Może sobie przypomni po 40 latach, że jest Bóg
W Ostrowie Wielkopolskim powstaje pierwszy w naszej diecezji dom Zgromadzenia Sióstr Albertynek Posługujących Ubogim. Albertynki nie czekają na ukończenie w nim prac remontowych tylko już działają. S. Helena pracuje jako pielęgniarka, a s. Benedykta została wolontariuszką w jadłodajni dla bezdomnych. Podobnie jak św. Brat Albert Chmielowski.
Skąd pomysł utworzenia domu albertynek w naszej diecezji, czyli jak to się stało. że siostry trafiły do Ostrowa?
S. Helena Konradt: Nasze przełożone podjęły taką decyzję. Ma to związek z obchodzonym w tym roku jubileuszem 50-lecia powstania naszej poznańskiej prowincji. W zgromadzeniu podejmuje się decyzję powracania do korzeni. Dlatego otwieramy domy, jakie zakładał św. Brat Albert. Chodzi o to, by szczególnie zająć się bezdomnymi i ludźmi najbardziej potrzebującymi pomocy. Na początku nasze przełożone szukały domu w Kaliszu, ale Pan Bóg ma swoje drogi i jesteśmy w Ostrowie. Może tutaj jesteśmy bardziej potrzebne?
S. Benedykta Bagińska: Wiem, że biskupi od wielu lat prosili o nasze siostry dla diecezji kaliskiej, ale ze względu na braki personalne nie było to możliwe. Widzieli biedę ludzi w tym mieście i potrzebny był ktoś, kto im pomoże i spróbuje być razem z nimi. Tak powstał pomysł wolontariatu i pracy albertynek w jadłodajni dla bezdomnych prowadzonej przez Fundację „Głodnych nakarmić” w Ostrowie. Państwo Boguccy, którzy ją prowadzą, wraz z panią Lidką pracującą bezpośrednio przy wydawaniu posiłków, potrzebowali wsparcia w pracy wśród bezdomnych.
S. Helena jako pierwsza z Sióstr przyjechała do Ostrowa i trafiła jako pielęgniarka do Stacji Opieki Caritas znajdującej się przy kościele św. Antoniego, czym Siostra się zajmuje?
S. Helena: Przyjechałam do Ostrowa 17 października, przez tydzień w Caritas przyglądałam się, co się robi na takiej placówce. Tak naprawdę to na razie tam się urządzam. Mieszkańcy Ostrowa chyba odzwyczaili się od obecności siostry – pielęgniarki w Stacji Opieki, która kiedyś jeździła do domów pacjentów. Jeszcze nie wiedzą, że już tam jestem, więc obecnie nie mam za dużo zgłoszeń. Docierając do tych, którzy się już zgłosili, zabieram swoją dużą medyczną torbę, by uświadamiać ludziom, że pełnimy posługę w terenie - to coś w rodzaju reklamy. Myślę, że potrzeba tu trochę czasu, a ludzie szybko sobie przekażą, gdzie można szukać pomocy w takich przypadkach.
Wspomniała Siostra, że oprócz pracy w stacji zajmuje się pacjentami w ich domach, co konkretnie tam robi?
S. Helena: Robię zastrzyki, pobieram krew do badań i zawożę ją do laboratorium, zajmuję się odleżynami, jeżeli jest taka potrzeba, stawiam bańki. Robię wszystko to, co może robić pielęgniarka. Warunkiem jest, że na wszystkie zabiegi potrzebuję zlecenie lekarskie, bo muszę mieć jakąś podstawę do wykonywania tych czynności u pacjenta. Jak zauważam, dla pacjentów ważne jest, by przyjęte zlecenie było realizowane również w weekendy. Zgłaszający zabiegi do realizacji jest wówczas zadowolony, bo problem weekendów jest załatwiony i nie ma przerwy w zleconych zabiegach. Do Stacji Caritas przy ul. Raszkowskiej przychodzą też pacjenci, którym wykonuję podstawowe pomiary, jak na przykład: pomiar cukru, cholesterolu, trojglicerydów, saturacji lub można wykonać pomiar masy ciała. Na wykonanie takich pomiarów czasami udajemy się też do różnych placówek – ostatnio byłyśmy w Domu Seniora w Ostrowie. Jeżeli ktoś chciałby zgłosić się do mnie jako pacjent wystarczy, że zadzwoni lub przyjdzie do Stacji Opieki Caritas w Ostrowie ze zleceniem lekarskim.
A jak wygląda Siostry wolontariat wśród bezdomnych w jadłodajni założonej i prowadzonej już kilka lat przez fundację „Głodnych nakarmić”?
S. Benedykta: Na razie przyglądam się wszystkiemu. Jestem w Ostrowie od 14 listopada, a więc bardzo krótko. Następnego dnia poszłam z siostrami zobaczyć, gdzie będę pracować. Weszłam tam, przywitałam się z obecnymi, poznałam panią Lidkę, która pracuje w jadłodajni od początku jej powstania. Na następny dzień poszłam poznać bliżej bezdomnych. Do tej pory wygląda to tak, że z nimi rozmawiam, czasami uda mi się coś z nimi zrobić, ale na razie mam mało możliwości. Tam nie ma za dużo miejsca, by się z czymś rozłożyć. Chciałabym ich na różne sposoby motywować, mobilizować, by nie myśleli tylko o tym, żeby coś wypić i zjeść, ale na przykład, że można coś zrobić, chociażby coś wyciąć, puzzle ułożyć w czasie warsztatów lub podjąć inne zajęcia aktywizujące. Oni też chętnie by coś robili, ale muszę mieć materiały, by z nimi pracować. Chciałam im też włączyć jakiś wartościowy film, ale nie było dotąd telewizora. Kilka dni temu został jednak zamontowany.
Co najważniejszego udało się zrobić, gdy chodzi o bezpośredni kontakt z bezdomnymi?
S. Benedykta: Najważniejsze, że bezdomni zaczynają się do mnie przyzwyczajać. Już nie jestem wśród nich ta „nowa”. Podczas spotkań „face to face” czyli rozmów twarzą w twarz, bezdomni opowiedzieli mi historie swojego życia. Każdy z nich się otwierał i nie było problemu, że nagle siostra zakonna staje się wolontariuszką, przychodzi codziennie do nich do jadłodajni, rozmawia z nimi, chociaż wcześniej nie mieli kontaktu z siostrami. Teraz w jadłodajni jest czas zapisywania się na wigilię, przez to też ich poznaję. Stąpam po delikatnym gruncie, bo to są wrażliwi ludzie i jeżeli widzę, że powstaje jakieś trudne napięcie to podchodzę bardzo delikatnie, by nie było niepotrzebnej kłótni.
Czy podczas rozmów z nimi Siostra porusza tematy związane z wiarą w Pana Boga?
S. Benedykta: Bezdomni w jadłodajni mówią, że są ludźmi wierzącymi i chcą się modlić. Wcześniej tam nie było modlitwy przed posiłkiem, a od kilku dni to robimy. Oni wstają wtedy z szacunku do Pana Boga. Ostatnio ściszali głos, powiedziałam im: proszę państwa, słyszę, że macie mocne głosy, to możecie więcej siły włożyć w wypowiadanie modlitwy. Widziałam, że się postarali. To jest już sukces. Podczas rozmowy zaproponowałam też dziesiątkę Różańca w intencji pani, która niedawno zmarła, a korzystała z jadłodajni. Widać było, że w momencie jej odmawiania byli skupieni na modlitwie. Nikt oczywiście nikogo nie zmusza do modlitwy, każdy może wtedy wyjść. W miejscach, gdzie nasze siostry prowadzą dłużej jadłodajnie, w programie są już na stałe: Różaniec, Msza Święta, rekolekcje, a ja muszę z tym wszystkim poczekać, bo jest to dopiero początek posługi.
Wspomniała Siostra wcześniej o zbliżającej się wigilii Bożego Narodzenia, co jest organizowane w jadłodajni na ten szczególny czas?
S. Benedykta: Bezdomni czekają na święta i wigilię. W jadłodajni od lat jest taka praktyka, że mają możliwość zapisywania się na potrawy wigilijne, na wieczerzę wigilijną u pani Lidki. Widziałam, że w tym roku jest limit do 50 osób, bo w jadłodajni jest ograniczona ilość miejsca. Pani Lidka to wszystko koordynuje, ona jest za to odpowiedzialna i za tzw. część gastronomiczną jadłodajni. To ona rozdziela zupę dla bezdomnych, bo od początku istnienia jadłodajni to robiła. Ja mam się tam zajmować łaźnią, wydawać rzeczy dla bezdomnych, obcinać im włosy, tylko muszę jeszcze poczekać na potrzebne do tego narzędzia. Chciałabym mieć swój magazyn, gdzie wchodzę i mogę sobie tam wszystko poukładać, na przykład rzeczy przekazane przez siostry z Poznania. Obecnie mam na to kącik we wspólnym magazynie w konwikcie.
Obecnie Siostry pracują we dwie w Ostrowie, czy tak już pozostanie kiedy zamieszkacie w domu waszego Zgromadzenia?
S. Helena: Nie mamy domów, w których wspólnota liczyłaby dwie siostry. Najmniejsze nasze wspólnoty to trzy siostry. Nasza prowincja przygotowuje się do kapituły, która odbędzie się pod koniec stycznia. Będzie to czas różnych zmian, wówczas i do nas dojedzie trzecia siostra. Potem, jeżeli dzieło będzie się rozwijać i będzie taka potrzeba, to przełożone pomyślą, co dalej. Myślę, że do współpracy w jadłodajni zostaną też zaproszeni świeccy. Podobnie jak to jest w Poznaniu, gdzie albertynki prowadzą jadłodajnię i są tam zaangażowani świeccy pracownicy i wolontariusze. Sióstr jest coraz mniej i nie jest możliwe, byśmy wszystkiemu mogły podołać same.
Na jakim etapie jest przygotowywany dom albertynek w Ostrowie?
S. Helena: W domu przy ul. Królowej Jadwigi remonty idą pełną parą. Dom wymaga kapitalnego remontu. Wnętrze budynku jest dostosowywane do naszych potrzeb. Na początek jest przygotowywana dla nas klauzura i najważniejsze miejsce, czyli kaplica. Remonty posuwają się szybko, jednak pracy jest jeszcze bardzo dużo. Jest dla nas radością, że sąsiedzi cieszą się z naszego sąsiedztwa, bo będą mieć blisko kaplicę.
Na czas remontów zostały siostry przyjęte w parafii NMP Królowej Polski i widzę, że angażują się w życie tej parafii.
S. Benedykta: Gdy tylko jest taka potrzeba, to oczywiście idziemy. Ksiądz Proboszcz poprosił nas, czy możemy pomóc przy dzieciach, które zbierają się po Roratach na herbacie i bardzo chętnie poszłyśmy.
S. Helena: W tym kościele uczestniczymy codziennie we Mszy Świętej i modlitwie różańcowej. Związałyśmy się już z tą parafią oraz księżmi - proboszczem i wikariuszem, cały czas korzystamy tutaj z ich gościny. Ks. Proboszcz troszczy się także o to, żebyśmy miały, co jeść. Nie wiemy, jak to będzie dalej wyglądało, bo to decyzja naszych przełożonych. Tak jest od początku. Kiedy po dwóch tygodniach pobytu w Ostrowie pojechałam do siostry prowincjalnej powiedziałam jej, że nie widzę tego dzieła. Teraz jest inaczej. Mamy nadzieję, że Pan Bóg w to wkroczy, On poprowadzi to dzieło i przeprowadzi to, co sam będzie chciał.
Jak Siostra widzi obecną sytuację w związku z wolontariatem w jadłodajni, praca z bezdomnymi wydaje się trudna?
S. Benedykta: Idąc każdego dnia do jadłodajni muszę przebijać się przez ścianę różnych nastrojów, bo to są ludzie w większości uzależnieni od alkoholu. Codziennie na nowo to przeżywam. Oprócz bezdomnych przychodzą tam starsze panie emerytki, rencistki, które mają trudne warunki w domu, ale są bez żadnych nałogów. Wolą przyjść na zupę do jadłodajni, wypić ciepłą kawę, bo życie jest bardzo drogie, więc oszczędzają w ten sposób. Pani Lidka trzyma bezdomnych twardo, pomaga im i jest dla nich jak matka. Oni mają dla niej wielki szacunek i dobrze. Wcześniej pracowałam z bezdomnymi w przytulisku we Włocławku, ale tam szlak już miałam przetarty, bo już wcześniej pracowały tam siostry. Tutaj nie wiem, jak to będzie dalej wyglądało. Młodzi bezdomni mają swój świat, spotykają się, rozmawiają ze sobą, mają swoje hasła, słownictwo i czasami domyślam się tylko, co chcą przekazać. Zjadają zupę, wypijają kawę i wracają do swoich miejsc, tam gdzie mieszkają. Niektórzy mieszkają gdzieś kątem, inni w pustostanach. Dużo mówią o miejscu, które się nazywa „przesiadowe”. Tam mogą przesiedzieć mrozy w nocy na zasadzie ogrzewalni. Tam też policja przywozi niektórych, by mogli bezpiecznie przespać mrozy.
S. Helena: Siostra Benedykta mi powtarza, że dzięki sytuacji w jadłodajni coraz bardziej odkrywa Brata Alberta.
Dopowiem dla czytelników, że św. Brat Albert Chmielowski to zdolny malarz, a potem założyciel zgromadzenia albertynek, który sam zakładał w Krakowie ogrzewalnie dla bezdomnych, mieszkał tam z nimi. Proszę wyjaśnić, o co chodzi z tym odkrywaniem Brata Alberta.
S. Benedykta: Brat Albert był najpierw nierozumiany przez bezdomnych. Wiedział, że do nich ma iść, ale nie było mu łatwo, był introwertykiem i każde spotkanie go męczyło, a tu nagle dostaje misję. Nagle słyszy wewnętrzny głos, który go kieruje do bezdomnych. To jest paradoks. Mówię teraz: Bracie Albercie, ja cię rozumiem, bo do takich ludzi jak bezdomni trzeba umieć dotrzeć. To nie jest takie proste. To jest wieka tajemnica, jak to zrobić, bo oni mają swoje myślenie, grupy, hierarchię. To nie są dzieci w szkole, z którymi mam przeprowadzić program edukacyjny. Pomysły są, że na przykład będą wartościowe filmy, modlitwa, ale trzeba to przeprowadzać małymi kroczkami. Nie mogę stworzyć tam Kościoła domowego. Ta sytuacja jest dla mnie wyzwaniem.
Wtedy myślę, że Brat Albert był z bezdomnymi w ogrzewalni, chociaż może najchętniej oni by go stamtąd wyrzucili. Poszedł do nich, chociaż na początku oni go nie chcieli przyjąć. Było w nim coś silniejszego, co go tam zatrzymało, a nie tylko sympatia. On z nimi został, bo silniejszy był ten nakaz wewnętrzny Boga. Teraz codziennie o to proszę, by ten nakaz wewnętrzny był silniejszy we mnie, bo różne nastroje bezdomnych nie są łatwe do przyjęcia.
Taki był zawsze od początku charyzmat albertynek - pomoc bezdomnym. O tym myślał br. Albert zakładając to zgromadzenie.
S. Helena: Wstąpiłam do zgromadzenia za czasów komunistycznych, oficjalnie w Polsce nie było biedy i bezdomnych. Tamte czasy nie pozwalały zgromadzeniu albertynek na podejmowanie pracy w duchu naszego charyzmatu. Podejmowałyśmy więc posługę w Domach Pomocy Społecznej, w Domach Księży Emerytów. Siostry pracowały też jako katechetki, zakrystianki, bo nie było domów zajmujących się bezdomnymi. Oczywiście bezdomni byli zawsze, ale nie oficjalnie. Pamiętam, jak moja mama mówiła, że w okresie komunizmu nie można było nawet spać na ławkach na dworcach, bo zaraz milicjant przychodził i mówił, żeby siadać i nie ma tam spania. Teraz jest inaczej, bezdomnych można spotkać wszędzie.
Kiedyś rozmawiałam z bezdomnymi w domu Caritas dla nich w Domaniewie i wtedy mówili, że zimą owszem szukają dla siebie ciepłego miejsca do mieszkania, ale latem część z nich najchętniej mieszka na ulicy, bo wtedy czują się wolni. Oni nie pójdą mieszkać do schroniska dla bezdomnych.
S. Benedykta: Widzę to po bezdomnych korzystających z jadłodajni. Niektórym jest dobrze tak jak jest. Jeden z nich, pan Paweł ma skierowanie od października do schroniska, pobył tam trochę i stwierdził, że to nie jest miejsce dla niego. Powiedział mi: ja czuję się teraz lepiej, swobodniej na otwartej przestrzeni, chcę żyć jak człowiek wolny, wyspać się na przystanku, przyjść do jadłodajni. Teraz chcę przetrwać mrozy, ale potem dalej żyć tak jak przedtem. Dla nas to jest niepojęte, ale myślę, że trzeba to uszanować. Może w przyszłości uda się coś z tym zrobić.
Ktoś może powiedzieć: pracuję, by siebie i bliskich utrzymać, a on przychodzi, korzysta z jadłodajni i nic nie robi. Dlaczego jemu i innym bezdomnym mamy pomagać?
S. Helena: Pan Bóg powołuje nas do świadczenia o Jego miłości. Brat Albert powiedział: ,że ,,aby naprawić stół trzeba się pochylić i go podeprzeć”. Myślę, że Pan Bóg chce, byśmy pochylały się nad tymi, do których jesteśmy posyłane, aby oni poczuli, że są kochani. Resztę zrobi Pan Bóg, wkroczy w ich życie. Czasami łaska Boża działa jak błyskawica i zmienia się całe życie.
S. Benedykta: Może dlatego też, by im powiedzieć kilka słów o Bogu. Bezdomni żyją po swojemu, a jak mu powiem o Panu Bogu, to może chociaż jedno słowo w niego zapadnie. Może wtedy przypomni sobie po 40 latach, że jest Pan Bóg, że jest modlitwa, Myślę, że o to najbardziej chodzi.
Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiała Renata Jurowicz
Komentarze
Nikt nie dodał jeszcze komentarza.
Bądź pierwszy!