TELEFON DO REDAKCJI: 62 766 07 07
Augustyna, Ingi, Jaromira 03 Sierpnia 2025, 00:32
Dziś 19°C
Jutro 13°C
Szukaj w serwisie

Nosorożce w moim życiu, czyli sztuka komunikacji

Nosorożce w moim życiu, czyli sztuka komunikacji

Zawsze lubiłem zwierzęta egzotyczne, szczególnie nosorożce, a one mają trudności w komunikacji między samcem i samicą. Z drugiej strony są ludzie. Co zrobić, by między nami istniała skuteczna komunikacja?

Spędziłem mnóstwo czasu w ZOO w Warszawie, ale też w bardzo, bardzo wielu ogrodach zoologicznych w wielu miejscach świata, choć oczywiście rozumiem pewne obiekcje wobec ogrodów zoologicznych, zwłaszcza tych, które są źle prowadzone i źle zaplanowane. W każdym razie nosorożce lubiłem odkąd pamiętam, ale oczywiście bardziej podobały mi się słonie, które wspaniale komunikują się z ludźmi, uśmiechają się, wyciągają trąby, pozdrawiają i w ogóle. Kiedyś w ZOO była szansa, żeby dać słoniowi jabłko. Udało mi się to zrobić nie raz i zawsze byłem szczęśliwy. Teraz nie można, pewno słusznie choć świat zrobił się przez to smutniejszy. Nosorożców w warszawskim ZOO w czasach mojego dzieciństwa nie było, pierwszy z nich, Gyan, pojawił się dopiero w 2004 roku, kiedy moja najstarsza córka była już pełnoletnia. Tak więc przez wiele lat znałem nosorożce tylko ze zdjęć. 

Tak mi się napisało, że tylko, ale w jakimś momencie młodości przeczytałem książkę o nosorożcach, nie taką dla dzieci tylko poważną, napisaną przez jakiegoś etologa (specjalistę od zachowań zwierząt). Bardzo mi się ta książka podobała, prawdopodobnie przeczytałem ją od razu trzy razy. Kiedyś zawsze tak robiłem, zanim sobie uszkodziłem mózg. Pierwszy raz, żeby sprawdzić czy dobra, drugi raz – żeby wszystko zrozumieć i trzeci raz – ulubione fragmenty. I tak trzeba, tak jest najfajniej.

Swoją drogą lody też się powinno jeść trzy razy – pierwszy raz szybko, drugi raz żeby docenić i trzeci raz – ulubione fragmenty, a przy okazji inne kawałki – przecież nie wyrzucę!

W każdym razie w tej książce było napisane, że nosorożce mają niezwykle ograniczone możliwości komunikacji międzynosorożcowej. Oczywiście komunikacja nosorożców z tymi ptaszkami, które z nich wydziobują larwy też nie jest zbyt dobra. Ze słoniami i koniami też kiepska. No, ale powiedzmy sobie szczerze – hu kers indid?

Tak mówił pewien łotewski psychiatra, którego poznałem podczas mojego pierwszego wyjazdu na konferencję do Sztokholmu. Byliśmy wtedy tacy biedni, że nie stać nas było nawet na frytki w Makdo. No i kiedyś tak siedzieliśmy z tym doktorem Wakermanisem, a on tak smętnie spojrzał i mówi: Lenin is ded bat hu kers indid, hu kers?. Tak to jakoś zapamiętałem.. 

W każdym razie – ważne jest, że nosorożce mają trudności w komunikacji między samcem i samicą. Ciąża nosorożca trwa, bagatela, 16 miesięcy. Rodzą się tylko pojedyncze nosorożczyki. I tak urodzić nosorożca to jest jakiś kosmos. No więc trzeba się starać. W sensie mama i tata nie mogą tracić czasu. Jednak tracą. Ze względu na kompletny brak mimiki i bardzo ograniczony język ciała (weź tańcz balet w husarskiej zbroi!) partnerzy nie są w stanie odróżnić zalotów od ataku! Nie wiedzą czy zaraz będą się bić czy kochać! A nosorożce są zupełnymi samotnikami i nie łażą żadną bandą. Podobno najlepszym sposobem porozumienia pozostaje niekiedy malownicze rozgrzebywanie własnej kupy. Moje gratulacje. Przełóżcie to na ludzkie, ale nie angażujcie całej wyobraźni. W każdym razie nie przed kolacją… 

Z drugiej strony są ludzie. Komunikacja na maksa. Powiedzenia, niedopowiedzenia, konteksty, podteksty, mimika, mowa ciała, symbole – no wszystko. A jak wszystko to zapewne. No właśnie. Często nic. Bo z tego nadmiaru nie powstaje żadna skuteczna komunikacja. Tylko dziki chaos. Piękne to zapewne, ale zupełnie nieskuteczne. A ciąża też trwa z dziewięć miesięcy. Dzieci też pojedyncze. I stadami te ludzie też tak wcale nie chodzą, choć pozornie stadne zwierzęta. 

Przemyślałem sobie kiedyś, będąc młodym psychiatrą, to wszystko, aż tu nagle przyszła do mnie pacjentka i zaczęła mówić o swoich problemach w kontaktach z narzeczonym. No a ja, jak to ja – akurat myślałem o tych nosorożcach. Więc wszystko to jej powiedziałem, dopiero przy tym rozgrzebywaniu kupy... Widzę, że zbladła, to przestałem. Pożegnaliśmy się i pomyślałem, że raczej muszę się rozejrzeć chyba za inną pacjentką lub zająć się może nosorożcami.

Tymczasem pacjentka, jak się okazało, porzuciła wszelkie zastrzeżenia i uprzedzenia. Skomunikowała się prosto. Wyszła za chłopa za mąż i w podróż poślubną śmignęli do Republiki Południowej Afryki. Jeszcze tej dawnej, bezpiecznej dla turystów. A po powrocie przyszła do mnie z hebanowym nosorożcem… A potem to już poszło. Pacjenci pytali, skąd ten nosorożec, ja opowiadałem tę historię, ludzie jeździli po świecie i przywozili mi nosorożce. Każdy ma swoją historię, pochodzą z bardzo wielu miejsc. Niektóre są śliczne, a inne oryginalne. Jak ludzie. 

Obecnie kolekcja liczy około 60 figurek, ostatnio nie liczyłem, bo z powodu remontu wszystkie trafiły do wielkiego pudła i zostały pogrzebane w piwnicy. Zamówiłem dla nich specjalną szafę z drewna akacjowego, już wiele miesięcy temu, ale szafa płynęła morzami, jechała drogami, no i dojechać nie mogła za nic. A dziś nagle się pojawiła, w tumanach śniegu. A że akurat był u nas Bolek, mój zięć, tośmy razem z Bolkiem wnieśli na piętro. Nosorożce wstawiłem i szczęśliwy jestem! Co tu dużo mówić. 

Więc Wam o tym piszę i oznajmiam. 

Tekst Łukasz Święcicki

Galeria zdjęć

Dodaj komentarz

Pozostało znaków: 1000

Komentarze

Nikt nie dodał jeszcze komentarza.
Bądź pierwszy!