Nieplanowane absurdy i szkaplerz
Skąd takie pseudo „ksiądz z osiedla”?
Ks. Rafał Główczyński: Było to przy okazji pierwszych „nagrywek” do Internetu, szukaliśmy nazwy dla kanału internetowego i młodzież stwierdziła, że jak nazwę to „Ksiądz Rafał” to będzie „krindżowo” (czyli raczej żenująco - dopisek AAK) i ostatecznie „ksiądz z osiedla” było ukłonem w kierunku miejsca mojego urodzenia, rodzice mieszkali na osiedlu i wychowałem się w blokowiskach, najpierw na Mokotowie, potem na Żoliborzu, ale zawsze takie klimaty blokowo-osiedlowe.
Jesteś księdzem od dziewięciu lat. Od samego początku myślałeś, że media społecznościowe staną się tak ważnym polem twojej działalności?
Nie. Nigdy tego nie planowałem, a nawet byłem za tym, aby w ogóle się za to nie brać, ponieważ miałem świadomość, że jest to bardzo absorbujące i pochłania masę czasu, a na pewnym poziomie również środków finansowych. I trzymałem się raczej z daleka od Internetu, preferowałem realny kontakt ze światem, więc był to raczej wymóg chwili. Szukałem akurat tematu rekolekcji dla moich ówczesnych uczniów technikum mechanicznego, a był to czas pandemii i nauczania zdalnego, więc rozglądałem się za jakimiś gotowymi materiałami w Internecie. Jednak znając swoich uczniów nie potrafiłem sobie wyobrazić, aby któryś z nich do końca obejrzał to, co znalazłem i mogłem im zaoferować. Pomyślałem więc, że sam będę musiał z pomocą Ducha Świętego coś dla nich nagrać i założenia były takie, że robię te „nagrywki” dla moich uczniów i jak się skończy Wielki Post skończą się moje „nagrywki”. Jednak okazało się, że liczba wyświetleń jest dużo wyższa niż liczba uczniów w mojej szkole i na moje zapowiedzi, że to tylko chwilowo, otrzymałem wiele głosów od widzów, że nie mogę tego przerwać, bo oni do kościoła co prawda nie chodzą, ale na moje filmiki wchodzą i oglądają.
To może być uzależniające, ta rosnąca liczba odsłon, wyświetleń, polubień, pierwszy milion… Jak to jest w twoim przypadku?
Nie. Naprawdę mam do tego spory dystans i nigdy tego nie robiłem z jakiejś mojej potrzeby. Po prostu kiedy zaczynałem podczas pandemii, był to jedyny sposób dotarcia do młodzieży i w dalszym ciągu tak jest. W kościele młodzieży jest strasznie mało, a w Internecie strasznie dużo, prawie wszyscy. Nie ma innego sposobu, aby dotrzeć do młodych w ilości większej, niż garstka tych, którzy sami do nas przyjdą do kościoła. A dzisiaj jednak dla młodzieży, ważne jest, że masz zasięgi, masz followersów, masz miliony wyświetleń, zdobywasz ich szacunek.
No ale jesteś nie tylko w Internecie oczywiście. Dzisiaj bezskutecznie próbowałeś się spotkać ze znaną aborcjonistką w Oleśnicy, przeprowadziłeś wywiad z reżyserem Patrykiem Vegą, wychodziłeś do agresywnie nastawionych do kleru uczestniczek Marszu Kobiet. Nie obawiasz się takich konfrontacji?
Przede wszystkim się modlę i to jest pierwszy powód, że się tych sytuacji nie boję. A poza tym to jest zupełnie inaczej, kiedy się z kimś porozmawia twarzą w twarz, można go wysłuchać, ale też można przedstawić swój punkt widzenia. Bo czasami w tych różnych sporach światopoglądowych to jest tak, że my się często nie słyszymy albo się nie rozumiemy, albo się nam wydaje, że wiemy, co ten inny myśli. Podczas Marszu Kobiet usłyszałem wiele razy „szczęść Boże” i wysłuchałem osób, które na przykład wcale tam nie były, bo popierają aborcję. A panią doktor z Oleśnicy chciałem zapytać, może kiedyś mi się uda, od jakiego momentu ona uznaje człowieka w dziecku nienarodzonym, bo jeśli będziemy tę granicę przesuwać, to szybko okaże się, że nawet aborcja postnatalna jest dopuszczalna i matka trzymając dziecko już urodzone będzie mogła jeszcze zdecydować, czy wszystko jest ok, czy może jednak jeszcze pozbawić je życia. To się już dzieje na świecie. Chciałem zapytać, czy o to jej chodzi. Jest na YouTubie świadectwo kobiety, która przeżyła aborcję i ona pyta feministki, dlaczego nie bronią tych kobiet, które są, podobnie jak ona była, w okresie prenatalnym i nie mają swojego głosu.
Jedną z najbardziej znanych twoich ostatnich inicjatyw jest Cyrk Motyli, czyli kawiarnia w Warszawie. Są tam jakieś ciekawe rzeczy dla dzieci, dla rodzin, dla seniorów, jakieś potańcówki… Pół żartem przypomnę, że Święty Jan Maria Vianney w jednym z ołtarzy swojego kościoła zamieścił napis, że głowa Jana Chrzciciela była ceną za taniec, a ty jakieś tańce propagujesz?
Podobnie jak w przypadku Internetu nic się nie zaczęło z mojej woli, to tak samo było z kawiarnią. W wigilię Zesłania Ducha Świętego poszedłem pod Most Świętokrzyski, miejsce bardzo znane w Warszawie z nocnego życia. Poszedłem tam, żeby spotkać trochę więcej młodzieży, bo w kościele była garstka, a tam było ich mnóstwo. Moje nastawienie było na jednorazowe wydarzenie, bez nadziei na kontynuację, ale spotkałem tam młodzież, która raczej nie chciała dać się zaciągnąć do kościoła, ale zarzekali się, że jeśli ja będę przychodził pod ten most, to oni mi chętnie pomogą coś zorganizować. No i zgodziłem się. Skoro tu jesteście i chcecie to ja będę przychodził. Oni mi mówili jasno, że po tych swoich imprezach oni by chętnie do mnie przychodzili, ale do mojej parafii to mają za daleko. Zacząłem więc myśleć o czymś, co byłoby właśnie tam, w centrum nocnego życia młodzieżowej Warszawy. Na barkę, żeby stała przy brzegu mnie nie stać, ale zacząłem czegoś szukać.
Później jak był Wielki Post zacząłem tam organizować ostatnie Drogi krzyżowe w mieście, to znaczy o 23.00, no i po kilkadziesiąt osób na nie przychodziło. I w Wielki Piątek, na ostatnią taką Drogę krzyżową przyszedł, jak się okazało, urzędnik miejski. I powiedział mi, że widział w Internecie, że tu robię imprezy i że szukam jakiegoś miejsca i że on mi chętnie pomoże, bo pracuje w urzędzie i wie gdzie jest takie miejsce, które można by zagospodarować. Poszedłem na spotkanie i okazało się, że jest miejsce puste od trzech lat. Skojarzyła mi się ta liczba z Trójcą Świętą, dobry znak pomyślałem, plus kilka innych sprzyjających okoliczności i postanowiłem spróbować. I tak powstała klubokawiarnia bez alkoholu, bez cennika, bez używania telefonów komórkowych. W Warszawie jest dużo imprez, ale są też ludzie, którzy chcieliby się bawić bez alkoholu, a takich miejsc jest niewiele. Chłopaki z AA bardzo mi dziękowali, bo wreszcie mają miejsce, gdzie nie ma pokusy alkoholu. No i fakt, że jest bez cennika, jest ważny, bo wielu ludzi chciałoby pójść do kawiarni, ale ich nie stać, u nas nie muszą się tym martwić. Na szczęście przychodzą też zamożni, bo my, choć mamy też wolontariuszy, musimy opłacić koszty wynajmu, pensje jak każdy inny lokal, ale jakoś to się spina.
Wyobrażałeś sobie pięć lat temu, że będziesz jako ksiądz prowadził knajpę?
A skąd! To wszystko co się dzieje jest dla mnie jakieś absurdalne… To znaczy z jednej strony jest absurdalne, a z drugiej składa się w jakąś całość. Bo ja wcale nie chciałem być księdzem i nawet kiedy już jakoś to mocno czułem, że to jest to, czego Pan Bóg ode mnie oczekuje, to było mi bardzo ciężko to zaakceptować, bo mi się strasznie fajnie żyło. Pochodzę z Warszawy i byłem na studiach, takich można powiedzieć mało wymagających, jeśli chodzi o naukę i ja dużo wyjeżdżałem, imprezowałem, robiłem dużo rzeczy, które mi się podobały. Rodzice kupili mi mieszkanie, często chodziłem na imprezy, było świetnie…
A co cię ciągnęło w tych imprezach, bo wiem, że alkoholu nie pijesz…
Dziewczyny. Na imprezach w klubach jest tak, że jak się chce kogoś poznać, to nie ma żadnego problemu. A ja zawsze lubiłem tańczyć. Oczywiście w klubach podczas tańca działy się różne rzeczy, bo muzyka ma naprawdę dużą moc. Więc tańczyłem i co noc całowałem inne dziewczyny, bo ludzie są bardzo samotni. Na tym się kończyło, ale wiadomo, że dla wielu w klubach na tym się nie kończy…
I co cię wyrwało z tego fajnego stylu życia, który tak ci się podobał, co spowodowało, że nie poszedłeś dalej w tych przygodnych znajomościach z fajnymi dziewczynami?
Myślę, że szkaplerz. Podczas pieszej pielgrzymki na Jasną Górę, w grupie zielonej prowadzonej właśnie przez salwatorianów, gdzie chyba właśnie Duch Święty mnie jednak pociągnął do kapłaństwa, przyjąłem szkaplerz. Pamiętam, była taka babcia, która zachęcała do przyjęcia szkaplerza i podawała takie przykłady, że ktoś poszedł na wojnę i wszyscy zginęli, a on przeżył, bo miał szkaplerz, ktoś wpadł do studni i się uratował, bo miał szkaplerz. No i ja ten szkaplerz przyjąłem. Najpierw założyłem medalik, bo się wstydziłem takiego dużego szkaplerza. Ale powoli ten szkaplerz zaczął prowokować takie pytania, a co ja powiem, jak jakaś dziewczyna mnie zapyta o to, co noszę na szyi? I myślę, że potem właśnie szkaplerz pomógł mi zacząć myśleć o moim zachowaniu, o wartościowaniu, może nawet wstydzić się tego mojego zachowania, a nie tego, że noszę szkaplerz.
No i teraz jesteś księdzem bardzo znanym medialnie, prowadzisz już właściwie dwie klubokawiarnie, dla wszystkich, bez alkoholu, bez cenników, ale z tańcami i baletami, więc możesz w sposób godny realizować również swoje zamiłowanie do tańca. Wielu zna cię też z animowania tańców na Alejach NMP na Jasnej Górze po pielgrzymce. Co ma jeszcze w planach Ksiądz z Osiedla?
Obecnie jestem na takim etapie, że już się nie hamuję. W takim sensie, że wszystko co się dzieje, jest tak absurdalne z racjonalnego punktu widzenia, bo przecież ja nic z tego nie planowałem: nie planowałem być księdzem, nie planowałem bycia w Internecie, nie planowałem prowadzenia kawiarni, a mam dwie, a wiele wskazuje na to, że będzie trzecia. Więc nie wiem, może trzeba takich miejsc otwierać jeszcze więcej? Bo tam naprawdę dzieje się dużo dobrych rzeczy. Jedna studentka mi opowiedziała taką historię: „Jadę sobie metrem i koło mnie siedzą jakieś dwie dziewczyny. Coś tam sobie dyskutują i jedna mówi do drugiej: czy ty myślisz, że świat zmieniasz, bo słomki papierowej używasz??? Popatrz, ten Ksiądz z Osiedla knajpę otworzył! Tak się zmienia świat!” Uśmiałem się, ale te klubokawiarnie naprawdę są miejscem świadczenia miłosierdzia, bo biedni ludzi sobie przychodzą do knajpy, piją kawę i dzieci jedzą gofry z bitą śmietaną. Jest uśmiech i jest dużo dobra i dużo zaangażowania. Wcale bym się nie wzbraniał przed otwieraniem kolejnych takich miejsc.
I co oprócz klubokawiarni?
Nie wiem, może jakiś ośrodek rekolekcyjny, najlepiej za granicą, bo dzisiaj niektórych młodych już się nie pociągnie Zakopanem. Przynajmniej tych z Warszawy, gdzie teraz posługuję. Zobaczymy.
Rzeczywiście się nie hamujesz i bardzo dobrze, więc niech cię Duch Święty prowadzi, a szkaplerz nadal chroni. •
Rozmawia Ks. Andrzej Antoni Klimek
Komentarze
Nikt nie dodał jeszcze komentarza.
Bądź pierwszy!