TELEFON DO REDAKCJI: 62 766 07 07
Augustyna, Ingi, Jaromira 21 Sierpnia 2025, 09:59
Dziś 19°C
Jutro 13°C
Szukaj w serwisie

Obcy pod pancerzem ?Rudego? 102

Obcy pod pancerzem „Rudego” 102

Udała się sztuka manipulacji Januszowi Przymanowskiemu: nie postrzegamy ani Grigorija, ani pierwszego dowódcy czołgu numer 102 jako obcych. 

Uznajemy ich za swoich. A przecież Gruzin Grigorij Saakaszwili z wioski Kwiriketi i Olgierd Jarosz byli żołnierzami wrogiego wobec Polski państwa, dokoptowanymi do 1. Brygady Pancernej im. Bohaterów Westerplatte.

Wasyl Semen staje się Olgierdem

W wersji książkowej „Czterech pancernych i psa” (1964) próżno szukać kogoś takiego jak porucznik Olgierd Jarosz, gdyż nie ma go tam. W powieści charyzmatycznym dowódcą Janka i Gustlika jest por. Wasyl Semen - osobnik o nazwisku jakby żywcem wyjętym z Sienkiewiczowskiej „Trylogii”, oddającym zresztą u Przymanowskiego istotę rzeczy. Semen w XVII w. to Kozak w czyjejś służbie, najemnik kozacki. Wasyl był oficerem Armii Czerwonej w służbie wojsku Wandy Wasilewskiej i innych kolaborantów ze Związku tzw. Patriotów Polskich.

Janusz Przymanowski, pracujący nad scenariuszem adaptacji telewizyjnej „Czterech pancernych...”, chyba sam wyczuł, że przeszarżował z Sowietem w roli dowódcy niby-polskiego czołgu, więc zastąpił Wasyla Semena mniej kontrowersyjnie nazywającym się Olgierdem Jaroszem. Scenarzysta, nadając swojemu bohaterowi litewskie imię, być może sugerował, że podczas formowania polskich jednostek wojskowych u boku ZSRS doszło do odnowienia pradawnego, jagiellońskiego sojuszu militarnego Polski z Rusią, zawartego w obliczu teutońskiego zagrożenia. Ten trop interpretacyjny nie jest szalony: w okresie hucznych obchodów 1000-lecia państwa polskiego - a 9 maja 1966 roku wyświetlono pierwszy odcinek serialu o czołgistach z psem - partyjna propaganda mocno akcentowała dobrodziejstwo zjednoczenia Słowian wobec odwiecznego wroga przyczajonego na zachód od żelaznej kurtyny (RFN). Ślady takiej polityki historycznej odcisnęły swoje piętno już na „Krzyżakach” Aleksandra Forda (1960).

Mentor Janka

Wróćmy jednak do sylwetki pierwszego dowódcy „Rudego” 102. Zarówno filmowy Olgierd, jak i powieściowy Wasyl to wzorcowi oficerowie broni pancernej: doświadczeni, opanowani, przystępni, ludzcy, cieszący się niekwestionowanym autorytetem podwładnych. Wasyl-Olgierd nauczył polskich rekrutów pancerniackiego rzemiosła, zaś dla Janka Kosa dodatkowo stał się kimś w rodzaju mentora. Śmierć pierwszego komandira „Rudego” była ciężkim ciosem dla załogi. Janek, Gustlik, Grigorij prawdopodobnie zginęliby razem z nim w starciu pod Wejherowem, gdyby nie to, że wcześniej, w trakcie zdobywania warszawskiej Pragi, chwilowo zostali wyeliminowani z walki i hospitalizowani. 

Poległy Wasyl-Olgierd był otaczany pośmiertnym kultem przez swoich podkomendnych. Jego zdjęcie i ordery znajdowały się we wnętrzu odremontowanego wozu bojowego, przejechały wraz z nimi cały szlak wojenny. Wasyl-Olgierd to przykład pozytywnego, kanonicznego portretu krasnoarmisty w kulturze masowej PRL-u. W sumie nic wyjątkowego w dziełach z założenia preparujących tylko takie, nieprawdopodobne statystycznie, nieprawdziwe historycznie wizerunki Sowietów.

Ocieplenie wizerunku Stalina

Do Grigorija tak naszego, że nazywanego też pieszczotliwie Grzesiem, pozornie nie sposób się przyczepić. Nie jest łatwo wykazać fałsz w kreacji tej postaci. Energiczny, radosny, pełen fantazji gruzińskich jeźdźców, brawurowo zagrany przez Włodzimierza Pressa Saakaszwili budzi same dobre uczucia. Jak jednak wytłumaczyć fakt, że początkowo kompletnie nieznający naszego języka Gruzin służy w polskiej armii, że jeździ z białym ptakiem na pancerzu zamiast z - jako obywatel sowiecki - czerwoną gwiazdą? Chyba tym tylko, że fundatorzy T-34 dla I Armii LWP woleli go oddać w pewne ręce radzieckiego człowieka zamiast w ręce niepewnych Polaków. Już przecież niektórzy z nich, niewdzięczni, uszli sprzed nosa robotniczo-chłopskiej radzieckiej władzy, ulegając podszeptom niejakiego Andersa. Maszyna powierzona oddanemu socjalistycznej sprawie Gruzinowi dawała pewność, że pojedzie tam, gdzie skierują ją sztabowcy Armii Czerwonej.

Choć były już lata sześćdziesiąte XX wieku, a tezy Nikity Chruszczowa o ciemnych stronach kultu jednostki dawno trafiły do zainteresowanych, obdarzony pakietem pozytywnych cech Grigorij stawał się szansą dla polskich komunistów na ocieplenie ponurego wizerunku wpływowego Gruzina, który fatalnie zapisał się w dziejach ludzkości, gorzej może nawet niż niespełniony malarz z Austrii. Jeszcze na jeden sposób da się spojrzeć na propagandową funkcję Grigorija - Gruzin w polskim czołgu to przecież lepiej niż Rosjanin, prawda?

Kochliwy romantyk

Saakaszwili długo nie miał szczęścia do kobiet. Pech chciał, że podobały mu się te same dziewczyny, co Jankowi, no ale one wybierały Kosa. Tak było z Lidką, tak było i z Marusią. Gdy razu pewnego zaplątał się w relację z bliźniaczkami - Anią i Hanią (nie bez winy franta Wichury), których nie odróżniał od siebie, współczuła Grzesiowi cała Polska. Telewidzki nie pojmowały, jak można nie chcieć gorącokrwistego kierowcy „Rudego” 102. Ktoś, kto z takim ogniem deklamował gruzińskie wiersze, błyskał klingą, jeździł konno, mógł mieć każdą. Telegrafistka Lidka długo dochodziła do zrozumienia (mieszczańskie, warszawskie fanaberie), że smagły czołgista pod wąsem to dla niej wymarzona partia. Na skomplikowanych stosunkach między warszawianką a Gruzinem i długo utrzymującą się w ich relacji nienajlepszą chemią mogła zaważyć nieudana randka z kneblami w ustach (odcinek X „Kwadrans po nieparzystej”).

Na fenomen Grigorija łapali się również mężczyźni, podziwiając jego wyczyny za drążkami sterowniczymi czołgu. A kierowcą T-34 Grześ był niezrównanym. Który z panów dorównałby jego kunsztowi i byłby w stanie pojazdem ważącym niemal 27 ton wykonać gest kolibra, to jest wbić młotem na gąsienicach gwóźdź w pień drzewa, nie wyrywając go z korzeniami? 

tekst Mariusz Solecki

Galeria zdjęć

Dodaj komentarz

Pozostało znaków: 1000

Komentarze

Nikt nie dodał jeszcze komentarza.
Bądź pierwszy!