TELEFON DO REDAKCJI: 62 766 07 07
Augustyna, Ingi, Jaromira 21 Lipca 2025, 20:07
Dziś 19°C
Jutro 13°C
Szukaj w serwisie

Nie nudzę się, gdy miłość jest

Nie nudzę się, gdy miłość jest

Oddawanie życia za przyjaciół nie może być nudne, zwłaszcza dla tych przyjaciół.

Witam wszystkich, którzy nie chcą się pogodzić z oddalaniem się swoich dzieci od Kościoła i, co za tym prawie zawsze idzie, od Boga. Warto może jeszcze raz podkreślić, że niepogodzenie się z taką sytuacją nigdy nie może przejawiać się w braku miłości, akceptacji i ciągłej otwartości wobec naszych dzieci, trzeba bardzo uważać, aby jak mówi przysłowie, nie wylać dziecka z kąpielą. Dość już nam jest ciężko, kiedy myślimy o naszych dzieciach odrzucających (często nieświadomie) miłość Boga, musimy robić wszystko, aby przynajmniej od naszej miłości się nie odłączyły. A więc zawsze z wielką ostrożnością wchodzimy na ten teren, który przypomnijmy, jest „ziemią świętą”. W naszych kolejnych spotkaniach chcemy rozmawiać o różnych konkretnych zarzutach, które młodzi ludzie mogą wysuwać, jako wytłumaczenie swojego wyboru niechodzenia do kościoła i nieuczestniczenia w życiu wspólnoty wierzących. Przed dwoma tygodniami próbowaliśmy się jakoś rozprawić z twierdzeniem: „Jestem zbyt zajęty i nie mam czasu na chodzenie do kościoła” i zgodziliśmy się, że trzeba pomóc dziecku zrozumieć jak niesamowitym i zupełnie nieziemskim aktem jest Eucharystia i że nie można jej stawiać w jednym szeregu z innymi zajęciami. To nie jest jedna z wielu równorzędnych opcji. Dzisiaj w pewnym sensie będziemy kontynuować ten temat, ponieważ kolejnym zarzutem, który bierzemy na tapetę jest twierdzenie (wymówka): „Msza jest nudna i nic mi nie daje”.

Takie sformułowanie w przebodźcowanym świecie możemy słyszeć coraz częściej. Na podstawie tego, co do tej pory sobie powiedzieliśmy wiemy doskonale, że na tak postawiony zarzut nie możemy odpowiedzieć: „Guzik mnie to obchodzi, czy na Mszy się nudzisz, czy ekscytujesz, ale dopóki żyjesz pod moim dachem (albo za moje pieniądze) do kościoła na Mszę będziesz chodził co niedzielę i kropka!” Wiemy, że musimy spróbować również w tym przypadku zrozumieć, dlaczego dziecko tak to widzi i przede wszystkim próbować wytłumaczyć mu, co naprawdę zachodzi w Eucharystii. Vogt cytuje Chestertona, który stwierdził, że „Msza wydaje się bardzo długa i męcząca, jeśli nie kocha się Boga” i dlatego „Gdy ciągniemy dziecko na Mszę i zmuszamy, żeby siedziało bezczynnie, nie wiedząc, co się dzieje, lub nie mając nawet najmniejszego pojęcia o oddaniu się Bogu, nic dziwnego, że uważa całą tę rzecz za nudną i bez znaczenia. Czy można je za to winić? Wyobraź sobie, że siedzisz na godzinnym nabożeństwie obcego obrządku, z którym nie czujesz żadnej więzi. Czy twoja reakcja nie byłaby podobna? Albo wyobraź sobie, że uczestniczysz w wykładzie na temat wojny Anglii z Mysuru w latach 1766–1769, w ogóle nie znając historycznego czy politycznego kontekstu. Czy dotrwałbyś do końca bez drzemki? Rozwiązaniem tego problemu nie jest uatrakcyjnienie Mszy przez dodanie głośniejszej czy bardziej współczesnej muzyki lub zastosowanie świateł i wideo. Odpowiedzią jest, jak zauważył Chesterton, pomoc w tym, by twoje dziecko zakochało się w Bogu. Dlatego Msza jest ostatnim elementem układanki, a nie pierwszym. Twoje dziecko musi przejść wszystkie progi nawrócenia, zanim w końcu zakocha się we Mszy”. Można więc powiedzieć, że wracamy do punktu wyjścia. Ale może nie jest aż tak źle? Może trzeba pomóc dziecku zrozumieć, że Msza nie jest z kategorii książek, filmów, przedstawień czy gier komputerowych, o których możemy powiedzieć, że są ciekawe albo nudne jak flaki z olejem, wciągają nas tak, że nie możemy się od nich oderwać, albo wcale nas nie ruszają i nie potrafią przytrzymać naszej uwagi dłużej niż kilkadziesiąt sekund... No to z jakiej kategorii jest Msza? W jakich kategoriach, jeśli nie nudna/ciekawa mam ją rozpatrywać?

Czasami lubię się posłużyć przykładem z własnego życia, tak autentycznym, że bardziej się nie da. Kiedy jakiś człowiek mówi mi, że się nudzi na Mszy, to ja mu opowiadam, jak wiele lat temu spędzałem przez dobry miesiąc codziennie wiele godzin przy szpitalnym łóżku mojej mamy, która była w śpiączce. Na początku to bycie z nią było ekscytujące, bo oczywiście oczekiwałem, że mama się z tej śpiączki wybudzi, a w ogóle to będzie super, że właśnie ja przy niej będę w tym momencie. No i wcale mi te długie godziny przy niej nie ciążyły i wpatrywałem się z nadzieją, że za chwilę zobaczę, jak jej oczy się otworzą. Nie byłem już dzieckiem wtedy i szybko zrozumiałem, że jednak lekarze, którzy twierdzili, że mama raczej się nie wybudzi, ale może tak leżeć w tej śpiączce wiele lat, a potem umrzeć, mogli mieć rację. Ale i tak przychodziłem tam codziennie i wiele godzin siedziałem przy mamie. I pytam wtedy rozmówców (tych, którzy się nudzą na Mszy św.), czy według nich ja się nudziłem przy mojej milczącej, śpiącej, nie reagującej mamie. I nikt z nich nie powiedział, że tak, na pewno się nudziłem. Raczej przełykali ślinę i odpowiadali, że na pewno się nie nudziłem. Że może nie było mi łatwo, no ale przecież byłem tam przy mamie. Która żyła. I może nawet ona słyszała i rozumiała to, co do niej mówiłem, chociaż nie dawała żadnego znaku i nie odpowiadała. A ja wtedy nie mogę się z nimi nie zgodzić. Dokładnie tak było. Nie nudziło mi się tam, bo byłem z osobą, którą kochałam, nawet z wyrzutami sumienia, że kiedy była zdrowa, nie poświęcałem jej za wiele czasu. Co nie znaczy bynajmniej, że siedziałem tam cały w skowronkach. To nie było łatwe. Nie siedziałem jednak w tym szpitalu, bo oczekiwałem na ciekawy seans i rozrywkę, ale byłem tam, bo kochałem mamę. Stąd już żabi skok do Eucharystii. Nie idę tam, bo będzie ciekawie, idę, bo spotkam kogoś, kogo kocham, kto za mnie oddał życie i kocha mnie bezgranicznie. I jeszcze mi daje swoje Słowo i Ciało. 

To jest podstawowy wymiar Eucharystii i jej wartość. Spotkanie z kochającym Bogiem. Zrozumienie tego i przeżywanie w ten sposób Mszy wyeliminuje koncept nudy, ale to oczywiście nie znaczy, że my, księża nie powinniśmy się starać, aby nasze homilie były znacznie lepiej przygotowane, a liturgie jak najpiękniejsze. Jezus przyszedł na świat w stajni pośród zwierząt ze wszystkim co za tym idzie i przychodzi też w kiepsko przygotowanej i celebrowanej liturgii, ale zaprawdę biada nam, księżom, jeśli się tej myśli uczepimy, aby usprawiedliwiać niedbalstwo. Eucharystia jest „źródłem i szczytem” relacji człowieka z Bogiem i wszyscy musimy się starać, aby ta prawda jak najpiękniej przekładała się na codzienność liturgii. Które mają być przedsmakiem nieba. 

Tekst ks. Paweł

Galeria zdjęć

Dodaj komentarz

Pozostało znaków: 1000

Komentarze

Nikt nie dodał jeszcze komentarza.
Bądź pierwszy!