TELEFON DO REDAKCJI: 62 766 07 07
Augustyna, Ingi, Jaromira 21 Lipca 2025, 23:26
Dziś 19°C
Jutro 13°C
Szukaj w serwisie

Nie tędy droga!

Nie tędy droga!

Każde dziecko jest inne i nie ma uniwersalnej instrukcji „obsługi” rozwoju duchowego. Ale jest kilka rzeczy, których na pewno trzeba unikać.

Bardzo się cieszę, że znowu spotykamy się w tym miejscu „Opiekuna”. Zróbmy małe streszczenie naszych dotychczasowych spotkań. Najpierw zdaliśmy sobie sprawę, jak trudnym okresem w życiu jest bycie nastolatkiem i jak ciężko jest wesprzeć własne dziecko w przygotowaniu do bierzmowania, zwłaszcza jeśli samemu jest się „na bakier” z wiarą, potem próbowaliśmy dostrzec istotne pozytywy i dla dziecka, i dla całej rodziny, jeśli uda nam się to karkołomne przedsięwzięcie doprowadzenia do świadomego przeżycia tego sakramentu, a ostatnio pogadaliśmy troszkę o przyjęciu (bądź nie) nowego imienia i jaką frajdą może to być i dla dziecka, i dla rodzica. Ale to było tylko jedno konkretne zadanie (swoją drogą, spróbowaliście zrobić coś w tym kierunku?), czas pomyśleć nad jakąś długoplanową strategią, która pomoże nam utrzymać dziecko blisko Boga (i Kościoła), albo sprowadzić je z powrotem do Boga (i Kościoła), a może i nas samych, jeśli doszło do oddalenia.

Warto sobie uświadomić, że jest kilka bardzo złych strategii, które niemal na pewno zakończą się katastrofą i dzisiaj porozmawiamy sobie właśnie o nich. Pierwszą jest zmuszanie dziecka, by chodziło na Mszę. Uwaga! Jeśli chodzi o małe dzieci jest rzeczą oczywistą i obowiązkiem rodzica, aby zabierać je na Mszę, ale kiedy mówimy o tzw. młodzieży sytuacja się komplikuje. Kiedy dzieci zaczynają kontestować rodziców, „stawiać się”, bardzo często jedną z rzeczywistości, które idą na pierwszy ogień jest właśnie „chodzenie do kościoła”. Generalnie, jeśli tak to się nazywa: „chodzenie do kościoła”, albo jeszcze gorzej „posyłanie dzieci do kościoła” to już jest problem. Posyłanie dzieci, gdy sami nie chodzimy nigdy nie przyniesie zamierzonego skutku. A jeśli sami chodzimy, to trzeba się zapytać, czy nakłaniamy (wolałbym, aby to było zapraszanie, „zarażanie” czymś pozytywnym) dziecko do czegoś, czym sami żyjemy i co uważamy dla nas za życiodajne, co nam samym daje radość i moc do lepszego życia. Wtedy będzie łatwiej, ale też może być różnie. Jeżeli dziecko z jakichś powodów nie lubi Mszy Świętej to zmuszenie go do uczestnictwa tę niechęć pogłębi. Eucharystia jest pewnym etapem zażyłości z Bogiem, ale najpierw musi być jakiś duchowy fundament, na którym trzeba ją zbudować. Może w kolejnych artykułach spróbujemy pomóc budować ten duchowy fundament. Dzisiaj niech nam wystarczy, że przymus plus Msza nie daje w wyniku nic dobrego.

Drugą błędną postawą jest krytykowanie stylu życia naszego młodziaka. Nieustanne krytykowanie różnych zachowań, a z biegiem czasu również moralnych wyborów waszego dziecka, nigdy nie przełoży się na wzmocnienie jego więzi z Bogiem, natomiast jest duża szansa, że przełoży się na szybkie zerwanie więzów z wami, kiedy tylko dziecko będzie do tego zdolne. Papież Franciszek w swoim pierwszym dużym wywiadzie po wyborze wyjaśniał, że zaznajomienie człowieka z Jezusem Chrystusem powinno następować zawsze przed wprowadzeniem go w moralne wymagania, które wypływają z tego spotkania. Naszym celem jest żywa relacja dziecka z Bogiem, z tej relacji, z miłości, którą Bóg ma do człowieka, rodzi się chęć do słuchania i wypełniania tego, co Bóg mówi (w tym słuszne wybory moralne). Trzeba więc uważać z krytykowaniem (nieraz jest ono konieczne), zwłaszcza jeśli dziecko samo z siebie, również w innych kwestiach jest dość krnąbrne.

Podobnie rzecz się ma z zrzędzeniem. Brandon Vogt, autor książki „Powrót. Co robić, gdy dzieci odchodzą z Kościoła”, z której korzystam pisząc ten tekst zauważył, że „wielu rodziców zrzędzi, wierci dziurę w brzuchu i prześladuje swoje dzieci – nawet gdy już są dorosłe – aby zmusić je do częstszego chodzenia do kościoła lub zmiany stylu życia. Zrzędzenie prawie nigdy nie działa, a właściwie wywołuje zupełnie odwrotny skutek. Wiele osób celowo trzyma się z dala od Kościoła katolickiego, dlatego że rodzice ciągle zamęczali ich tematami religijnymi”. Żeby udało nam się przyciągnąć dzieci i utrzymać je w Kościele nie wolno zrzędzić, trzeba je zapraszać łagodnie i z wielką miłością, nie krytykując niedoskonałości, ale zachęcając do czegoś lepszego.

Kolejną rzeczą, przed którą ostrzega Vogt jest odrzucanie i lekceważenie zastrzeżeń dziecka. Taka postawa prowadzi do kompletnej nieznajomości powodów, dla których dziecko odsuwa się od Boga, a jeśli nie znamy tych powodów nie będziemy w stanie pomóc. Nawet jeśli te powody mogą nam się wydawać głupkowate czy absurdalne, trzeba je potraktować poważnie i z uwagą: już samo to może skutkować większą otwartością dziecka na twoje argumenty.

Jako ostatnią błędną drogę trzeba wymienić zakładanie, że możesz zmienić swoje dziecko. Trzeba zrozumieć, że Pan Bóg stworzył każdego jako kogoś absolutnie wyjątkowego i nie można manipulować dzieckiem, aby uzyskać efekt jaki nam się podoba. Dziecko jest jak rwąca rzeka, której nie wolno stawiać tamy, natomiast trzeba umacniać brzegi, aby się nie rozlała. Tylko Bóg wie, dokąd zmierza i my tego nie możemy kontrolować. My możemy zapraszać swoje dziecko do współpracy z Panem Bogiem, możemy zasiewać w nim ziarna dobra, rozkręcać właściwą ciekawość, ale tylko Pan Bóg wie kiedy i jakie owoce to wszystko wyda. My nie możemy tego przyspieszać, ani opóźniać, albo domagać się, by działo się to w wyznaczonym przez nas czasie.
Podsumowując dzisiejsze rozważania, chcemy poprowadzić nasze dziecko do świadomej i głębokiej relacji z Jezusem, której skutkiem jest zaangażowany udział w niedzielnej Mszy. Powyżej przeczytaliśmy jakie środki są z góry skazane na porażkę, ale cały czas musimy pamiętać, że podstawowym warunkiem właściwego prowadzenia dziecka jest nasze świadectwo, czyli nasza świadoma i głęboka relacja z Jezusem. Nasze bycie prawdziwie uczniami. Nasze piękne i zaangażowane przeżywanie Eucharystii. Nasze chętne korzystanie z sakramentów. Nasze ciągłe pragnienie lepszego poznania Jezusa. Bez tego nic nam się uda. Pewnie w tym miejscu wielu z was myśli, że to łatwo wymądrzać się, czego się nie powinno robić, zwłaszcza jeśli samemu się nie ma dzieci, ale znacznie chętniej byście posłuchali co należy robić. I o tym będzie właśnie w kolejnym artykule. Rozpoczniemy od przedstawienia kolejnych etapów, czy też progów (tak nazywa je Vogt), które wasze dzieci muszą przekroczyć, aby stać się świadomymi uczniami.

Zapraszam! cdn.
Ks. Paweł

 

Galeria zdjęć

Dodaj komentarz

Pozostało znaków: 1000

Komentarze

Nikt nie dodał jeszcze komentarza.
Bądź pierwszy!