TELEFON DO REDAKCJI: 62 766 07 07
Augustyna, Ingi, Jaromira 19 Kwietnia 2024, 04:29
Dziś 19°C
Jutro 13°C
Szukaj w serwisie

Nadzieja chorych

Nadzieja chorych

Świętego Józefa na pewno nie można określić mianem niepoprawnego optymisty, który uważa, że wszystko się jakoś ułoży albo że jakoś to będzie. Można natomiast nazwać go mężem zawierzenia, który zawsze nadzieję pokłada w Bogu. I tego się od niego uczyć.

Już od jakiegoś czasu zdarza mi się odczuwać coraz silniejszy wewnętrzny opór wobec mody na deklarowany i ubrany w modne słowa, ale głupkowaty i płytki optymizm. To trwa już wiele lat: każdy musi być optymistą, musi myśleć pozytywnie, odczuwać dobre wibracje, emanować pozytywną, dobrą energią, be happy, don’t worry, keep smiling i cała reszta. Do tego dochodzą jeszcze słynne przyśpiewki przy różnych okazjach: „Nic się nie stało, Polacy nic się nie stało”, nie trzeba się przejmować, analizować, trzeba iść do przodu, wszystko będzie dobrze. Często widzimy te postawy suflowane w mediach tak globalnych jak i społecznościowych. No i ludzie to oglądają i wiedzą, że muszą wydzielać optymizm z wszystkich porów swojego ciała, bo w przeciwnym wypadku będą skazani na społeczne wykluczenie. Czasami można ich spotkać w realu, jak w godzinach pracy snują się po mieście w wymiętym garniturze, albo modnych podartych dżinsach i na pytanie co u nich, odpowiadają, że wszystko fantastycznie, właśnie zapisali się na „siłkę” albo kurs jogi, a tak w ogóle to kończą doktorat na UW i nie mogą się doczekać wakacji, bo będą się wspinać po skałkach na Kaukazie i pić ekologiczne mleko tamtejszych kóz. Słowem wszystko hiper doskonale, „chyba czujesz mój entuzjazm”. I tylko oczy mają smutne jak Robin Williams... Ale optymizm rządzi!
Ktoś może uznać, że trochę przesadzam, bo jednak na świecie jest wielu szczęśliwych optymistów, a i nauka dostarcza argumentów, że taka postawa sprzyja „dobremu życiu” czy też „dobrostanowi”, ale mam wrażanie, że wówczas chodzi bardziej właśnie o nadzieję, w rozumieniu choćby Seligmana, który mówi, że nadzieja to jedna z cnót, która sprawia, że człowiek otwiera się na przyszłość oczekując najlepszych efektów i ma gotowość do podejmowania wysiłku, aby je osiągnąć. Natomiast najczęściej widziany optymizm polega na niemal magicznym myśleniu życzeniowym, że wszystko będzie dobrze, na pewno będzie dobrze. I tak się samo dobrze zrobi. Żadnego wysiłku, co najwyżej jakiś udany zakup, albo pigułka, czy inny produkt. I będzie super! Ten optymizm mnie tak mocno irytuje, bo prowadzi do dewastacji ludzi (po wcześniejszym skonsumowaniu reklamowanych produktów, bo interes musi się kręcić). Ale zajmijmy się lepiej nadzieją, bo ta postawa dzisiaj nas interesuje. 


To nie matka głupich
Francuski poeta i eseista o burzliwym życiorysie Charles Péguy, nakreślając relacje, jakie zachodzą pomiędzy wiarą, nadzieją i miłością, w taki sposób opisał nadzieję: „Maleńka nadzieja posuwa się naprzód zawieszona na ramionach dwóch starszych sióstr, które podtrzymują ją za ręce. I pomiędzy dwiema siostrami znajduje miejsce, aby dać się unosić do przodu. Choć jest jak dziecko niemające dość siły, aby chodzić samodzielnie, to jednak w rzeczywistości właśnie ona jest tą, która podtrzymuje dwie pozostałe”. Dlatego każdy człowiek potrzebuje nadziei.
Nauka również próbuje pomóc nam zrozumieć istotę nadziei. Posłuchajmy co na temat ma do powiedzenia choćby Ewa Kasperek – Golimowska: „Nadzieja podstawowa nie jest tożsama z nadmiernym optymizmem lub naiwnością, które wyraża potoczne pejoratywne określenie nadziei, jako „matki głupich”. Nie oznacza ona także nieustannego stanu „radosnego oczekiwania pomyślnych zdarzeń (cudów) niezależnie od rzeczywistych, niepomyślnych okoliczności”. W odniesieniu do pewnych pojedynczych zdarzeń człowiek może być nieufny, pewne doświadczenia mogą osłabić nadzieję, lecz zasadniczo ktoś przekonany o sensie i przychylności świata podejmuje działania, które mogą odwrócić niekorzystną sytuację i w efekcie aktywizować nadzieję i doprowadzić do jej wzrostu. Wysoki poziom nadziei podstawowej nie wyklucza z życia człowieka doświadczania nieszczęść, bezsensu czy zwątpienia, lecz pomaga mu podjąć decyzję o poszukiwaniu sposobów przetrwania nawet w trudnych chwilach. Bazą są zawsze fundamentalne wartości, które nadają życiu (światu) sens. Silna wiara w sensowność, przychylność i sprawiedliwość świata sprawia, że łatwiej pogodzić się ze stratą i przystąpić do budowania nowego życia. W takim ujęciu rola nadziei podstawowej polega na poszukiwaniu konstruktywnych sposobów radzenia sobie z sytuacjami trudnymi, co często potocznie wyraża się zdaniem „co cię nie zabije, to cię wzmocni”.
Natomiast autor książki „Psychologia nadziei” Józef Kozielecki rozróżnia cztery rodzaje nadziei: nadzieja pasywna wyraża przekonania jednostki, że bierne oczekiwanie przyniesie pożądany wynik lub cel. Przekonaniu temu zazwyczaj towarzyszą pozytywne emocje. Nadzieja pasywna może także prowadzić do frustracji w przypadku nie osiągnięcia spodziewanych rezultatów, stanów rzeczy lub celów, jest więc niefunkcjonalna; nadzieja aktywna występuje wtedy, gdy podmiot czynnie angażuje się w dążenia do wyznaczonych przez siebie celów i ma silne przekonanie, że dzięki umiejętnościom i silnej motywacji osiągnie ważny dla siebie cel z prawdopodobieństwem większym od zera; nadzieja partykularna związana jest z konkretnym pojedynczym celem, którego realizacja oczekiwana jest z danym wysokim prawdopodobieństwem; nadzieja generalna (absolutna) jest „trwałym ogólnym przekonaniem, że w przyszłości, bliższej lub dalszej, zrodzą się nowe, ważne zadania, których rozwiązanie nasycone będzie pozytywnymi wartościami i dobrami”. Ta ostatnia, zdaniem psychologa, pełni dwie podstawowe funkcje w życiu człowieka: wpływa na poczucie sensu życia nawet w sytuacjach stresowych, niebezpiecznych czy uznanych za beznadziejne oraz wpływa pozytywnie na nadzieję partykularną - broni człowieka przed rozpaczą i beznadziejnością.


W nauczaniu Kościoła
Przechodząc powoli na nasze pole teologiczne zacytujmy jeszcze ks. Dariusza Buksika z Instytutu Psychologii UKSW, który precyzuje, że „nadzieja nie jest utożsamiana z pragnieniem posiadania coraz większej ilości różnych rzeczy materialnych, bo gdyby tak było, to ludźmi nadziei byliby ci wszyscy, którzy mają wiele dóbr. Życie jednak weryfikuje tę tezę, mówiąc, że to właśnie oni najczęściej cierpią na deficyt nadziei. Nadzieja nie jest również biernym czekaniem, które może być jedynie jej pozorem lub zwykłą rezygnacją. Bierne oczekiwanie jest pewnego rodzaju formą rozpaczy, niemożnością realizowania pięknych rzeczy, krótko mówiąc – brakiem nadziei. Nadzieja nie jest też nierealnym wymuszaniem wydarzeń, które nie mogą zaistnieć”.
Dzięki cnocie nadziei pragniemy jako naszego szczęścia Królestwa niebieskiego i życia wiecznego i opieramy się na obietnicach Jezusa Chrystusa. Autor Listu do Hebrajczyków zachęca: „Trzymajmy się niewzruszenie nadziei, którą wyznajemy, bo godny jest zaufania Ten, który dał obietnicę” (Hbr 10,23). Jako chrześcijanie nie spodziewamy się zapłaty godnej niewolnika czy sługi, ale dopuszczenia jako synów do wewnętrznego szczęścia miłości Boga w Trójcy Jedynego. Pragniemy nie tyle darów, ale samego Dawcy, który jest najwyższym Darem. Nasza nadzieja nie jest oczekiwaniem na „coś”, ale na „Kogoś”. Benedykt XVI pięknie to ujął, że „Bóg jest fundamentem nadziei – nie jakikolwiek bóg, ale ten Bóg, który ma ludzkie oblicze i umiłował nas do końca”. Oczywiście nasza nadzieja obejmuje nie tylko życie wieczne, ale również każdy kolejny dzień naszego życia doczesnego, w który wchodzimy z radosną nadzieją, bo wiemy, że jesteśmy w dobrych rękach. Nie wiemy, co nas czeka, ale wiemy Kto nad tym czuwa, dlatego jesteśmy spokojni i pełni nadziei. I zgodnie z poleceniem św. Augustyna z Hippony, pracujemy tak, jakby wszystko zależało od nas, ale ufamy tak, jakby wszystko zależało od Boga.


Św. Józef wzorem nadziei
Nadzieja chrześcijańska polega więc na zawierzeniu Bogu. Święty Józef często jest nazywany mężem zawierzenia, choćby w modlitwie, którą odmawiamy w ramach duchowej adopcji dzieci nienarodzonych. Jest nie tylko mężem zawierzenia dlatego, że sam w pełni i we wszystkim zawierzył Bogu i pozwolił Mu się prowadzić, ale też dlatego, że jemu, Józefowi, możemy wiele spraw zawierzyć. Uczymy się tego rozważając kolejne wezwania litanii. Zawierzamy mu więc również problemy związane ze zdrowiem, litania zachęca, aby widzieć w nim nadzieję na uzdrowienie. Albo na zrozumienie sensu cierpienia. Bardzo mi się podoba, jak pobożność ludowa rozłożyła akcenty w sprawie chorych i ratunku dla nich, nazywając Maryję ich Uzdrowieniem, a Józefa Nadzieją.
Jeśli chodzi o Maryję, to ten tytuł pojawił się w Kościele w XVI wieku. Związany był początkowo z rzymskim kościołem św. Marii Magdaleny, w której znajdował się cudowny wizerunek Matki Bożej Uzdrowienia Chorych. Ta świątynia była siedzibą zakonu kamilianów, zakonników posługujących chorym. W pobożności maryjnej tytuł Maryi Uzdrowienia Chorych zyskiwał coraz większą popularność. Przyczyniały się do tego cudowne uzdrowienia uproszone w Lourdes i w wielu innych sanktuariach maryjnych. Papież Paweł VI ustanowił święto Matki Bożej Uzdrowienia Chorych. Kiedy nazywamy Maryję „Uzdrowieniem Chorych”, wyrażamy naszą wiarę w Jej opiekę nad chorymi i cierpiącymi. Równocześnie wyznajemy w ten sposób naszą wiarę w to, że Jej modlitwa do miłosiernego Boga może uprościć chorym łaskę uzdrowienia. Nazywając natomiast Świętego Józefa Nadzieją chorych, prosimy o pomoc w zawierzeniu się dotkniętych cierpieniem Bożej Opatrzności, w zrozumieniu, że warto być w Bożych rękach, nawet jeśli jest to związane z bólem, i mimo wszystko trwać przy Nim wierząc, że On wyprowadzi z tego cierpienia dobro. Że Bóg zna jego sens. I tutaj jest rola Świętego Józefa, który nawet jeśli nie wiedział, o co chodzi w Bożych planach wobec siebie, zawsze je wykonywał zgodnie z wolą Bożą. Przyjmował wolę Bożą. W chorobie to bardzo ważne przyjąć wolę Bożą, czy to będzie uzdrowienie, czy pokorne w niej trwanie.

Ks. Andrzej Antoni Klimek

Galeria zdjęć

Dodaj komentarz

Pozostało znaków: 1000

Komentarze

Nikt nie dodał jeszcze komentarza.
Bądź pierwszy!