TELEFON DO REDAKCJI: 62 766 07 07
Augustyna, Ingi, Jaromira 03 Sierpnia 2025, 00:18
Dziś 19°C
Jutro 13°C
Szukaj w serwisie

O prezentach, czyli wuj pański

O prezentach, czyli wuj pański

Zagadnienie prezentów dla lekarzy jest co najmniej kłopotliwe. Wiem, że krąży na ten temat wiele zupełnie niemiłych historii, a pewnie część osób ma nawet własne niedobre doświadczenia w tym względzie. Z drugiej jednak strony dawanie lekarzom prezentów ma, przynajmniej w Polsce, długą tradycję i trudno temu zaprzeczyć.

Tak czy owak ten felieton nie dotyczy zagadnień etycznych, drogich prezentów, ani żadnych łapówek. Nie twierdzę, że takich problemów nie ma, ani że nie są to problemy, ale ten felieton akurat o tym nie jest. Postanowiłem napisać krótką historię najbardziej prawdziwych prezentów, które podarowano mi z czystej życzliwości, i które mogłem przyjąć (o ile mogłem) bez żadnych wyrzutów sumienia.
Ta kategoria prezentów miała w nomenklaturze mojego rodzimego oddziału szpitalnego (nazywanego na ogół po prostu „siódemką”) nazwę „dary serca”. W określeniu tym oczywiście pobrzmiewała ironia, ale w moim odczuciu, była to ironia bardzo delikatna. I było też uznanie. Trudno to oddać na piśmie, ale gdyby czytelnicy mieli kiedyś okazję wpaść do mnie, to powiem im jak się prawidłowo wymawia „dary serca”. Tylko nie próbujcie tego robić sami w domu, bo raczej przekombinujecie. Bez wizyty u mnie się nie obejdzie.
Oficjalnie tytuł „dar serca” został po raz pierwszy przyznany sosnowemu patykowi z lasu. Był to zwykły, mocno krzywy i raczej cienki patyk sosnowy. Został jednak przez pacjenta przymocowany do drewnianej podstawki i podarowany mi w prezencie. Zdobił pokój lekarski u pokoleń lekarzy. Oglądanie go i zgadywanie co to właściwie może być, stanowiło ulubione zajęcie wszystkich młodych lekarzy (a może raczej starych, którzy oprowadzali tych młodych?). Zdaje się, że słynny patyczek zaginął dopiero podczas ostatniego remontu, a więc już dobrze w XXI wieku (nawiasem mówiąc remont nie obejmował pokoju lekarskiego, a jedynie resztę oddziału, więc zaginięcie patyka wygląda dość tajemniczo; stanowczo na rusztowanie się nie nadawał).
Ale patyczek nie był pierwszym „darem serca” w moim życiu. Chronologicznie na pewno pierwsza była pasta do zębów (chyba Signal). Byłem wtedy stażystą tuż po studiach. W sklepach pasty nie było już od miesięcy, było to wkrótce po zakończeniu stanu wojennego, i w tamtych realiach pasta do zębów była czymś bajecznym. Biorąc jednak pod uwagę, że była to malutka tubka, dziś pewnie byłaby nazwana próbką, to jednak był to dar serca. Co nie zmienia postaci rzeczy, że umyłem nią zęby i poczułem się bosko. Może nawet umyłem kilka razy, ale to już nie wiem, bo podzieliłem się z żoną oraz dziećmi. Na pewno daliśmy dzieciom popatrzeć przynajmniej.
Bardzo ważną rolę w moim życiu odegrała rama do lustra. To musiało być już później (niż pasta), bo z tego co pamiętam pacjentka kupiła ją dla mnie w Odessie. Zasadniczo intencjonalnie pacjentka, która chyba w tym celu uciekła ze szpitala, miała zamiar kupić lustro. Pojechała pociągiem z Warszawy do Odessy i od razu z powrotem, z lustrem. Pacjentka wytrzymała tę podróż, lustro nie. Do Warszawy dojechała rama, więc dostałem ramę. Od ponad 20 lat rama stoi w pokoju lekarskim na siódemce, ale raz w roku jest wręczana jako nagroda przechodnia, osobie, która najlepiej prezentowała się (naukowo) w ciągu ostatniego roku. Jak prezencja – to lustro. Dar serca.
Może ktoś uzna ramę za dziwny prezent, ale w tej kategorii zjawisk to dopiero początek. Przekonałem się o tym, kiedy pewnego dnia do drzwi mojego mieszkania zapukał pan z dużym, nieforemnym pakunkiem. Pan okazał się ojcem pacjenta. A pakunek?
-„To ul. Model warszawski. To na Warszawę powinien być dobry. Złoży se doktor”
-„???? A po co?”
-„No nie wiem, a jak inaczej? Luzem będzie pszczoły trzymał? Bo mam rój w aucie. Zara przyniese”.
Bardzo długo musiałem tłumaczyć, że na pierwszym piętrze kamienicy na Żolborzu, no to po prostu nie da się pszczół hodować. A sam ul – proszę zrozumieć, po co pusty ul na balkonie.
-„-To przecie mówie, że rój w aucie..”..
Na szczęście udało się wykręcić i do dziś nie mam ula na balkonie.
Przez długi czas myślałem, że nie zetknę się już z równie zabawnym prezentem jak rój pszczół w warszawskim ulu. Myliłem się. Nadszedł „wuj pański”.
Miałem kiedyś arystokratyczną (nie w sensie dosłownym, raczej chodzi o sposób zachowania) pacjentkę, z jeszcze bardziej arystokratycznym (również absolutnie nie dosłownie) mężem. Podczas leczenia mąż dawał mi wiele razy do zrozumienia, że ma zamiar mnie hojnie obdarować, więc ze sporym niepokojem oczekiwałem tego momentu. Na szczęście przyszedł z pustymi rękami. Prezent okazał się deklaracją:
-„Przyjmijmy hi-po-te-tycznie” – zaczął mąż pacjentki, w pierwszej chwili zacząłem się obawiać, że dostanę hi-po-po-tama, którego będę musiał ukrywać przed żoną – „przyjmijmy więc hi-po-te-tycznie, że na lotnisku warszawskim zawita WUJ PAŃSKI, a pan w tym momencie a-bso-lu-tnie nie będzie w stanie WUJA owego odebrać!”.
Osłupiałem, i to było widać. –„Już tłumaczę” – uspokoił ofiarodawca – „ w tej-że chwili wkraczam ja! Tu jest mój wizytowy bilet. Pan dzwoni, ja w tym samym momencie jadę na lotnisko. Odbieram WUJA. Katastrofa zażegnana!! Zawsze. W dowolnej chwili”. Pamiętacie film „Taksówkarz”? Jak Robert De Niro mówi anytime, anywhere... Kultowa scena z mojej młodości i mam to na żywo.
Od tej pory WUJ PAŃSKI stał się pewnym standardem nie do pobicia. Jest to prezent nieistniejący co prawda fizycznie, ale doskonale omnipotencjalny. Wuj Pański może się wydarzyć w każdym momencie waszego życia.
W moim niestety nie, bo nie mam ani jednego wuja… Spieszę tu uspokoić trzech mężczyzn, których obecnie nazywam wujkami – wszystkich Was kocham i szanuję, z pewnością się Was nie wyrzekam, jednak, jeśli chodzi o ścisłość, nie jesteście moimi Wujami, lecz żonami moich Ciotek. Słownik Kopalińskiego wskazuje, że tego typu powinowaty to „pociot”. Przykro mi bardzo. Na co dzień nie używam słowa „pociot”, bo niespecjalnie brzmi, ale wuj to wuj (jak mawiał pan Zagłoba), a pociot to jednak nie wuj. W związku z tym w moim przypadku Wuj Pański nie może zostać wykorzystany. Co nie zmienia faktu, że jest to piękny prezent. Przepiękny.
I to nas w zakończeniu tej historii prowadzi do wnuka mego (czyli wnuka pańskiego) Tośka – Tosiek dostał w prezencie sówkę imieniem Edek i byłoby mu (Tośkowi, choć może też Edkowi) miło, gdyby ten fakt został przeze mnie odnotowany. Mówisz – masz, Tosiu!
A na zdjęciu - w ramie Kasia i Monika, laureatki 2018, w 2019 laureatem był Piotr, ale zdjęcie jest tragicznej jakości. W 2020 Oskary w ogóle się nie odbyły.

Tekst Łukasz Święcicki
zdjęcie: www.facebook.com/prof.Lukasz.Swiecicki/

Galeria zdjęć

Dodaj komentarz

Pozostało znaków: 1000

Komentarze

Nikt nie dodał jeszcze komentarza.
Bądź pierwszy!