Muzyczne projekty pod opieką Świętego Józefa
Jakub Tomalak podczas festiwalu Abba Pater
Rozmowa z Jakubem Tomalakiem, kompozytorem, wykładowcą i dyrygentem o muzycznych projektach na chwałę Bożą i opiece św. Józefa.
Zamiłowania i talenty muzyczne ma Pan we krwi, czy może to ,,przyszło” w pewnym momencie?
Jakub Tomalak: Moja rodzina nie ma muzycznych korzeni. Jedynie dziadek ze strony mamy fascynował się muzyką, pragnął, by jego córki grały, dlatego kupił im profesjonalne instrumenty. Do końca nie udało się zrealizować marzeń dziadka. Dopiero we wnukach te muzyczne pasje się rozwinęły - moja siostra jest muzykiem, brat też już czyni kroki w tym kierunku.
Pasja muzyczna zaczęła się u mnie bardzo późno, podobnie, jak edukacja muzyczna, bo dopiero, gdy miałem około 12 lat. Mama zapisała mnie na lekcje gry na gitarze, a potem szybko uczyłem się sam, jeździłem po całej Polsce na różne konkursy, festiwale, warsztaty np. poezji śpiewanej (w latach 90. był taki ruch) i zdobyłem sporo doświadczenia scenicznego – z gitarą, ze śpiewem. Później były studia muzyczne w Kaliszu, na Wydziale Pedagogiczno-Artystycznym, potem na Akademii Muzycznej w Bydgoszczy. Muszę tu wspomnieć dwóch nieżyjących już moich wspaniałych profesorów, śp. prof. Jerzego Rubińskiego oraz śp. prof. Andrzeja Zdziubanego.
Od razu miał Pan ,,pomysł” na swoją pracę, a potem także muzyczną działalność, czy raczej dał się prowadzić Bogu, który podsuwał kolejne inspiracje?
Chcę powiedzieć jednoznacznie i zdecydowanie, że wszystko ,,przychodziło” do mnie samo. Jeżeli chodzi o pracę, zawsze miałem takie szczęście, że byłem zapraszany do współpracy – to błogosławiona zupełnie sprawa. Podobnie dzieje się teraz z ruchem warsztatowym. Jeżeli chodzi o pisanie muzyki, podobnie, dzięki Bogu ciągle ktoś o coś prosi, zamawia – właściwie wszystkie projekty tak się rodzą.
Co było najważniejsze przy powstawaniu kolejnych projektów? Wizja całości i dobry plan, czy może współpraca z odpowiednimi ludźmi i zaufanie?
Wszystkie te elementy. Musi być pasja, odpowiedni ludzie, wytrwałość. Zawsze pojawiają się ogromne trudności, podczas realizacji właściwie wszystkich projektów, które trzeba przewidzieć i do nich się przyzwyczaić. Uderzenia przeciwności, czy to ze strony ludzi, czy ze strony organizacyjnej, technicznej, finansowej mogą być po to, żeby zniechęcić człowieka.
Co w takich momentach sprawia, że jednak się Pan nie poddaje?
Przede wszystkim trzeba wiedzieć, po co się to robi. Mam takie szczęście, że wszystko (a jest tego naprawdę dużo) jest dla chwały Bożej i Jego Kościoła. Mimo to przychodzą momenty załamania. Choćby w naszym najnowszym projekcie Akatystu była taka chwila, kiedy całe przedsięwzięcie stanęło pod znakiem zapytania i za każdym razem tak jest – może Pan Bóg chce sprawdzać wiarę, intencje. Trzeba być wytrwałym, wiernym do końca, nawet, jeśli czasem ludzie się odwracają.
Mówiliśmy, że wszystkie projekty są dla chwały Boga i Jego Kościoła. Zdarza się Panu spotykać z takimi reakcjami znajomych: ,,Oj Kuba, na muzyce chrześcijańskiej to ty się nie dorobisz”? Zajął się Pan muzyką, która dzisiaj nie jest zbyt popularna w szerszych kręgach. Dlaczego właśnie taka? Czy ten rodzaj muzyki wypływa z Pana wiary?
Nigdy nie zastanawiałem się za bardzo, nie planowałem, że chcę tworzyć jakiś konkretny rodzaj muzyki. Robiłem to, co zawsze w sercu słyszałem: organizuj warsztaty, nagrywaj takie, a nie inne rzeczy, takie płyty, organizuj Abba Pater, Pieśni o Polsce. ,,Zarażam” też tego rodzaju inicjatywami kolegów dyrygentów w Polsce. Nie zastanawiam się więc nad tym, a pieniądze przychodzą same, staram się zresztą, żeby nigdy nie były na pierwszym miejscu, żadnego projektu nie robiłem z myślą o zarobku, a mimo to zawsze te pieniądze się pojawiają. Do tego praca na uczelni, dzięki temu wszystkiemu moja rodzina ma z czego żyć. Zawsze po koncercie, który dużo kosztował mnie i moją rodzinę, był robiony wyłącznie dla chwały Bożej, bez jakiejkolwiek myśli o zarobku, pojawia się zaproszenie na przykład na jakieś warsztaty lub kolejny projekt. To jest działanie Opatrzności Bożej.
Skąd pomysł na Akatyst ku czci św. Józefa?
Mam nadzieję, że po koncercie tę sprawę będzie miał jeszcze okazję przybliżyć Czytelnikom ,,Opiekuna” ks. Andrzej Latoń, dzięki któremu Akatyst znalazł się w Polsce. Powstał on w II połowie XIX wieku w Moskwie, jego autorem jest Piotr Kazański, profesor Moskiewskiej Akademii Duchownej. Tekst Akatystu nie był znany w Polsce, trafił m.in. do sióstr józefitek z Ratyzbony, dzięki którym rok temu znalazł się w Polsce, w rękach ks. Andrzeja. Ks. Latoń przez ks. Leszka Szkopka pokazał mi ten tekst, a kiedy go zobaczyłem od razu w głowie powstał pomysł nagrania go, co wypowiedział ks. Leszek: ,,chyba trzeba nagrywać”. Zebraliśmy więc trzynastu dzielnych mężów i rzeczywiście bardzo szybko, w lipcu ubiegłego roku, nagraliśmy materiał. Obok Akatystu pojawiły się jeszcze dwa utwory specjalnie przeze mnie napisane - utwory o dwóch Trójcach: Józefie, Maryi i Jezusie, a drugi o Trójcy Świętej. Te dwie Trójce widzimy na naszym kaliskim obrazie. Są to utwory w stylu muzyki prawosławnej. Inicjatywa całości była chyba odgórna, bo nikt nie wie, dlaczego ten tekst czekał ponad sto lat na to, żeby w Polsce można było go wykonywać. Z drugiej strony nie ma się co dziwić, że pierwsze polskie nagranie i wykonania Akatystu zrealizowały się w Kaliszu.
Wcześniej były też w Kaliszu warsztaty pieśni o św. Józefie, które Pan współprowadził. Czy ma Pan może osobistą relację z naszym Świętym, jakoś szczególnie odczuwa jego opiekę?
Tak, to się zaczęło przy okazji nagrywania pierwszej płyty ,,Nowa pieśń” z chórem Duszpasterstwa Akademickiego, wydanej przez dominikanów w Krakowie, w 2009 roku, na której było dużo utworów o św. Józefie. Mieliśmy wtedy problemy mieszkaniowe, tuż przed narodzinami naszego dziecka musieliśmy szybko coś znaleźć i wtedy doświadczyliśmy ewidentnej pomocy św. Józefa. Również potem przy budowie naszego domu św. Józef czuwał, czuliśmy się przez niego konkretnie prowadzeni. Niesamowite rzeczy działy się też przy samym nagrywaniu tej płyty ,,Nowa pieśń”, gdzie musieliśmy prosić
św. Józefa o interwencję, bo mieliśmy różne problemy techniczne – właściwie w niewytłumaczalny sposób one się rozwiązały. Miałem okazję o tym mówić m. in. na Kongresie Józefologicznym.
Jakie miejsce powinna zajmować muzyka w liturgii Pana zdaniem? Co Pan sądzi o gitarach elektrycznych i perkusjach grających w czasie liturgii (wiemy, że są zagorzali przeciwnicy, jak i zwolennicy)?
Nie chciałbym się tutaj wypowiadać jako znawca, ale moim zdaniem na pierwszym miejscu powinny znajdować się utwory tradycyjne, które powstały w ostatnich wiekach, a znajdują się choćby w Śpiewnikach ks. Siedleckiego, czy ks. Mioduszewskiego Te utwory najbardziej służą wspólnocie i ja jako organista wykorzystuję je w dziewięćdziesięciu procentach przypadków. Współcześnie powstające utwory liturgiczne, według mnie, często nie spełniają tych warunków, wspólnota nie włącza się do śpiewu. Nie czuję się kompozytorem muzyki liturgicznej, mimo że napisałem kilkadziesiąt, a może więcej utworów, z których niektóre dobrze brzmią na liturgii i są śpiewane przez wiernych, ale to są tylko pojedyncze przypadki. Na liturgię eucharystyczną nie nadają się piosenki, które wykonujemy na pielgrzymkach lub na spotkaniach np. Odnowy w Duchu Świętym, ale to jest też kwestia rozeznania w konkretnej wspólnocie. Czasami te współczesne utwory brzmiące bardzo muzyką pop, jeśli wspólnota dobrze się modli, prowadzą do pieśni tradycyjnych, do chorału gregoriańskiego. Na warsztatach, które prowadzę z przyjaciółmi zawsze pojawiają się pieśni tradycyjne i chorał gregoriański. To jest podstawa, a współczesne pomysły mogą zaraz prysnąć. Nie wiemy, czy ktoś za sto lat będzie śpiewał utwory Jakuba Tomalaka, Pawła Bębenka, czy Piotra Pałki, a wiemy, że w Śpiewniku ks. Siedleckiego są utwory, które mają 400 i więcej lat, one żyją i mają pierwszeństwo, no i chorał. Jeśli chodzi o te instrumenty ,,elektryczne”, to one też nie mogą być stałym elementem liturgii, ale mogą czasem pojawić się jako pobudzające wspólnotę, jeśli prowadzą we właściwym kierunku, do tych podstaw, o których mówiłem.
Muzyka i tworzenie kolejnych projektów to dla Pana praca, hobby i pasja, modlitwa, sposób na życie, czy może wszystko to razem?
Wszystko razem. Nie wiem, dlaczego Pan Bóg dał mi taki sposób na życie, wiem, że są ludzie o wiele bardziej kompetentni ode mnie, lepiej wykształceni. Kiedyś powiedziałem przyjacielowi protestantowi, że nie wiem, dlaczego ja, przecież są lepsi ode mnie, nawet w Kaliszu, a on mi odpowiedział, że Bóg nie potrzebuje tych najlepszych, najlepiej wykształconych, tylko tych, którzy mają otwarte serca. A po ludzku wszystkie moje inspiracje i siły znajduję w domu, moja żona jest moim pierwszym doradcą i recenzentem. Najbliższe tygodnie choćby to dla mnie okres niezwykle intensywnej pracy, kilkunastu koncertów w całej Polsce. Kiedy na to patrzę po ludzku, nie wyobrażam sobie, żeby dać radę.
Może zdradzi Pan Czytelnikom w takim razie nad czym tak intensywnie pracuje obecnie?
Czekają nas koncerty Akatystu ku czci św. Józefa - cztery w Kaliszu, następne poza nim. Niedługo potem, 2 kwietnia, w rocznicę śmierci Jana Pawła II, odbędzie się niezwykły koncert muzyki chóralnej, na którym wystąpią chóry, które prowadzę: Musica Nova Calisiensis, chór WPA UAM w Kaliszu oraz zespół Semibrevis pod kierunkiem Grażyny Dziedziak. Z chórami wykonam współczesne utwory dominikanina ojca Dawida Kusza nawiązujące do wszystkich stylów muzycznych, polichóralne, rozbudowane, ośmiogłosowe, głównie poświęcone Maryi, ale też św. Józefowi. Pod koniec marca (26 - 28) z kolei odbędą się niesamowite warsztaty w Gietrzwałdzie poświęcone pieśniom za zmarłych. Kończę także oratorium poświęcone siostrze Adelgund, franciszkance, męczenniczce. Przy tej okazji chciałem podziękować osobom, dzięki którym powstała płyta z Akatystem ku czci św Józefa: księdzu Leszkowi Szkopkowi, księdzu Włodzimierzowi Guzikowi, księdzu Grzegorzowi Mączce, Erykowi Szolcowi, Tomkowi Wolffowi i oczywiście wspaniałemu chórowi męskiemu, który powstał specjalnie na tę okazję.
Jeśli ktoś pracuje w biurze albo na budowie to odpoczywa przy muzyce, ale Pan całe dnie pracuje z muzyką, jak Pan później odpoczywa?
Odpoczywam w domu, z żoną i dziećmi, ale to i tak gdzieś tam ciągle we mnie jest, bo to praca 24 godziny na dobę – w domu też często pracuję. Trzeba się bardzo szybko zregenerować, najlepszym odpoczynkiem dla mnie jest modlitwa, która ,,układa” to wszystko, oczyszcza relacje między wszystkimi zdarzeniami, czy ludźmi a mną. Ciągle pytam i staram się słuchać: „Panie Boże, co Ty o tym myślisz?”
Rodzina przynosi ukojenie, niektórzy się dziwią, jak godzę rodzinę z pracą, ale to jest paradoks, bo gdybym był singlem, nie byłbym w stanie robić tylu rzeczy.
Dziękuję za rozmowę.
rozmawiała Anika Djoniziak
Komentarze
Nikt nie dodał jeszcze komentarza.
Bądź pierwszy!