniłam pracę, przeniosłam się do zakładu odzieżowego jako zwykła szwaczka, chociaż nigdy w życiu nie próbowałam szyć na maszynie. Ku mojemu zaskoczeniu zostałam bardzo mile przyjęta i dano mi lekką pracę. Otrzymałam duże wsparcie od różnych ludzi i przydzielono mi uczennice do pomocy, abym mogła podołać obowiązującym normom. To św. Józef wyprosił mi hart ducha, siłę woli i cierpliwość w pokonywaniu przeciwności. W szóstym miesiącu ciąży rozpoczął się poród. Lekarz - ginekolog zakładowy - wiedział, że dziecko nie będzie miało szans na przeżycie. Widząc moją wolę ratowania dziecka, zaproponował mi nowy lek na zatrzymanie akcji porodowej i skierował do szpitala w innym mieście. Do końca ciąży, przez trzy miesiące, leżałam w szpitalu unieruchomiona, ale dziecko rosło i rozwijało się dobrze. Po dziewięciu miesiącach prawie cudem urodziłam syna, który otrzymał na chrzcie świętym imiona Jacek Józef. Jestem pewna, że to św. Józef opiekował się mną i dzieckiem i pomagał mi w życiu. Po wykorzystaniu wszystkich urlopów znowu „cudem” dostałam dobrą pracę. Syna oddałam w opiekę Matce Bożej i Józefowi i mam bezgraniczną ufność, że doprowadzą go do Jezusa.

Stolarz. Monika. Zbliżające się święto św. Józefa ponagla mnie, aby dać świadectwo niezwykłego działania św. Józefa, którego pomocy zawdzięczamy z mężem cud potomstwa. Dla nas to bardzo długa historia, mimo że były to jedynie cztery lata. Przez ten czas Pan Bóg powołał do życia trójkę naszych dzieci, którym nie dane było jednak się urodzić, bowiem w kolejnych latach poroniłam trzykrotnie - w 18., 8. i 9. tygodniu ciąży. Szukaliśmy przyczyn i pomocy u różnych lekarzy, podejmowaliśmy leczenie, ale mimo to wciąż nie mogliśmy cieszyć się dzieckiem. W lipcu 2013 roku poroniłam po raz trzeci. Szukając ukojenia bólu, postanowiłam zrealizować to, co pokrzyżowała mi niegdyś choroba, i pojechać na rekolekcje ignacjańskie. „Serce” ciągnęło do kaliskiego ośrodka księży jezuitów, głównie ze względu na to, że właśnie w pobliżu mieści się sanktuarium św. Józefa. Znajduje się w nim słynący łaskami obraz Świętej Rodziny, o którym jedynie słyszałam. Pojechałam, a mąż pozostał z tematem znalezienia stolarza, który zechciałby się podjąć przygotowania malutkiej urny dla naszego dziecka. Zdecydowaliśmy bowiem, że tak jak to było poprzednio, dokonamy pochówku na cmentarzu.
Będąc już w Kaliszu, zarówno przed rozpoczęciem, jak i po zakończeniu ignacjańskiego „fundamentu” nawiedziłam sanktuarium. Miałam wrażenie, że przed tym Cudownym Obrazem w gorącej modlitwie mogłabym pozostać na zawsze. Pozostawiłam tam swoje prośby, w tym tę największą o dar rodzicielstwa dla nas. Po zakończeniu rekolekcji i powrocie do domu mąż zaczął opowiadać o swoich poszukiwaniach stolarza: „Wiesz, stało się coś dziwnego. Pojechałem do tego stolarza, który robił dla nas urnę rok temu. Mówię mu, że niestety żona znowu poroniła i że znowu potrzebujemy malutkiej urny. Powiedział, że nie ma problemu, ale że to będzie kosztowało 500 zł, mimo że rok wcześniej zapłaciliśmy 300 zł. Zapytałem, skąd taki wzrost ceny. A on stwierdził, że oni poprzednio się narobili, a nic na tym nie zarobili. Poczułem się fatalnie, podziękowałem i naprawdę nie wiedziałem, dokąd się zwrócić. Znalazłem jakąś stolarnię w internecie, skontaktowałem się i usłyszałem, że nie ma problemu i mogą taką usługę wykonać za darmo! Nie chcą nawet pieniędzy za robociznę, bo oni w takich sytuacjach ludziom pomagają. Zadziwiła i zaskoczyła mnie jego postawa, tym bardziej, że w tym poprzednim zakładzie zostałem potraktowany zupełnie inaczej. Zaczęliśmy rozmawiać szczerze i podzieliłem się z nim obawą, że ponieważ to już trzeci pochówek i trzecia urna, to nie wiemy, ile nas jeszcze czeka… A on mi na to z niesamowitą pewnością w głosie i przekonaniem powiedział: «Niech się pan nie martwi, to już ostatnia!»”.
„Prorok, czy co?” - pomyślałam, słuchając opowiadania męża, ale zaraz uchwyciłam się tej myśli jak kotwicy nadziei, bo dla mnie siedzącej właśnie w tym czasie w kaliskim sanktuarium przed obrazem św. Józefa było jasne, że ten dobry człowiek stolarz, cieśla to nikt inny, tylko wysłannik św. Józefa, jeśli nie on sam. Tyle „proroctwa”, trzeba było jednak wrócić do rzeczywistości.
14 września 2013 roku w dzień Podwyższenia Krzyża Świętego odbył się pochówek naszego syna. Nadzieja na dziecko jakby malała, bo z każdym dniem nie byliśmy młodsi, tylko starsi, oboje w okolicach czterdziestki. Dodatkowo mąż musiał poddać się terapii specyficznymi lekami, w związku z czym dostaliśmy od lekarzy czerwone światło w temacie poczęcia na co najmniej rok. Perspektywa rodzicielstwa zaczęła się więc coraz bardziej oddalać, a mnie zaczęła nurtować myśl, że być może przyjdzie nam się zmierzyć i pogodzić z faktem, że własnego potomstwa nie będziemy mieli. Czerwone światło od lekarzy sprawiło, że odstawiłam wszystkie środki i leki, które brałam w związku ze staraniem się o dziecko i zajęłam się pracą zawodową. Niedługo jednak to trwało, bowiem na początku grudnia okazało się, że jestem w ciąży. Byłam przerażona i bałam się, że znowu to dziecko stracimy. Zapłakana powierzyłam siebie i dziecko Panu Bogu i wtedy wybrzmiała we mnie ta „przepowiednia dobrego cieśli”, że to już ostatnia urna, a więc to dziecko donoszę. Chwytałam się tych słów za każdym razem, gdy ogarniał mnie lęk i obawa o dziecko. Przez głowę przeszła obietnica, że jeśli to dziecko się urodzi, na chrzcie otrzyma św. Józefa jako patrona. Tak też się stało, bo cała ciąża przebiegała bez najmniejszych komplikacji. W sierpniu, w dniu terminowego porodu, przyszedł na świat nasz syn. Ważył prawie 4 kg i jest pięknym, radosnym i zdrowym dzieckiem.

Opracowanie Katarzyna Pytlarz

„Cuda św. Józefa. Świadectwa i Akty zawierzenia cz. II”, Wydawnictwo WAM Kraków 2016, cena: 24 zł, www.wydawnictwowam.pl?

Fot. Justyna Wojczyńska

Galeria zdjęć

Dodaj komentarz

Pozostało znaków: 1000

Komentarze

Nikt nie dodał jeszcze komentarza.
Bądź pierwszy!