Muzyka przybliża do Boga
O przygodzie z muzyką, o tym co trzeba zrobić, żeby zostać organistą oraz jak świat muzyki może zbliżać do Pana Boga i co trzeba zmienić w szkole w kwestii wydobycia talentów muzycznych opowiada dr Krzysztof Niegowski, dyrektor Diecezjalnego Studium Organistowskiego w Kaliszu i organista w kaliskiej katedrze.
16 czerwca świętował Pan 35-lecie pracy artystycznej i 25-lecie posługi organisty w katedrze w Kaliszu. Za tę pracę został Pan odznaczony Pierścieniem Świętego Józefa. Czym dla Pana jest to wyróżnienie?
Dr Krzysztof Niegowski: Czuję się zaszczycony i wyróżniony. Pierścień ten jest symbolem łączności z diecezją, a dla mnie potwierdzeniem, że moja posługa nie tylko mnie osobiście daje satysfakcję, ale przyczynia się też do wzbogacania innych. Jest dla mnie zatem bardzo cennym symbolem łączności z Kościołem, za który jestem bardzo wdzięczny.
Jak zaczynała się przygoda z muzyką, czy wyniósł Pan to z domu rodzinnego?
Nie. Wprawdzie pamiętam jak mama mi śpiewała kołysanki, ale nikt z domowników nie był muzykiem, a do szkoły muzycznej w Lęborku dostałem się trochę przypadkiem – nauczycielka w szkole podstawowej zabrała całą klasę na przesłuchanie do szkoły muzycznej, ja byłem wtedy chory i miałem zostać w domu, ale nauczycielka ubłagała mamę, żebym też jechał z klasą. I pojechałem – i z całej klasy dostały się dwie osoby – ja i koleżanka. Gdyby mama wtedy nie zgodziła się, dziś byłbym kimś zupełnie innym.
Jak to się stało, że został Pan organistą?
Po ukończeniu I stopnia Szkoły Muzycznej w Kaliszu na fortepianie u p. Alicji Wiśniewskiej mogłem wybrać instrument, na którym będę się uczył w II stopniu. Zaproponowano mi fagot, zgodziłem się i rok uczyłem się na tym instrumencie, z czasem jednak zmieniłem swoje preferencje instrumentalne, zostawiłem fagot, bo spodobały mi się organy - wiele przycisków, niesamowity wygląd - to mnie pociągnęło, z czasem odkryłem bogactwo w wielu innych aspektach grania w kościele – liturgicznym, społecznym i muzycznym. Przeniosłem się więc z fagotu na organy, który to instrument prowadził w szkole prof. Kazimierz Madziała. A w kościele rozpocząłem grać na keyboardzie w zespole Scholaris w parafii Świętej Rodziny na Rogatce w Kaliszu. Jedna z sióstr nazaretanek, która uczyła religii w Nowych Skalmierzycach zapytała, czy nie chciałbym spróbować zagrać w tamtej parafii, bo akurat odszedł organista. Spróbowałem i gram do dziś.
Jest Pan także dyrektorem Studium Organistowskiego. Jakie predyspozycje trzeba mieć, żeby zostać organistą?
W tym roku Studium Organistowskie kończy 10 dyplomantów na dwóch profilach: organowym i kantorskim. Wszystkich słuchaczy jest 32. Następne chętne osoby dzwonią i pytają się mnie o szczegóły podjęcia nauki w naszej placówce, więc jeszcze przed egzaminami wstępnymi jest spore zainteresowanie podjęciem nauki na tym kierunku, a po wakacjach przesłuchania odbędą się w sobotę, 7 września o godz. 9.00 w Studium Organistowskim przy ul. Złotej 144, więc zapraszam chętne osoby do spróbowania swych sił w muzyce, polecam.
Żeby zostać organistą trzeba mieć słuch muzyczny oraz głos. Jest to przyjemna praca, ale zarazem bardzo odpowiedzialna, w której bardzo ważna jest umiejętność skupienia i łączenia wielu różnych elementów. Na organach trzeba grać rękami i nogami, oprócz tego operować głosem. W trakcie gry trzeba przerzucać slajdy, przerzucać kartki w śpiewniku czy lekcjonarzu, przełączać registry. Oprócz tego trzeba orientować się w liturgii i umiejętnie dobierać pieśni. Żeby to wszystko poprawnie zrobić trzeba dobrze się przygotować. Mam nadzieję że Studium Organistowskie właśnie przygotowuje w taki sposób. Dodam, że dla mnie jest to wymarzone zajęcie – łączące dwie duchowe rzeczy: wiarę i muzykę.
Prowadzi Pan także chór. Proszę opowiedzieć o tej pracy.
Prowadzę wiele chórów. To cudowne spotykać się z ludźmi i wspólnie muzykować ku czci Pana Boga. Chór jest wspólnotą różnych ludzi o podobnych zainteresowaniach. Takie śpiewanie uczy i kształtuje wiele pozytywnych cech: współpracy, słuchania innych, wytrwałości, cierpliwości, a czasem pozwala na pokazanie swojej osobowości w solówkach. W chórze często zawiązują się związki trwalsze, czego przykładem jestem ja, bo poznałem moją żonę Anię właśnie w chórze, który prowadziłem. Z czasem głos słabnie i dlatego nie mogę już prowadzić chórów tak intensywnie jak wcześniej, ale nadal jest to moją pasją.
Jest Pan kompozytorem. Znany Pan jest jako autor muzyki do Tryptyku Rzymskiego Jana Pawła II i oratoriów, a za kompozycję „Mała Litania do św. Józefa” otrzymał Pan w 2017 roku nagrodę Prezydenta Miasta Kalisza. Wydał Pan też płytę Ave Verum Corpus. W ostatnim czasie opracował Pan polską wersję hymnu „Pielgrzymi nadziei”. Czy twórczość jest dla Pana tylko dzieleniem się swoim talentem czy czymś więcej, np. modlitwą.
Komponowanie to realizacja powołania. Muzyka gdzieś tam we mnie siedzi, ale zdaję sobie sprawę to nie ode mnie ona do końca zależy, ale już gdzieś jest ukształtowana, ja ją tylko zapisuję. Komponowanie to też moja pasja, lubię to robić, bo to takie układanie muzycznych klocków. Jako realizacja powołania jest to oczywiście też rodzaj modlitwy, rodzaj hołdu oddanego Panu Bogu, rodzaj podatku dla Niego, a przy okazji zostaje coś co było częścią mnie, dzięki czemu inni ludzie mogą się cieszyć tym, co we mnie siedziało (też: się działo). Hymn Roku Jubileuszowego 2025 „Pielgrzymi nadziei” jest to kompozycja włoskiego kompozytora Francesco Meneghello do słów Pierangelo Sequeri, a moja rola polega na dopasowaniu już istniejącej melodii do języka polskiego z zachowaniem akcentów słownych i muzycznych oraz sensu oryginału, mam nadzieję, że wywiązałem się z zadania.
Wielu krytyków uważa, że muzyka, która przecież uszlachetnia – mam tu na myśli muzykę z wyższej półki, jest dzisiaj traktowana po macoszemu, np. brakuje jej w programach szkolnych. Czy to może oznaczać, że wyrośnie pokolenie głuche na dźwięki i niewrażliwe na pieśni. Co Pan o tym sądzi?
Młodzież słucha muzyki i szuka jej, ale słucha jej takiej, jaką sama chce, muzyka młodzieży to niestety nie jest zawsze ta sama, którą my słuchamy, dlatego to raczej my nie rozumiemy ich i myślimy, że coś tracą, a oni dokładają swój kamyk do wielkiego stosu gatunków i form muzycznych. W szkole natomiast jest za mało muzyki, sztuki, bardziej skupiamy się na praktyce niż na wzroście duchowym, dlatego coś tracimy, dlatego podcinamy trochę swoje korzenie. Według mnie wiele by trzeba w szkole zmienić, żeby rozwijać proporcjonalnie - i ciało i ducha, ale i tak wzrost ten zależy od konkretnego człowieka i od jego otwarcia na świat i szerzej – na Pana Boga.
Co Pan lubi poza muzyką, jak Pan spędza wolny czas?
Lubię dobrze zjeść, wyspać się, poczytać książki, obejrzeć dobry film, pośmiać się i miliony innych rzeczy jak każdy człowiek. I w wolnym czasie właśnie te rzeczy staram się robić. Dużo czasu wolnego spędzam niestety przy komputerze, jak większość obecnego pokolenia. Gdy się mieszka w bloku to nie bardzo jest możliwość bezpośredniego obcowania z przyrodą, a chcąc się gdzieś wybrać trzeba zaplanować przynajmniej kilka godzin, a na to będąc aktywnym zawodowo niestety nie ma czasu. Na wyjazdy wakacyjne natomiast czekamy z rodziną cały rok, wtedy aktywnie wypoczywamy, czy to zwiedzając różne atrakcje turystyczne, plażując gdzieś nad morzem czy jeziorami czy zjeżdżając na nartach podczas zimy. Wszystkim jednak polecam spacery, jako krótkie oderwanie się od codziennych zajęć - sam je czasami stosuję. Wszystkich zachęcam do aktywnego uprawniania muzyki, bo to bardzo odpręża i relaksuje, a jeżeli ktoś nie ma takich predyspozycji to zachęcam do słuchania muzyki - to też nas odrywa od problemów codziennego świata i choćbyśmy nie chcieli to przybliża do Boga. ■
Rozmawiała Ewa Kotowska-Rasiak
Komentarze
Nikt nie dodał jeszcze komentarza.
Bądź pierwszy!