Nawet nie wiesz ile wycierpiałeś
Rok 1945 przeszedł do historii nie tylko jako moment cudownego wyzwolenia KL Dachau, ale także jako początek procesów norymberskich. Ponad 100 z więzionych w KL Dachau polskich księży zmarło wskutek eksperymentów medycznych. Jednym z tych, który je przeżył był ks. Leon Michałowski, późniejszy świadek w ww. procesach. Oto co zeznał.
Do KL Dachau trafiłem 13 grudnia 1940 roku i przebywałem tam aż do wejścia wojsk amerykańskich. Byłem poddawany eksperymentom medycznym z malarią i z zamrażaniem. Wszyscy w obozie byli głodni. Starałem się więc, żeby przenieśli mnie do innej pracy, gdzie dawali więcej chleba i jedzenia, żebym mógł dojść do siebie na tych dodatkowych porcjach. Wtedy przyszedł jakiś człowiek, wybrał około 30 ludzi rzekomo do jakiejś łatwiejszej pracy. Mnie też wybrał. Wybranych wyprowadzono. Poszliśmy tam, gdzie miała być ta praca i jak się okazało, był to obozowy szpital. Nie wiedzieliśmy, co tu z nami zrobią. Pomyślałem, że może chcą, żebym w tym szpitalu pomagał w czymś drobnym. Polecono nam rozebrać się, spisano nasze numery. Zapytaliśmy, co z nami się stanie. Odpowiedzieli ze śmiechem, że nic takiego.
Komary w małych klatkach
Potem przyszedł lekarz i powiedział, że wszyscy zostaniemy prześwietleni. Następnie zaprowadzili nas do baraku. Siedziałem w nim dwa dni, a potem znowu zabrano mnie do szpitala i tam zostałem zarażony malarią. W małych klatkach były zarażone komary, które mnie pokąsały. Zostawiono mnie w szpitalu przez pięć tygodni, ale w tym czasie nie wystąpiły objawy choroby. Jakiś czas później, nie pamiętam dokładnie kiedy, po następnych dwóch albo trzech tygodniach, dostałem pierwszego ataku malarii.
Takie ataki następowały często i podawano nam wiele różnych antidotów. Ja dostałem m.in. neosalvasan. Dostałem też dwa zastrzyki chininy. Raz podano mi też atebrinum i, co najgorsze, raz, gdy dostałem ataku, dano mi tzw. peryferium. Miałem dostać dziewięć takich zastrzyków, ale kiedy dostałem siódmy poczułem się bardzo źle, jakby wyrywano mi serce. Szalałem, utraciłem panowanie nad językiem, zdolność mówienia. Trwało to do wieczora. Wieczorem przyszedł pielęgniarz, żeby dać mi ósmy zastrzyk. Mogłem już mówić i opowiedziałem o wszystkich komplikacjach, jakie miałem. Powiedziałem, że nie chcę już zastrzyków. Pielęgniarz wyrzucił zastrzyk i powiedział, że złoży o tym raport doktorowi Schillingowi. Po około dziesięciu minutach przyszedł inny pielęgniarz i oznajmił, że bez względu na to, czy się zgodzę, czy nie, da mi zastrzyk. Powiedziałem mu to samo i to, że nie chcę zastrzyku. Jednak i ten pielęgniarz powiedział, że da mi zastrzyk, bo ma taki rozkaz. Na to ja, że nic mnie to nie obchodzi, bo nie chcę popełnić samobójstwa. Wyszedł, ale wrócił po dziesięciu minutach i powiedział, że wie, że ja wiem, co się ze mną stanie, jeżeli nie zgodzę się na zastrzyk. Odparłem, że mimo wszystko odmawiam przyjęcia następnego zastrzyku i powiem to profesorowi. Życzyłem sobie, żeby to on osobiście dowiedział się, że ja nie chcę zastrzyku. Wtedy pielęgniarz, aby nie mieć już więcej kłopotów, po 20 minutach sprowadził doktora Ploettnera z czterema pacjentami i pielęgniarzami.
Mimo, że wciąż protestowałem, Ploettner polecił pielęgniarzowi, żeby zrobił mi resztę zastrzyków. Podobno były to takie same zastrzyki jak te, których już nie chciałem. Tyle, że po ósmym zastrzyku nie doznałem takich skutków jak po poprzednich, więc według mnie dano mi inny zastrzyk. Rano dano mi dziewiąty zastrzyk. Kiedy się obudziłem, skutki były takie jak zwykle. Było mi niedobrze, trząsłem się i dostałem wysokiej temperatury. Później zostałem poddany eksperymentom z zamrażaniem, które zaliczano do tzw. eksperymentów lotniczych.
Basen z wodą i lodem
W czasie jednego z moich ataków malarii wezwano mnie do dra Prachtala, gdzie zbadał mnie polski lekarz. Prachtal powiedział, że wezwał mnie, bo mogę mu się przydać. Nie miałem jednak pojęcia, co chce ze mną zrobić. Po kilku dniach - było to 7 października 1942 roku - przyszedł pewien więzień i powiedział, że mam się natychmiast zgłosić do szpitala. Pomyślałem, że znowu chcą mnie zbadać, ale zabrano mnie ze stacji badań z malarią i poprowadzono do bloku nr 5 na trzecie piętro.
Był tam tzw. pokój lotniczy, gdzie zlokalizowano stację eksperymentów lotniczych. Było tam też ogrodzenie, drewniane ogrodzenie, żeby nikt nie mógł zobaczyć, co jest w środku. Zostałem tam wprowadzony i zobaczyłem basen z wodą i lodem pływającym na wodzie. Stały tam też dwa stoły, a na nich dwa aparaty. Obok nich leżał stos rzeczy z kombinezonami. Obok stał doktor Prachtal i jakichś dwóch oficerów z sił powietrznych. Polecono mi rozebrać się i zostałem zbadany. Lekarz stwierdził, że jestem zdrowy. Przymocowano mi do pleców i do odbytnicy przewody. Potem założyłem koszulę, kalesony, a na to jeden z leżących kombinezonów lotniczych. Wciągnąłem wysokie buty z kocim futrem, założono mi na szyję rurę wypełnioną powietrzem, podłączono przewody do aparatu i wepchnięto do wody.
Nagle poczułem wielki chłód i zacząłem się trząść. Natychmiast zwróciłem się do tych dwóch mężczyzn i poprosiłem, żeby pozwolili mi wyjść z wody, bo nie mogę już dłużej wytrzymać. Śmiali się, powiedzieli, że to będzie krótki eksperyment. Więc leżałem w tej wodzie - byłem przytomny przez jakieś półtorej godziny. Nie wiem dokładnie, bo nie miałem przy sobie zegarka, jednak spędziłem tam w przybliżeniu właśnie tyle czasu. Z początku bardzo wolno obniżano temperaturę, potem coraz szybciej. Na początku też moja temperatura obniżała się wolno, a potem już szybko. Zaraz po wrzuceniu mnie do wody miałem temperaturę 37,6. Później temperatura się obniżała, najpierw do 33 stopni, następnie do 30 stopni, ale wtedy zacząłem tracić przytomność i co 15 minut sączyła mi się krew z uszu.
Potem pozwolono mi usiąść w wodzie na około pół godziny i poczęstowano papierosem. Po jakimś czasie dano mi szklaneczkę sznapsa, spytano, jak się czuję i otrzymałem kubek grogu. Ten grog nie był zbyt gorący. Był raczej letni. Bardzo zmarzłem w tej wodzie. Stopy miałem sztywne jak żelazo, ręce skostniałe, oddech spłycony i znowu zacząłem się trząść, na czole pojawił się zimny pot. Czułem się tak, jakbym miał za chwilę umrzeć i ciągle prosiłem, żeby mnie wyciągnęli z wody, bo nie mogę już dłużej w niej wytrzymać. Wtedy podszedł doktor Prachtal z małą butelką i dał mi kilka kropel płynu z tej butelki, jednak nie mam pojęcia, co to był za płyn. Smakował słodkawo. Potem straciłem przytomność. Nie wiem, jak długo pozostawałem w wodzie, ponieważ byłem nieprzytomny. Wiem, że rozgrzewano mnie specjalnymi lampami.
O niczym innym nie mogłem mówić
Kiedy znowu odzyskałem przytomność, była godzina 8.00-8.30 wieczorem. Leżałem na noszach przykryty kocem, a nade mną wisiało jakieś urządzenie z grzejącymi lampami. W pokoju był tylko doktor Prachtal i dwóch więźniów. Doktor Prachtal zapytał, jak się czuję. Odpowiedziałem, że bardzo wyczerpany i bardzo głodny. Prachtal natychmiast zamówił dobry posiłek i polecił położyć mnie do łóżka.
Jeden z więźniów podniósł mnie z noszy i chwyciwszy pod ramię, zaprowadził korytarzem do swojego pokoju. Po drodze powiedział: „Nawet nie wiesz, co wycierpiałeś”. W pokoju więzień dał mi pół butelki mleka, kawałek chleba i trochę ziemniaków, ale to pochodziło z jego osobistego przydziału żywnościowego. Tego samego dnia wieczorem więzień, Polak, lekarz o imieniu Adam, jednak nie pamiętam nazwiska, otrzymał oficjalne rozkazy. Powiedział mi, że wszystko, co się ze mną działo, objęte jest tajemnicą wojskową i że nie wolno mi z nikim o tym rozmawiać. Dodał, że jeśli nie posłucham to poniosę dramatyczne konsekwencje. Oczywiście dobrze zdawałem sobie z tego sprawę. Pewnego razu, gdy rozmawiałem o eksperymentach z kolegami, dowiedział się o tym pielęgniarz, przyszedł i spytał, czy mi życie niemiłe, że gadam o takich sprawach. Jednak o niczym innym nie mogłem mówić.
tekst: Aleksandra Polewska-Wianecka
zdjęcie: Eksperyment zamrażania w Dachau
Komentarze
Nikt nie dodał jeszcze komentarza.
Bądź pierwszy!