O błaźnie i pożarze (1)
Na początku rozdziału pierwszego „Wprowadzenia do chrześcijaństwa” napotykamy przypowieść Kierkegaarda o błaźnie i pożarze we wsi, przytoczoną, jak zaznaczył Joseph Ratzinger, przez Harveya Coxa w publikacji The Secular City. Według Coxa fabuła opowiadania ilustruje sytuację współczesnej teologii i teologów w szczególności.
W pewnym wędrownym cyrku w Danii wybuchł pożar. Przygotowany już do występów cyrkowy błazen został wysłany przez dyrektora do sąsiedniej wsi, aby sprowadzić stamtąd pomoc mieszkańców. Zadanie błazna polegało najpierw na skutecznym przekazaniu informacji, następnie wzbudzeniu u słuchaczy poczucia zagrożenia, wreszcie zmobilizowaniu ich do akcji. Dramatyzm sytuacji potęgował fakt, że na niebezpieczeństwo pożaru narażona była również sama wieś, ponieważ ogień z łatwością mógł przenieść się na jej teren przez wyschnięte po żniwach pola. Tymczasem błazen w następstwie roli, jaką odgrywał w cyrku i stroju w jakim występował natrafił na niepokonalne wręcz przeszkody. Tak podjęte przez niego zabiegi opisywał Joseph Ratzinger: ,,Błazen pobiegł do wsi i prosił mieszkańców, by czym prędzej przyszli i pomogli gasić pożar w cyrku. Ale wieśniacy uważali krzyki błazna tylko za świetny chwyt propagandowy, który ma zwabić jak najwięcej ludzi na przedstawienie: klaskali i śmiali się do łez. Błazen miał ochotę raczej płakać, niż się śmiać, daremnie błagał ludzi i tłumaczył im, że nie ma tu żadnego udawania, żadnego triku, że to gorzka prawda, że cyrk się rzeczywiście pali. Błagania jego wywoływały tylko nowe wybuchy śmiechu, uważano, że świetnie gra swą rolę. Aż wreszcie ogień przeniósł się do wsi, na pomoc było za późno, tak że zarówno wieś, jak i cyrk spłonęły”.
Obraz teologa
Według Coxa, którego opinię referuje Ratzinger, fabuła opowiadania ilustruje sytuację współczesnej (czyli z drugiej połowy XX wieku) teologii i teologów w szczególności. Można się domyślać, choć Ratzinger tego akurat nie dopowiada, że w żaden sposób nie są oni w stanie przekonać słuchającej ich publiczności o zagrożeniu życia, które się zbliża. Nie potrafią też, co za tym idzie, zaangażować słuchaczy do koniecznego ratunku, czyli troski o własne zbawienie. Rzeczą dyskusyjną w takim wypadku pozostawałaby kwestia, czy posoborowi teologowie istotnie ku temu zmierzali, czy usiłowali nawracać adresatów swojej twórczości. Ale Ratzingera zajmuje tu co innego.
Pisze, że w błaźnie, który nie może porozumieć się z ludźmi, Cox widzi ,,obraz teologa”. A z obrazu tego wynika rzecz następująca: ,,Nikt go nie bierze na serio w jego błazeńskim stroju ze średniowiecza czy z innej minionej epoki. Cokolwiek by mówił – rola jego nadaje mu etykietę i w pewien sposób go klasyfikuje. Jakkolwiek się zachowuje i jakkolwiek usiłuje ukazać powagę sytuacji, wie się zawsze z góry, że to jest tylko błazen. Wiadomo, o czym mówi, wiadomo, że to tylko przedstawienie, które z rzeczywistością ma mało albo w ogóle nie ma nic wspólnego. Można mu się więc spokojnie przysłuchiwać, ale nie trzeba się zbytnio przejmować tym, co mówi. W obrazie tym uchwycono bez wątpienia coś z trudnej rzeczywistości, w jakiej znajduje się teologia i teologiczne mówienie; jakaś przygniatająca niemożność przełamania szablonów myślenia i przemawiania oraz niemożność ukazania, że sprawy teologii są sprawami ważnymi dla życia ludzkiego”.
Warianty pokrewne
Nawiasem mówiąc aż prosi się, aby w metaforze błazna w stroju z innej epoki, jeśli już się nią posługujemy, widzieć raczej kapłana, który na oczach zgromadzonego ludu celebruje liturgiczne obrzędy, albo przemawia doń jako kaznodzieja. Wszak to on, kapłan, celebrans i kaznodzieja, całkiem dosłownie do wykonywania powierzonych mu czynności zakłada specjalny strój, który sam w sobie w ocenie wielu postępowych myślicieli epoki, oddzielał go od normalnej większości, powiększał dystans i niezrozumienie jego roli i słów (tu warto przypomnieć, że ks. Ratzinger aż do swej nominacji na arcybiskupa Monachium-Fryzyngi w 1977 roku występował przeważnie w stroju świeckim, w garniturze i pod krawatem, tak jak zresztą wielu innych niemieckojęzycznych luminarzy teologii: Karl Rahner czy Hans Küng). Cox, a za nim Ratzinger pod maską błazna rozszyfrowywali jednak teologa, który bezskutecznie usiłuje przekonać adresatów swych wypowiedzi o czyhającym na nich zagrożeniu.
W naszych czasach wizję analogiczną do obrazu pożaru w cyrku i nieświadomych go wieśniaków przedstawił ks. Robert Skrzypczak. Komentując tzw. Opcję Benedykta, czyli zainspirowany między innymi przez papieża Ratzingera pomysł Roda Drehera, jak Kościół mógłby przetrwać czasy ekspansji neopogaństwa, warszawski teolog pisał: ,,Nasza postnowoczesna cywilizacja przypomina mocno rozpędzony pociąg, zapewniający pasażerom komfortowe warunki podróżowania. I to właściwie spełnia oczekiwania jego użytkowników. Nikt nie pyta o cel tej podróży. Tymczasem pociąg zmierza z wciąż wzrastającą prędkością ku przepaści. Nic nie zdoła go uratować”. Rolę podejmujących trud czuwania nad bezpieczeństwem beztroskich konsumentów życia ks. Skrzypczak przypisywał jednak nie, jak Joseph Ratzinger, teologom, ale grupom, małym wspólnotom życia chrześcijańskiego: ,,Małe chrześcijańskie wspólnoty mogą w tej sytuacji przypominać ludzi, którzy rozpalają wzdłuż torów kolejowych wielkie ogniska i tańczą wokół nich, zachęcając przejeżdżających podróżnych, by wyskakiwali z tego ekspresu, ratując się przed katastrofą”. ■
Ks. Piotr Jaroszkiewicz
Komentarze
Nikt nie dodał jeszcze komentarza.
Bądź pierwszy!