Nadmorskie opowieści
Dokładnie 100 lat temu, czyli w latach 20. XX wieku, pośród niewyobrażalnego dziś dla nas entuzjazmu odradzała się Polska nadmorska. Nasi przodkowie cieszyli się z zaledwie 147-kilometrowego dostępu do Bałtyku, niczym z największego skarbu. Historia tej radości dziś jest już zapomniana, dlatego warto ją przypomnieć. Dziś Władysławowo.
Pokolenia wychowane w PRL-u kojarzą z podręczników do historii ikoniczne niemal zdjęcie przedstawiające zaślubiny Polski z morzem. Fotografię wykonano w 1945 roku, w Kołobrzegu i rzeczywiście trudno odmówić jej zarówno piękna, jak i głębokiej wymowy. Trzech żołnierzy Wojska Polskiego, w długich wojskowych płaszczach, stoi pośród fal Bałtyku i zanurza w nich polską flagę. Niewielu z uczniów patrzących na tamto zdjęcie miało świadomość, że te pierwsze, historyczne i chyba najbardziej istotne zaślubiny z morzem, miały miejsce 25 lat wcześniej w Pucku i że dokonywał ich legendarny generał Józef Haller. Ja również nie miałam, mimo, że historia była moim ulubionym przedmiotem.
Dzieje dwudziestolecia międzywojennego w Polsce były ukazywane w PRL-owskich szkołach jako czasy, w których naszym krajem rządzili zapatrzeni we własne kariery, zupełnie nieodpowiedzialni, nieudolni i skłóceni ze sobą politycy, którzy na końcu, czyli we wrześniu 1939 roku, w popłochu opuścili granice zaatakowanej przez Niemców Rzeczpospolitej. Bo o ataku sowieckim nie wolno było nawet wspominać. Nie wspomnę już o całkowitym przemilczeniu w podręcznikach wojny polsko-bolszewickiej i bitwie warszawskiej, która zatrzymała szturm komunizmu na zachód. Wracając do fotografii z Kołobrzegu, była ona – według komunistów - swoistym symbolem happyendu. Oto powstałe na terenie ZSRR Wojsko Polskie pod wodzą gen. Berlinga, z nieocenioną pomocą Armii Czerwonej, wyzwoliło naszą ukochaną ojczyznę ze szponów nazizmu, a dzięki nowym, komunistycznym władzom polskie wybrzeże wydłużyło się aż do 770 kilometrów. Do tego w granice Polski wrócił m.in. prastary Kołobrzeg, w którym to Bolesław Chrobry utworzył jedno z pierwszych biskupstw. Minęły lata nim do Polaków dotarło, że nasze tzw. Ziemie Odzyskane otrzymaliśmy po to, by Sowieci mieli dostęp, pewien pomost, do terenów późniejszego NRD. Tak czy inaczej, generał Haller, Eugeniusz Kwiatkowski, twórca portu w Gdyni i im podobni niezwykli ludzie związani w przedwojennym Pomorzem, zostali zesłani w edukacyjny niebyt. Do tego stopnia, że Eugeniusz Kwiatkowski, już w latach 50. miał zakaz wstępu na tereny nadmorskie.
Błękitny generał i tabaka
Pochód wojsk polskich stanowił realizację decyzji podjętych na konferencji paryskiej i zawartych w traktacie wersalskim. Ratyfikowany 10 stycznia 1920 roku dokument ostatecznie potwierdzał zachodnie i północne granice odrodzonej po 123 latach zaborów Polski. Zgodnie z jego zapisami, Polska miała otrzymać dostęp do Morza Bałtyckiego. Zadanie przejęcia kontroli nad ziemiami Pomorza otrzymali żołnierze gen. Józefa Hallera, zwany Błękitnym Generałem (Front Pomorski) i gen. Józefa Dowbora-Muśnickiego (Front Wielkopolski). Na północ od Grudziądza aż po Tczew granicę wyznaczała wstęga Wisły. Zachodni brzeg rzeki leżał po stronie polskiej, wschodni – na terenie niemieckich Prus Wschodnich. Dalej rozciągały się ziemie przyłączone do terytorium Wolnego Miasta Gdańska.
Na wschód od Gdańska Polsce przypadły tereny kaszubskie z Kościerzyną, Kartuzami i Wejherowem, aż po Władysławowo, które wówczas nosiło nazwę Wielka Wieś. Rzeczpospolita otrzymała także Półwysep Helski. Niewielka wioska rybacka Gdynia już wkrótce miała rozrosnąć się do rangi najważniejszego portu Bałtyku. Zwieńczeniem marszu hallerczyków były zaślubiny Polski z morzem. 10 lutego 1920 roku powitał Hallera w Pucku Antoni Abraham, działacz na rzecz polskości Pomorza nazywany „Królem Kaszubów”. I uczynił to ponoć w iście kaszubskim stylu, czyli częstując Błękitnego Generała tabaką. Kiedy Pan Generał na Kaszubach, to musi z Kaszubą zażyć tabaki z tej oto tabakiery - miał powiedzieć Abraham. Dzień później Błękitny Generał dokonał podobnych zaślubin w dzisiejszym Władysławowie. Na odzyskanych terenach powołane zostało do życia województwo pomorskie. Jego stolicą został Toruń.
Kaszubi kochają Hallera
Kiedy w 1638 roku sejm elekcyjny postanowił wzmocnić militarnie Puck i wybudować w tym celu port floty wojennej, król Władysław IV wzniósł nad Bałtykiem dwa forty. Pierwszy nazwał Władysławowem, a drugi Kazimierzowem. Następnie w niewielkiej odległości od fortu powstał port notowany w latach 1635 i 1636 jako Władysławowo. Kiedy 11 lutego 1920 roku Błękitny Generał przybywszy do ówczesnej Wielkiej Wsi, odbywał rejs po Bałtyku, jeden z jego oficerów ppłk. Henryk Bagiński postanowił zakupić tu 20 hektarów ziemi, założyć osadę i nazwać ją Hallerowo. W czerwcu 1927 roku powstała nawet stacja kolejowa Hallerowo. Stację zlikwidowano dwa lata później, ponieważ oddano do użytku nową Wielka Wieś – Hallerowo, którą dziś znamy jako Władysławowo. W 1938 roku otwarto także port rybacki, który na cześć Władysława IV nazwano Władysławowem.
W związku z tym, że już w latach 30. polskie tereny nadmorskie stały się ulubionym wakacyjnym kierunkiem Polaków, linia kolejowa nie kończyła się na Wielkiej Wsi, ale dopiero na końcu Helu. Swoją drogą, Kaszubi tak bardzo pokochali generała Hallera, że poważnie przymierzali się do oficjalnej zmiany nazwy Wielka Wieś albo na znane już nam Hallerowo albo na Józefów/Józefowo – oczywiście od imienia generała. Do dziś we Władysławowie stoi tak zwana willa Hallera, w której Błękitny Generał razem z rodziną spędzał lato. Piszę tak zwana willa, bo w rzeczywistości to mała, drewniana chatka, funkcjonująca dziś jako Centrum Pamięci Generała Hallera i jego Błękitnej Armii. Pomnik upamiętniający zaślubiny Hallera z Bałtykiem stanął we Władysławowie dopiero po upadku komunizmu tj. w 1995 roku. W Pucku natomiast w pierwszych latach obecnego wieku.
Pradawne lipy i niemal królewski wąwóz
Władysław IV nie jest jedynym polskim królem, z którym związała się historia dawnej Wielkiej Wsi. Do Gminy Władysławowo należą bowiem jeszcze dwie miejscowości, w których pojawili się inni polscy monarchowie. Pierwsza z nich to niezwykle popularna Jastrzębia Góra, na terenie której znajduje się wąwóz zwany Lisim Jarem. Według miejscowej legendy wąwozem tym przedzierał się niegdyś w głąb lądu sam Zygmunt III Waza.
Władca ten, który był katolikiem, w 1592 roku odziedziczył tron protestanckiej Szwecji i wyprawił się za morze po koronę, którą otrzymał warunkowo dopiero w lutym 1594 roku. Kiedy miesiąc później wracał do Polski na morzu szalał sztorm. Statek króla dopłynął do przylądka Rozewie, ale jego cumowanie zakończyło się poważnym uszkodzeniem. Król został uratowany przez miejscowych rybaków, po czym w ich towarzystwie miał opuścić plażę najbliższą wówczas ścieżką prowadzącą właśnie przez Lisi Jar. Swoją drogą, Jastrzębia Góra w międzywojniu była też wakacyjną mekką polityków (Józef Piłsudski, Edward Rydz-Śmigły, Ignacy Mościcki), arystokratów, wysokiej rangi oficerów (gen. Tadeusz Rozwadowski), przedsiębiorców i gwiazd ówczesnego kina. W 1938 roku zbudowano tu niespotykaną na polskim wybrzeżu konstrukcję tj. wyciąg plażowy „Światowid”. Był on niezwykle wręcz wygodną alternatywą dla tych, którzy nie chcieli na własnych nogach pokonywać stromizny klifu o ponad 30-metrowej wysokości. Ten klif to niestety największy mankament miejscowości. W betonowej wieży kursowała winda przewożąca wczasowiczów aż do 1971 roku.
Druga z miejscowości Rzucewo należała przez pewien okres do rodu Sobieskich. Po dziś dzień można przespacerować się słynną tam aleją bardzo wiekowych lip, którą osobiście sadzić miał Jan III Sobieski w czasie, gdy właścicielką wsi była jego siostra Katarzyna. A następnym razem opowiem m.in. o Stefanie Żeromskim i przedsiębiorczym latarniku z Rozewia, który z powodzeniem zarabiał na popularności pisarza. ■
Tekst Aleksandra Polewska – Wianecka
Komentarze
Nikt nie dodał jeszcze komentarza.
Bądź pierwszy!