TELEFON DO REDAKCJI: 62 766 07 07
Augustyna, Ingi, Jaromira 18 Kwietnia 2024, 13:29
Dziś 19°C
Jutro 13°C
Szukaj w serwisie

O pozytywnym działaniu dobrego promieniowania - rekolekcje Opiekuna (3)

Strzaskać się na mahoń czyli o pozytywnym

działaniu dobrego promieniowania (3)

slonce

Najpierw próbowaliśmy odpowiedzieć na pytanie, komu potrzebne są rekolekcje i z niemałym zaskoczeniem znaleźliśmy się w skórze króla Dawida i bynajmniej nie ze względu na jego bogactwo i władzę. Chodzi o oskarżające słowa proroka Natana, gdy ten oburzonemu grzechami innych Dawidowi wypala prosto w oczy: „To ty jesteś tym człowiekiem!” Grzesznikiem, który potrzebuje nawrócenia i pokuty. Bez żadnego „ale...” Dwa tygodnie temu, wbrew tytułowi, nie mówiliśmy o biernym paleniu, ale o tym, co oblepia nasze serca i umysły i czy chcemy, czy nie chcemy, zatruwa nasze życie. Jak się długo siedzi w smrodzie, to się smrodem przesiąka. Z drugiej strony, jeśli się wystawimy na słoneczko, to jak roślinki rozkwitamy... No i było dużo przykładów ostatnio, bo co to za rekolekcje bez przykładów? Jeszcze trudniej jednak wyobrazić sobie rekolekcje bez świadectwa, a więc voila!

Jak wiadomo, coraz popularniejsze stają się ostatnio różnego rodzaju zjazdy jubileuszowe w ramach klasy z podstawówki, ogólniaka, czy ze studiów. I chcę się z Wami podzielić pewnym spostrzeżeniem, jak najbardziej pozytywnym dla mnie, ale niestety smutnym w swoim ogólnym wydźwięku.

Kto jest szczęśliwy?

Tak się składa, że kiedy już sobie w takim gronie starych przyjaciół, czy choćby kolegów ze szkolnej ławy porozmawiamy, to okazuje się, że znakomita większość obecnych utyskuje na własne życie. Jednemu się interes nie udał i tonie w długach, więc żeby nie zrujnować rodziny wziął nawet rozwód „na niby”, który jednak później wyszedł znacznie lepiej, niż interesy, czyli całkiem na poważnie. Inny kolega jest już w drugim związku, ale jak mówi, wcale nie jest lepiej, niż w pierwszym, a nawet jest gorzej, ale przecież nie będzie płacił kolejnych alimentów, więc robi dobrą minę do złej gry. Jedna z koleżanek opowiada, że gdyby nie znakomite farby firmy Loreal zobaczylibyśmy jej zupełnie siwe włosy, a i tak cud, że sobie ich całkiem nie wyrwała z rozpaczy patrząc na własne pochłonięte sobą, imprezami i marihuaną dzieci. Za każdym razem, kiedy pytają mnie: „A co u ciebie?” i odpowiadam, że jestem spełniony i szczęśliwy, patrzą na mnie z niedowierzaniem.

- Już tak wszedłeś w tę rolę, żeby mówić to, co ci Kościół każe, że nawet co do swojego życia pitolisz farmazony – skomentował jeden z kolegów i na nic się zdały moje zarzekania, że mówię im szczerą prawdę. No bo tak to kiedyś wyglądało: oni wybrali piękne życie, kariery, o których marzyli, zdobyli kobiety, o których być może i ja kiedyś śniłem, a ja cóż? Zrezygnowałem ze wszystkiego, bo musiałem się poddać temu głosowi w sercu, zwanemu szumnie powołaniem (jak kiedyś do wojska, brrr), poświęcić się itd. I teraz większość z nich jest nieszczęśliwa, a mnie niby ma być dobrze???

Nic na to nie poradzę, ale tak właśnie jest. I kiedy zastanawiam się, jak to możliwe, że ci moi koledzy i koleżanki, zdolni, niektórzy piękni, przed którymi naprawdę życie stało otworem i żadna perspektywa nie wydawała się być poza ich zasięgiem, dzisiaj narzekają i płaczą, a ja jestem po prostu szczęśliwy, to nie znajduję żadnej odpowiedzi. Dlaczego mnie się „udało”, a większości z nich nie? Nie wiem. Chyba że... No właśnie, jeśli coś mogło przechylić szalę na moją stronę, to chyba tylko ta jedna rzecz: od drugiej klasy szkoły podstawowej byłem praktycznie niemal codziennie na Mszy Świętej.

Feuerbach: człowiek jest tym, co je

Oczywiście ten filozof, pan Ludwig Feuerbach chciał podkreślić, błędnie, materialność człowieka, ale ja sobie zaadoptowałem jego stwierdzenie do sfery duchowej. I tak sobie myślę, że chodząc codziennie na Mszę Świętą to się tego Pana Jezusa, za przeproszeniem, najadłem. Codziennie wystawiałem się przez te pół godziny na Jego działanie, karmiłem się Nim i słuchałem Jego słowa (od czwartej klasy podstawówki byłem lektorem). Chciałbym tu podkreślić, że nie chodzi o jakąś moją szczególną pobożność. To, że ja byłem codziennie na Mszy, było konsekwencją wielu motywacji, niektóre z nich zupełnie niepobożne: chodziło o spotykanie się z kumplami, którzy podobnie jak ja byli ministrantami, podrywaliśmy dziewczyny ze scholki, kolekcjonowaliśmy tzw. punkty za służenia, a potem często chodziliśmy z księdzem po kolędzie i były z tego całkiem niezłe pieniążki (wtedy księża nie zabierali pieniążków na wspólne ministranckie wyjazdy, jak dzisiaj ;-). Ale faktem jest, że codziennie i to w łasce uświęcającej (do głowy by mi wówczas nie przyszło, żeby wydurniać się na Mszy, albo nie przyjąć Komunii Świętej) byłem na Eucharystii. I jeżeli jest jakiś sekret mojego poczucia szczęścia to tylko ten. Wystawiając się codziennie przez 30 minut na działanie promieni słonecznych można rzeczywiście „strzaskać się na mahoń”, czyli mieć śliczną i zdrową opaleniznę. Oczywiście trzydziestosekundowe dawki nie sprawiają żadnego efektu, a taki jest najczęściej nasz codzienny kontakt z Bogiem, pod warunkiem, że nie zapomnimy o porannym i wieczornym pacierzu, co jednakże jest jednym z najczęściej wyznawanych grzechów podczas spowiedzi. Jeśli więc nie wystawiamy się na codzienne działanie Pana Boga, to nie ma żadnej obrony przed wszelkiego rodzaju bylejakością, plugastwem i seksizmem wylewającym się z telewizyjnych ekranów. 

Nawet aniołowie nam jej zazdroszczą

Myślę, że już wszyscy zrozumieli, co chcę zaproponować naszym Czytelnikom jako najlepsze antidotum na nasze słabości i receptę na szczęście. Oczywiście Eucharystię. Eucharystię, z której zrobiliśmy przykry niedzielny obowiązek, kulę u nogi, a w najlepszym wypadku tradycję. Uczestniczymy w niej tylko dlatego, że musimy. Albo z przyzwyczajenia. Albo ze strachu. Tak na wszelki wypadek: gdyby się okazało, że te wszystkie historyjki o Panu Bogu, piekle i niebie są prawdziwe, to ja się ubezpieczę. Co niedzielę pójdę na tę Mszę, niech stracę, ale jak umrę i się okaże, że rzeczywiście jest jakiś tunel, a na końcu światełko, to ja już w połowie będę mógł krzyczeć: „Święty Piotr! Otwieraj, bo ja wchodzę. Możesz sprawdzić, co niedzielę byłem w kościele, mam to jak w banku!” Msza Święta jako forma polisy na życie. Życie wieczne. Jak przykro musi być Jezusowi, gdy widzi to nasze uczestniczenie we Mszy Świętej, zresztą On to powiedział siostrze Faustynie: „Kiedy przychodzę w Komunii Świętej do serca ludzkiego, mam ręce pełne łask wszelkich i pragnę oddać je duszy, ale dusze nawet nie zwracają uwagi na mnie, pozostawiają mnie samego, a zajmują się czymś innym... Obchodzą się ze Mną, jak z czymś martwym.” 

No właśnie, zajmujemy się czymś innym, jak się Kowalska ubrała, czemu ksiądz tak ględzi na kazaniu, dlaczego w kościele jest zimno. Ileż razy idziemy na Mszę Świętą i nawet nie przyjmujemy Komunii. Zawsze sobie myślę, że gdyby w kościele ksiądz na każdej Mszy rozdawał po 100 złotych kościoły byłyby zawsze pełne, dzień w dzień i jeszcze prosilibyśmy o więcej Mszy każdego dnia. A przecież na Mszy możemy otrzymać coś daleko cenniejszego niż 100 zł... Jak mówił św. Maksymilian Kolbe: „Gdyby aniołowie zazdrościli ludziom, byłby tego tylko jeden powód: Komunia Święta” Dokładnie, bo anioły jako czyste duchy mogą na Boga patrzeć, ale nie mogą Go spożywać, a my tak!

Często spowiadając ludzi proponuję im, jeśli się na to zgodzą, jako pokutę (choć tak naprawdę to żadna pokuta) aby spróbowali przez tydzień, albo dwa, albo przez cały Wielki Post pójść codziennie na Mszę Świętą. I mówię, aby uczynili to nie jako pokutę, ale z miłości do Pana Boga. Czasami zdarzało mi się, że po zakończeniu tej „pokuty” osoby przychodziły do mnie i mi dziękowały. A raz jedna pani przyszła i zapytała mnie, czy może dalej chodzić codziennie na Mszę Świętą... Popatrzcie do czego doszliśmy: pytała, czy może dalej chodzić codziennie na Mszę Świętą. 

Tylko dla Twej miłości

Opowiadał ojciec Marco Ivan Rupnik, jak zobaczył kiedyś chłopaka, który zimą w samej koszuli stał z narzeczoną pod jej domem do późna w nocy. Przez kilka dni, a właściwie nocy z rzędu. Gdy spotkał chłopaka kilka dni później, wieczorem, zapytał czy mu nie było zimno pod tym domem narzeczonej, a chłopak gorąco zaprzeczył. 

- To może dzisiaj pogadasz tak ze mną? - powiedział ojciec Marco.

- Chyba ojciec zwariował – odpowiedział chłopak i czmychnął.

Kiedy się z kimś jest z miłości, nie czuje się zimna, nie jest nudno, czas się nie dłuży i człowiek nie może się doczekać, kiedy znowu nastąpi spotkanie. Drogi Czytelniku, moja najlepsza propozycja na ten Wielki Post dla Ciebie. A niech tam, niech te anioły zazdroszczą, a Ty spróbuj wybrać się na Eucharystię, w tygodniu, nie z obowiązku, ale  z miłości do Jezusa i pozwól się ogrzać i przytulić. 

ks. Andrzej Antoni Klimek

Co oblepia nasze serce i umysł - rekolekcje Opiekuna (2)


Galeria zdjęć

Dodaj komentarz

Pozostało znaków: 1000

Komentarze

Nikt nie dodał jeszcze komentarza.
Bądź pierwszy!