O błaźnie i pożarze (2)
We „Wprowadzeniu do chrześcijaństwa” ks. Josepha Ratzingera znajdziemy przypowieść Kierkegaarda o błaźnie i pożarze we wsi, która została wcześniej przytoczona przez Harveya Coxa w publikacji The Secular City. Według Coxa fabuła opowiadania ilustruje sytuację współczesnej teologii i teologów w szczególności.
Zajrzyjmy do metafory Kierkegaarda/Coxa/Ratzingera. Charakterystyczne jest, że komentując przypowieść o błaźnie Ratzinger winą za niemożność porozumienia się katolickich teologów ze współczesnym audytorium obarcza tych pierwszych. To nie postronni słuchacze i zewnętrzni obserwatorzy kościelnego życia odpowiadają za to, że nie potrafią już pojąć przesłania dotyczącego ich własnego zbawienia. To, że oddalili się od Kościoła i jego stałego języka, to, że wyobcowali się ze środowisk sprzyjających wierze, w których pewne rzeczy, pewne pojęcia i sformułowania są oczywiste (właściwie niezastępowalne) i nie wymagają tłumaczenia, zdaniem autora „Wprowadzenia”, jest czymś właściwie naturalnym.
Fatalne ,,szablony myślenia i przemawiania”
Swoje rozważania o wierze we współczesnym świecie, których częścią jest analiza historii o błaźnie ks. Ratzinger zaczyna następująco: ,,Gdy ktoś usiłuje mówić o wierze chrześcijańskiej do ludzi, którzy z racji bądź swego zawodu, bądź sytuacji społecznej nie są oswojeni ze sposobem myślenia i przemawiania Kościoła, odczuje wkrótce, że odważa się mówić o czymś, co jest im obce i co ich dziwi”. A zatem egzotyczne i kłopotliwe jest samo orędzie Kościoła, albo też, w lepszym wypadku, forma jego przekazu, nie zaś to, że pewna kategoria ludzi ,,z racji swego zawodu, bądź sytuacji społecznej”, z racji stylu życia, który dla siebie wybrała, odsunęła się od Kościoła, porzuciła swój przecież pierwotnie rodzinny dom do tego stopnia, że przestała już rozumieć język, w którym była wychowana i reagować na tak nawet proste zdania, jak te które informują o pożarze (czyli o grzechu i śmierci, przed którymi przestrzega Kościół). To właśnie co Kościół ma do powiedzenia współczesnym ludziom ,,jest im obce” oraz ,,ich dziwi”. Nie jest zaś niczym dziwnym, że ludzie nie ,,są oswojeni ze sposobem myślenia i przemawiania” Kościoła. Nie jest niczym dziwnym, choć to właśnie, w rzeczy samej, jest bardzo dziwne!
Dlaczego jednak nie są oswojeni? Przecież język ten był znany im od wieków, jeszcze nie tak dawno oni sami bądź ich bliscy używali go i nie przysparzał im on żadnych trudności. Co więc się stało, ze przestali go rozumieć i akceptować? Jaka katastrofa się wydarzyła? Może, oprócz pożaru zaistniało inne jeszcze, niemalże równie straszne nieszczęście, które przerwało stałą normalną komunikację między Kościołem a jego dziećmi? A może nieszczęściem jest innego jeszcze rodzaju nieporozumienie niż to, które analizują komentatorzy przypowieści, ks. Ratzinger i inni? Może należałoby zapytać, kto w gruncie rzeczy pierwszy opuścił Kościół i sprawił, że jego język i przesłanie stały się dziwne i obce dla większości? Kim są ci współcześni ludzie, do których próbuje dotrzeć Joseph Ratzinger pisząc swoje „Wprowadzenie”?
Nie ulega bowiem kwestii, że zamierza on być skuteczniejszym nauczycielem niż inni mniej szczęśliwi teologowie oznaczeni teraz figurą cyrkowego błazna. To wynika z zapowiedzi zawartej w przedmowie: jego książka ,,ma wyłożyć wiarę bez niepotrzebnej gadaniny”. Biorąc pod uwagę akademicką aktywność i życiową drogę profesora nietrudno zauważyć, że za wystarczającą reprezentację ludzi współczesnych, którzy wyobcowali się z Kościoła i z niejaką ciekawością konstatują jego ,,dziwactwa” poczytuje on raczej intelektualistów, naukowców, środowisko studenckie, do którego przemawia, ogólnie mówiąc warstwy wykształcone, ludzi aspirujących do miana i roli elity. Ich postawa orientuje, czyli wyznacza kierunek formułowanej przez niego diagnozy. Ale czy jest to diagnoza w pełni słuszna, czy jest pozbawiona defektów?
Otóż większość historycznych świadectw wskazuje wyraźnie, że sytuacja Kościoła na Zachodzie, również w Niemczech, w pierwszych powojennych dekadach nie była wcale tak dramatyczna, jak sugeruje w wielu swoich ówczesnych wypowiedziach Joseph Ratzinger. Społeczność katolicka regularnie uczęszczała na niedzielne Msze Święte, przystępowała do sakramentów, słuchała kazań, posyłała dzieci i młodzież na katechizację i nie zdradzała kłopotów z rozumieniem prawd wiary. Ks. Ratzinger nie cieszył się tym jednak. Już w 1958 roku wieszczył ogólne załamanie i autentyczną wiarę rezerwował dla mniejszości. Może istotnie była to niezwykła przenikliwość, zdolność przewidywania, dostrzegania podskórnych procesów nieuchronnej laicyzacji. W każdym razie, w roku 1968, gdy pisze „Wprowadzenie” laicyzację bierze za punkt wyjścia, mało tego, za sytuację naturalną, której teologia z racji swoich wad nie potrafi jednak sprostać. Zwróćmy bowiem ponownie uwagę na słowa, w których recenzuje on niepowodzenie błazna z przypowieści: teologia znajduje się w trudnej rzeczywistości, doskwiera jej ,,jakaś przygniatająca niemożność przełamania szablonów myślenia i przemawiania oraz niemożność ukazania, że sprawy teologii są sprawami ważnymi dla życia ludzkiego”. Choć błazen, czyli teolog zawiadamiając wieśniaków o niebezpieczeństwie z pewnością używał prostego i zrozumiałego, a może i dosadnego języka oskarżony został o nieumiejętność zainteresowania słuchaczy zbawieniem jako sprawą ważną dla ich życia. Dlaczego poniósł klęskę? Dlatego, że według Ratzingera, nie potrafił przełamać szablonów myślenia i przemawiania. To on jest więc winien. Szerzej biorąc winien jest dotychczasowy styl, zwyczaj, obowiązujące dotąd normy kontaktowania się nauczycieli Kościoła z ludźmi i światem. Wszystko to czterdziestoletni teolog spodziewa się, tak można zakładać, poddać szczęśliwej rewizji, aby wreszcie dotrzeć do współczesnych i uświadomić im potrzebę wiary.
,,Świat dzisiejszy” i świat ze sarkofagu
Sprawa nie jest oczywiście łatwa, gdyż, jak pisze ,,jest prawdą, że gdy ktoś próbuje głosić wiarę ludziom, którzy dziś żyją i myślą, to może się sobie wydawać błaznem albo raczej kimś, kto wyszedł ze starożytnego sarkofagu i wszedłszy w dzisiejszy świat w stroju i ze sposobem myślenia starożytnych, nie może go zrozumieć ani nie może być przezeń zrozumiany”. Znów uderza tu skojarzenie starożytności, historii, przeszłości ze śmiercią, grobem, rozkładem, współczesności zaś z życiem, nowością, młodością, żywotnością. To był typowy błąd dominujących teologów, młodych intelektualistów tamtej epoki, lat 60. XX wieku. Tak wtedy myśleliśmy - powie po latach, już w wieku XXI Gerhard Lohfink.
Drugi błąd to przyjęcie, że ,,dzisiejszy świat” nie może już zrozumieć ,,sposobu myślenia starożytnych”. Gdyby tak było, cała Biblia byłaby niezrozumiała dla kolejnych, zmieniających się ,,dzisiejszych światów”, Słowo Boże zawarte we wszystkich świętych tekstach, przedwieczny Logos, sam przemawiający za ich pośrednictwem Jezus Chrystus. Na szczęście tak nie jest. ,,Współczesny świat” w kolejnych swoich wersjach jest w stanie dobrze zrozumieć i przyswoić sobie Biblię i całe Objawienie. Nie tylko zresztą Biblię. Także dzieła starożytnych w postaci np. greckiej czy rzymskiej klasyki, pozostają dalej doskonale zrozumiałe i przyswajalne dla każdego, kto chce się z nimi zapoznać. Objawienie Boże jest racjonalne i ma powszechny potencjalnie zasięg, racjonalny jest również świat, zarówno starożytny, jak i współczesny, do którego zostało skierowane i dlatego Słowo Boże i człowiek każdej epoki mogą się ze sobą spotkać. Nikt bardziej przekonująco niż Joseph Ratzinger nie dowodził potem owej przystawalności przenikającej stworzenie sfery ratio z uniwersalnym charakterem przesłania chrześcijańskiego. ■
Ks. Piotr Jaroszkiewicz
Komentarze
Nikt nie dodał jeszcze komentarza.
Bądź pierwszy!