Nazaret w Markowej
W świecie coraz bardziej chorym na obojętność i brak więzi potrzebujemy sobie ciągle przypominać, że życie jest darem do przyjęcia, pomnożenia i do rozdania.
My w Kaliszu bardzo lubimy mówić, że jesteśmy w polskim Nazarecie i to jest prawda, bo obecność Świętego Józefa w tak ważnym i przez niego chcianym wizerunku nas do tego uprawnia. Ale właśnie czytam słowa ks. Macieja Dżugana o tym, jak łatwo dostrzec cień nazaretańskiego domu w życiu Ulmów, „wyrażającym się w zamiłowaniu do prostoty codziennego życia, staraniu się o wzajemne relacje przeniknięte życzliwością i miłością, zatroskaniu o życie wiary i pobożność oraz troskę o odpowiedzialność i zamiłowanie do pracy. Z pewnością Święta Rodzina była wzorem dla rodziny Ulmów, z którego ideału, w sposób mniej lub bardziej świadomy, rodzina z Markowej starała się czerpać oraz go naśladować”. I trudno się z nim nie zgodzić. Jeśli chcemy w niedzielę Świętej Rodziny szukać jej naśladowców, to małżeństwo nomen omen Józefa i Wiktorii z gromadką ich dzieci wspaniale nam przychodzi z pomocą. A więc azymut na Markową.
Dobry znak
Do Markowej wybrałem się nie na potrzeby tego tekstu, ale w poszukiwaniu dobrego znaku dla mojej wspólnoty parafialnej na rekolekcje adwentowe i rozpoczęcie Roku Jubileuszowego. Bo jeszcze nie zdecydowałem, kto będzie te rekolekcje prowadził, ale wiedziałem, że ich motywem przewodnim będzie hasło „Z rodziną w Rok Święty”. Bo takie mam przekonanie, że jeśli nie postawimy na rodzinę, to nasze duszpasterstwa dzieci i młodzieży będą pisaniem palcem po piasku, a akurat w tej sprawie Pana Jezusa nie musimy naśladować. A tak się przecież pięknie składa, że mamy wspaniały przykład rodziny i to polskiej rodziny, która się wykazała bohaterstwem w kwestii, w której w ostatnich latach mamy wręcz wysyp bardzo antypolskich tendencji i przekłamań historii, czego element dostrzegłem niestety również w Markowej, ale do tego wrócę później. Mamy rodzinę Ulmów, która poświęciła życie próbując uratować Żydów. I to jest niesamowite! Ale oprócz tego bohaterstwa ekstremalnego jest w tej rodzinie wiele niesamowitej codzienności i właśnie tej codzienności chciałem „dotknąć” wybierając się pod wschodnią granicę Polski. I zamierzałem przywieźć do naszej świątyni relikwie Błogosławionych Męczenników z Markowej, aby ten znak był namacalny, aby rodziny mojej wspólnoty mogły „zapraszać” rodzinę Ulmów do swoich domów na wspólne przeżywanie pięknych chwil rodzinnych, ale też ku pomocy w przetrwaniu trudności. Jesteśmy parafią Wszystkich Świętych, ale relikwii u nas jak na lekarstwo.
Nie tylko męczeński koniec
W trasę wyruszam podbudowany ponowną lekturą tekstu ks. Piotra Jaroszkiewicza „Męczeńscy Samarytanie z Markowej”, który w dwóch częściach ukazał się na naszych łamach w roku 2023. Gorąco was zachęcam, aby ten tekst sobie odnaleźć i przeczytać, ponieważ w tym miejscu nie będę powtarzał przedstawionych tam faktów, a naprawdę warto je poznać. Polscy męczennicy z XX wieku, którzy oddawali życie za innych, tacy jak Józef i Wiktoria Ulmowie czy Maksymilian Maria Kolbe, mieliby wszelkie powody, aby uważać, że ich życie jest zbyt cenne, aby je oddawać za innych. Bo już za życia czynili wiele wspaniałych rzeczy i mieli wielki potencjał, aby dalej być niesłychanie cennymi i pożytecznymi dla swoich wspólnot. A jednak nie zawahali się, aby je narazić i ostatecznie oddać za innych. Dlatego czymś niesłychanie istotnym jest, abyśmy ich życie poznawali i abyśmy się od nich uczyli. Abyśmy się nimi inspirowali. Bo wielkie rzeczy tak naprawdę potrafi uczynić ten tylko, kto z wielką pieczołowitością czyni rzeczy małe i powszednie. I spójrzcie tylko na to, co w codzienności wyrabiał pan Józef Ulma. Ile w nim było ciekawości świata i – jak powiedział papież Franciszek o św. Józefie – twórczej odwagi. Czego ten człowiek się nie podjął, aby poprawić byt swojej rodziny i lepiej służyć swojej społeczności!
Kiedy w Markowej żyli Ulmowie była ona jedną z największych wsi w Polsce: liczyła 931 domów, w których mieszkało niemal 4 500 mieszkańców. Około 120 Żydów (30 rodzin) miało tu swoje trzy domy modlitwy (Bet ha-midrasz), a w większe święta udawali się do synagogi w Łańcucie. Widząc rozmiary lokalnej społeczności możemy się domyśleć, że pole do działania było wielkie, mimo że mamy do czynienia z wioską. Może właśnie dlatego Józef Ulma mógł rozwinąć tak wiele talentów, bo na różne rzeczy było zapotrzebowanie. W każdym razie zakres jego zainteresowań jest niesłychany.
Przez pryzmat Muzeum
Niestety nie ma już dzisiaj domu, w którym Ulmowie żyli i ukrywali Żydów, ale w Muzeum Polaków Ratujących Żydów Podczas II Wojny Światowej im. Rodziny Ulmów mamy szklaną konstrukcję, która mniej więcej oddaje jego powierzchnię. To właśnie tam są przechowywane pamiątki po bohaterskiej rodzinie i tam możemy się naocznie przekonać, jak niesamowita była codzienność tej rodziny. Józef z żoną zajmował się rolnictwem i handlował warzywami, ale oprócz warzywnictwa trudnił się również sadownictwem, którego był też gorącym propagatorem: zakładał szkółki drzew i co tydzień demonstrował techniki sadownicze. Od podstaw nauczył się hodowli pszczół i jedwabników (!) - w muzeum możemy zobaczyć m.in. dyplom jaki za to otrzymał na Wystawie Rolniczej, podobnie zresztą jak za własnej konstrukcji ule. Taki ul możemy też zobaczyć w muzeum, a także wykonany przez Józefa aparat fotograficzny, bo to była jego kolejna pasja, której się wyuczył od podstaw z książek i kolejna usługa, którą świadczył dla społeczności. Dzięki temu też jego rodzina była jedną z najlepiej „obfotografowanych”.
Józef Ulma jako pierwszy we wsi wprowadził do swojego domu elektryczność podłączając żarówkę do własnoręcznie zbudowanego wiatraka. Skąd czerpał wiedzę? Z książek, których miał spory zbiór, w tym wiele religijnych. Część z nich zachowała się i są wystawione w muzeum, ale też Józef był bibliotekarzem w Związku Młodzieży Wiejskiej RP „Wici”. Lubił czytać, prenumerował „Wiedzę i życie”, a miłość do książek przejawiała się również w... introligatorstwie. Jego małżonka Wiktoria miała co robić z szóstką dzieci, ale mimo to była też aktorką w amatorskim zespole teatralnym. Że byli ludźmi modlitwy nie będę nawet wspominał, bo to oczywiste. Czy tacy ludzie mogli uważać swoje życie za cenne? Oczywiście! Ale właśnie to życie doprowadziło ich do decyzji przyjęcia pod dach Żydów, bo jak głosi cytat z Jana Karskiego odnotowany na ścianie muzeum: „dla nas Polaków, to była wojna i okupacja. Dla nich, Żydów - koniec świata”. Ulmowie życie każdego człowieka uważali za tak samo cenne. I ostatecznie oddali swoje.
Tam gdzie się wszystko zaczęło
Na koniec mojej krótkiej wizyty w Markowej udaję się do kościoła, ale zanim o tym, jeszcze jedna kwestia. Wspomniałem wcześniej, że pewna rzecz w muzeum mnie trochę zirytowała. Chodzi o duży napis rozpoczynający się od słów: „Tylko nieliczni Polacy pomagali Żydom...”, a dalej jest wyjaśnienie, że groziła za to kara śmierci. Nie można było napisać: „Mimo że groziła za to kara śmierci, zdarzali się Polacy, którzy ratowali Żydów”? Tak tylko pytam.
Ale idziemy do kościoła parafialnego pw. św Doroty, bo przecież tam przyjmowali sakramenty Józef i Wiktoria, tam się pobrali 7 lipca 1935 roku, tam ochrzcili swoje dzieci. Tam zostały złożone ich doczesne szczątki. W kościele trwa obecnie remont, ale nawa boczna, w której znajduje się sarkofag jest wolna od rusztowań. Akurat nie ma żadnych grup czy pielgrzymów. Jest cisza. Ulmowie należeli do Bractwa Żywego Różańca i innych katolickich stowarzyszeń. To tutaj czerpali siły, inspirację, nadzieję i miłość. Z sakramentów i Słowa Bożego. Może się czegoś od nich nauczymy. Że życie jest darem?
Tekst i zdjęcia ks. Andrzej Antoni Klimek
Komentarze
Nikt nie dodał jeszcze komentarza.
Bądź pierwszy!