O odróżnianiu Lenina od Lennona
Trwają wakacje, czyli w mediach tzw. sezon ogórkowy (w tym temacie już „dałem” pisząc o paprotkach Harrego Pottera polskiej polityki kilka tygodni temu), ale trwają też Igrzyska Olimpijskie i nie mogę sobie odpuścić przyjemności skomentowania sprawy Babiarza. Bo w niej jesteśmy – jak zauważył redaktor Rafał Ziemkiewicz – w wymiarach Mrożka.
Zanim przejdziemy do konkretów warto przypomnieć, że Przemysław Babiarz jest człowiekiem wierzącym, który publicznie przyznaje się do swojej wiary. Kilka lat temu przez media przewinęło się jego świadectwo, w którym mówił: „Czego my się właściwie wstydzimy? Wstydzimy się zawsze czegoś, co jest słabe i co jest w oczach innych ludzi, w oczach tego świata być może mało atrakcyjne. Jeżeli zatem przyjmiemy taką optykę, która bardzo często jest nam narzucana, że religia jest jakimś reliktem przeszłości, że ludzie religijni to ludzie gorzej wykształceni, to ludzie z mniejszych miast, to ludzie mniej zamożni, to ludzie mniej atrakcyjni, to ludzie mniej dowcipni, to z takiego zespołu cech, który wcale nie jest zespołem prawdziwym, możemy wyprowadzić nasz wstyd. Chrystus jest postacią wspaniałą. A więc mówiąc po prostu, nie ma jak się Go wstydzić. Znak krzyża to znak zwycięstwa. Znak krzyża to znak chrześcijaństwa, wspaniałej religii, religii miłości trwającej już od dwóch tysięcy lat, której źródło jest niewyczerpywalne, bo źródłem jest sam Pan Jezus. Zachęcam was do odwagi, do męstwa. Nie każdy jest mężny. Ja sam jestem raczej człowiekiem słabym i lękliwym, ale odwagi dodaje mi po pierwsze Chrystus, a poza tym inni ludzie”. Znanemu redaktorowi nie udało się w pierwszym związku, z żoną poślubioną sakramentalnie i obecnie jest w drugim związku i być może jeszcze ważniejsze i wiele o nim mówiące są słowa dotyczące tej sytuacji: „Ktoś może mi zarzucić, że mam drugą żonę i żyję z nią w związku niesakramentalnym. Odpowiadam na to, że popełniłem w życiu pewien błąd. Nie nazywam go moim prawem ani wolnością, a właśnie błędem. Jego konsekwencję zresztą wciąż ponoszę - nie mogę przyjmować sakramentów (…). Nie narzekam też, że Kościół podchodzi zbyt rygorystycznie do procedury stwierdzania nieważności małżeństw. Stoję na stanowisku nierozerwalności małżeństwa”.
Ze swoimi poglądami pan redaktor nie bardzo pasował do wizerunku „odzyskanej” (z naruszeniem prawa) TVP i od jakiegoś czasu słyszało się, że (nielegalne) władze telewizji publicznej szukają okazji, aby się go pozbyć. Oczywiście na to nie mam żadnych dowodów. No ale, jeśli rzeczywiście szukali, to powód wreszcie się „przytrafił” właśnie podczas komentowania ceremonii otwarcia Igrzysk Olimpijskich w Paryżu. Cóż takiego strasznego pan Przemysław powiedział? Czyżby nabijał się z osób niebinarnych? A może był zniesmaczony panem na scenie, który z przyrodzeniem na wierzchu biegał w obecności nieletnich? Kogóż on obraził? Otóż, chodzi o komentarz do piosenki Johna Lennona Imagine, którą organizatorzy Igrzysk uznali za hymn swojej imprezy (dzieje się tak już od kilku poprzednich edycji). Proszę bardzo: „Świat bez nieba, narodów, religii i to jest wizja tego pokoju, który wszystkich ma ogarnąć. To jest wizja komunizmu, niestety”. Koniec. Kropka. To jest to straszne przestępstwo Babiarza, po którym został natychmiast odsunięty od komentowania Igrzysk przez władze TVP, które w oficjalnym komunikacie zagrzmiały: „Wzajemne zrozumienie, tolerancja, pojednanie — to nie tylko podstawowe idee olimpijskie, ale także fundament standardów, którymi kieruje się nowa Telewizja Polska” i nie ma zgody na łamanie tych standardów. No i proszę, wskażcie mi, co pan Babiarz złamał? Który z tych standardów?
W każdym razie rozpoczęło się używanie polityków i publicystów. Tytuł z Gazety Wyborczej: „Babiarz, “Ostatnia Wieczerza” i płeć, czyli jak konserwatyści zrobili z igrzysk wojnę idei”. A taki na przykład profesor Wojciech Sadurski, który wykłada zdaje się w Sydney, ale jest bardzo aktywny na portalu Elona Muska w sprawach polskich jako gorliwy zwolennik obecnej władzy podzielił się taką oto perłą: „Zagadajło sportowy, któremu się kojarzy, powinien pisać pamflety, a nie sprawozdawać do mikrofonu. Bo zaraz bieg z przeszkodami porówna do PiS-u, skok o tyczce – do perfidnej sztuczki Tuska, a nową dyscyplinę – breakdance – do tryumfu czarnego lewactwa nad białym chrześcijaństwem”. I jeszcze jeden wpis tego samego autora: „Nie dziwcie się, że jakiś dziennikarz sportowy ogłosił w TVP że Imagine to hymn komunizmu. W końcu skąd on ma wiedzieć, że Lennon i Lenin to dwie różne osoby?” Ewidentnie musi pan Babiarz pójść na wykłady do pana Sadurskiego, to się dowie.
W obronie dziennikarza wypowiedzieli się też koledzy po fachu w liście otwartym, gdzie napisali m.in. „Przemysław Babiarz pracuje przede wszystkim dla kibiców. To oni czekają na sportowe święto, na polski sukces, na łzy radości i piękne historie. Czekają na komentarz Przemysława Babiarza. Igrzyska olimpijskie to czas pokoju. To czas jedności w duchu Fair Play. To czas jedności poprzez sport, który jest piękny, bo łączy, a nie dzieli. Poglądy ma każdy. Przemysław Babiarz swoje też ma. Nie z każdym trzeba się zgadzać. Jednak pogląd dobrze mieć. Dobrze mieć też szacunek do tego, że ktoś myśli inaczej. To było zresztą główne motto ceremonii otwarcia Igrzysk XXXIII Olimpiady w Paryżu: Zjednoczmy się ponad podziałami, uszanujmy, że jesteśmy różni. Prosimy o powrót do pracy Przemysława Babiarza”. Nie wiadomo, czy te głosy by wystarczyły, ale na portalu X pojawił się wpis samego pana premiera: „W sumie nie wiadomo, co było głupsze: komentarz pana Babiarza czy decyzja jego przełożonych. W obu przypadkach olimpijski poziom”.
I tu się mleko rozlało... Bo władze TVP chciały się wyróżnić gorliwością, a pan premier nie docenił, nie pochwalił, a właściwie zrugał... Szybko więc doszło do spotkania z Przemysławem Babiarzem i pojawił się komunikat: „W wyniku przeprowadzonych rozmów, na wniosek dyrektora TVP Sport, Tomasz Sygut cofnął zawieszenie komentatora w relacjonowaniu Igrzysk Olimpijskich w Paryżu. Strony wspólnie ustaliły, że fundamentalną regułą obiektywizmu i etyki dziennikarskiej jest oddzielenie informacji od subiektywnego komentarza. Obowiązuje to każdego reportera, prezentera czy komentatora”. Ufff...
Jakiś komentarz? Proszę bardzo. Jest taki znakomity, bardzo poruszający, momentami okrutny film Rolanda Joffe zatytułowany „Killing Fields” o komunistycznej rewolucji w Kambodży. Po ostatniej scenie tego filmu, kiedy człowiek jeszcze nie jest w stanie drgnąć po tej dawce komunizmu w praktyce, jaką zobaczył w wykonaniu reżimu Pol Pota, reżyser postanowił uraczyć nas piosenką... Imagine. Kto wie dlaczego? A może Joffe też jest głupkiem nie rozróżniającym Lennona od Lenina?
Pleban ze wsi
Komentarze
Nikt nie dodał jeszcze komentarza.
Bądź pierwszy!