TELEFON DO REDAKCJI: 62 766 07 07
Augustyna, Ingi, Jaromira 21 Lipca 2025, 23:26
Dziś 19°C
Jutro 13°C
Szukaj w serwisie

Mów Bogu o twoim dziecku

Mów Bogu o twoim dziecku

Jeśli nasze wysiłki w przekazywaniu wiary własnym dzieciom wydają się iść na marne, to najprawdopodobniej nie sięgnęliśmy jeszcze w wystarczającej mierze po najważniejszy oręż, jaki mamy do dyspozycji. 

Od kilku miesięcy rozmawiamy, jak pomóc naszym dzieciom w przygotowaniu do bierzmowania, ale... zaraz, zaraz! Czy my na pewno rozmawiamy? Nie, no tak pytam, bo jeszcze ani jedna żywa dusza nie odezwała się, więc zielonego pojęcia nie mam, czy ktoś to czyta, czy komuś w ogóle w czymś pomagam... Żeby się nie okazało, że nikomu poza mną nie zależy... Mam nadzieję, że chociaż jakiś proboszcz albo inny wikariusz zachęca rodziców bierzmowańców, aby tu zajrzeli. Czy ktoś zagląda? Może ktoś się odezwie? Na adres „Opiekuna” najlepiej, można nawet śmiało napisać, że farmazony tutaj zapodaję. Wtedy przestanę ;) A póki co, idę dalej.

To jest moi drodzy szósty artykuł w tym cyklu i mówiliśmy: że (1) bycie nastolatkiem to szalenie ciężka sprawa i dla nastolatka i dla rodziców, że (2) jeśli nam się uda wspomóc dzieci w tym procesie to mamy kolejną szansę, aby nasza własna wiara się pogłębiła, a nasze dzieci zyskały Kogoś, kto będzie z nimi nawet gdy nas zabraknie, że (3) warto szukać różnych sposobów, jak wybór imienia, na nawiązanie lepszej relacji i wprowadzenie tematów dotyczących wiary w codzienne rozmowy, że (4) przymusem, zrzędzeniem, lekceważeniem poglądów dziecka i narzucaniem swoich postaw niczego dobrego nie osiągniemy, wręcz przeciwnie i wreszcie, że (5) powinniśmy pomóc dziecku w pokonaniu kolejnych kilku progów, od zaufania do Boga i Kościoła, poprzez ciekawość duchową, otwartość aż do świadomego wyboru Chrystusa, jako Kogoś, Komu ufam i od Kogo mogę przyjąć zasady moralne. 

Uff, skoro można to streścić w jednym zdaniu to, po co było pisać pięć artykułów, prawda? A jednak tych, którzy ich nie czytali, mimo wszystko odsyłam do lektury, na pewno nie zaszkodzi. I tak po tym przydługim wstępie dochodzimy do dzisiejszego tematu. A jest nim bardzo ważna rzecz, bez której zatrzymanie naszych dzieci w Kościele czy też ściągnięcie ich z manowców raczej się nie uda. To jest naprawdę niezłe wyzwanie, to nie są żarty. Możemy stosować najbardziej zaawansowane taktyki, posiłkować się psychologią i pedagogiką, a mimo to może nam się nie udać, podobnie jak to było w przypadku Apostołów, którzy na wszelkie sposoby próbowali uzdrowić chłopca opętanego przez złego ducha i nie dali rady, a potem pytali Jezusa (który oczywiście sobie poradził): „Dlaczego my nie mogliśmy go wypędzić?” A Jezus wówczas odpowiedział: „Ten rodzaj złych duchów wyrzuca się tylko postem i modlitwą” (Mt 17, 21). Spokojne! Wcale nie twierdzę, że jeśli dzieci nie chodzą do kościoła to na pewno mają w sobie złego ducha. Mówię tylko, że według Pana Jezusa są sytuacje trudne, w których pomaga post i modlitwa. Po prostu. Jeśli nie wierzymy w moc modlitwy, to po co w ogóle mamy się starać o to, aby nasze dzieci… się modliły? Bo chodzenie do kościoła do tego mniej więcej się sprowadza: modlić się, czyli mieć relację z Jezusem. Mogę więc tylko Was przeprosić, że dopiero teraz o tym mówimy, ale jest to sprawa fundamentalna.

Najbardziej znanym przykładem skutecznej modlitwy o nawrócenie własnego dziecka jest oczywiście św. Monika, matka św. Augustyna. Może teraz pomyślicie: ale wyjechał z przykładem. Święta! A my przecież nie święci… Pewnie mógłbym podać inne przykłady, ale ten św. Moniki jest naprawdę dobry, bo wcale nie cudowny! I bynajmniej nie taki na pstryknięcie palcami. Ta kobieta najpierw modliła się o nawrócenie swojego męża, który nawrócił się na kilka miesięcy przed swoją własną śmiercią, a potem za syna Augustyna, który był błyskotliwym człowiekiem, ale też rozrabiaką i kiedy matka mówiła mu o Bogu, „na to ucho nie słyszał”. Wkurzał się i odpychał matkę. Skądś to znamy? Ale matka się nie załamywała, owszem popłakiwała, ale też modliła się i dzieliła się tym swoim zmartwieniem z mądrymi ludźmi, jak choćby z niejakim Ambrożym, biskupem Mediolanu (też później ogłoszonym świętym). I tak się później zdarzyło, że Augustyn poznał Ambrożego i ten ostatni był w stanie zainteresować Augustyna chrześcijaństwem, aż ten w końcu przyjął chrzest. Miał wtedy 34 lata! Pomyślcie jak długo musiała modlić się św. Monika, aby syn się nawrócił. Całych 15 lat! Ale jak już się nawrócił, to został jednym z największych filozofów chrześcijaństwa.

Spróbujmy teraz czegoś nauczyć się od św. Moniki. Rzecz pierwsza: nigdy nie przestawać modlić się za swoje dziecko. Brandon Vogt pisze, że kiedy Monika narzekała, że Augustyn nie słucha jej napomnień, wspomniany wyżej Ambroży poradził jej: „Mów mniej Augustynowi o Bogu, a więcej Bogu o Augustynie”. Przyjęła jego radę i nigdy się nie poddała, była niczym ewangeliczna wdowa, która naprzykrza się sędziemu, aby wziął ją w obronę. I w końcu się udało. Drugą rzeczą, jakiej możemy nauczyć się od św. Moniki, według Vogta, jest niezatrzymywanie się tylko na modlitwie za syna czy córkę, trzeba też modlić się o to, aby jakiś „Ambroży” wkroczył w życie naszego dziecka. Mówiliśmy o tym w poprzednim tekście, jak ważne jest, aby dziecko ufało komuś, kto jest - przepraszam za wyrażenie - „mocno kościółkowy”. Czasami do rodzica trudno jest przyjąć pewne rzeczy, czasami są jakieś zaszłości, które mogą rzutować na ewentualny obraz Boga i ktoś inny może łatwiej przemówić do twojego dziecka. Podobnie jak ty możesz stać się takim „Ambrożym” dla innego dziecka. Może ci się udać wobec innych, choć nie udaje ci się wobec własnego dziecka. 

I trzecią sprawą, którą możemy wziąć od św. Moniki jest jej wstawiennictwo. Ona na pewno może u Boga wiele wybłagać w tej kwestii, więc zaangażuj i ją. 

W naszym kolejnym spotkaniu za dwa tygodnie napiszę więcej jak się można modlić za dzieci i w jaki sposób podejmować post i wyrzeczenia w ich intencji, ale dzisiaj chciałbym jeszcze zatrzymać się na samym fakcie codziennej modlitwy za dzieci i jej skuteczności. Bo nie ukrywajmy, że w naszym codziennym życiu nie poświęcamy zbyt wiele czasu na modlitwę. Czy myślisz, że poświęcenie na modlitwę jednego procenta dnia to dużo? To nie jest dużo, prawda? A jeden procent doby to niespełna 15 minut. Czy poświęcasz Bogu 15 minut każdego dnia? Chyba nie… A to tylko jeden procent! Prawda jest taka, że nigdy nie będziemy mieć czasu na modlitwę, trzeba sobie ten czas wziąć. Znaleźć. Ukraść. Nazwijcie to jak chcecie, ale on sam się nie zjawi. Św. Franciszek Salezy, który był człowiekiem zapracowanym, tak mówił: „Jeśli nie masz czasu na modlitwę, nie masz czasu na nic. Codzienna półgodzinna modlitwa jest niezbędna, chyba że jesteś zapracowany. Wtedy potrzebna jest cała godzina”. Rozumiesz? Jeśli jesteś zbyt zapracowany, żeby się modlić, to znaczy, że musisz się modlić więcej. Pogadamy o tym w kolejnym artykule. Cdn. 

Tekst ks. Paweł

Galeria zdjęć

Dodaj komentarz

Pozostało znaków: 1000

Komentarze

Nikt nie dodał jeszcze komentarza.
Bądź pierwszy!