TELEFON DO REDAKCJI: 62 766 07 07
Augustyna, Ingi, Jaromira 26 Lipca 2025, 14:18
Dziś 19°C
Jutro 13°C
Szukaj w serwisie

Moje wędrowanie

Moje wędrowanie

Moja przygoda z pielgrzymką zaczęła się, gdy miałem chyba cztery lata. W pełny i dojrzały sposób zacząłem wędrować na Jasną Górę już jako nastolatek.

Cała nasza rodzina wędrowała z Warszawy razem z paulinami na Jasną Górę. Warszawska Pielgrzymka Piesza rozpoczynała swoje wędrowanie 6 sierpnia sprzed kościoła ojców paulinów pw. Świętego Ducha przy ul. Długiej na Nowym Mieście. Wędrówka trwała dziewięć dni. 14 sierpnia w godzinach popołudniowych wchodziliśmy pod szczyt Jasnogórskiego Sanktuarium.


Początki
Mama wraz z rodzeństwem szła w „10” - biało-czerwonej, a tata jechał samochodem. Siostra z bratem byli „muzycznymi”, czyli animowali śpiew w naszej grupie. Do tej pory pamiętam, niektóre z piosenek: „O Panie, nasz Panie, przedziwne Twe imię”, „Dziesiątka, dziesiątka to my, to my”, czy „Słoneczko nasze rozchmurz buzię”.
To były lata 80. Nie było rozwiniętej logistyki pielgrzymkowej tak jak teraz. Warunki były dużo trudniejsze. Spało się albo we własnym namiocie, albo w stodole, rzadziej w remizie czy szkole. Powód był jeden: ogromna liczba pątników. W tamtym czasie tylko w naszej grupie pielgrzymowało od 500 do 600 osób. Wyżywienie trzeba było zorganizować we własnym zakresie. Transport bagażu również, choć większość pątników oddawała go do specjalnej ciężarówki – bagażówki swojej grupy.
U nas tym wszystkim zajmował się tata Janek, który wiózł nasze bagaże, namiot, przygotowywał na postojach gotowaną na butli z gazem herbatę i troszczył się o posiłki dla nas. Późnym popołudniem, po rozłożeniu namiotu i przygotowaniu jedzenia, razem z tatą wychodziliśmy po mamę i rodzeństwo, żeby wiedzieli gdzie jesteśmy rozstawieni. Strasznie mi się wtedy dłużyło, bo grupy były bardzo liczne, i zanim doszła nasza „10”, często bardzo długo wyglądaliśmy naszych bliskich. To było moje pierwsze zetknięcie z pielgrzymką. Cudowny, beztroski czas.


Liceum i klasa maturalna
Zupełnie inaczej przeżywałem czas pielgrzymki, gdy w pełny i dojrzały sposób zacząłem wędrować na Jasną Górę jako nastolatek, oczywiście wierny „biało-czerwonej”. Chodziłem już wtedy do liceum i pamiętam, że jedną z głównych intencji pielgrzymowania była prośba do Ducha Świętego o światło w wyborze właściwej drogi życia, rozeznania powołania.
Moi bliscy z różnych powodów nie mogli już wędrować, dlatego za pierwszym razem szedłem ze znajomymi: Kasią i Arturem. Kolejne dwa razy wędrowałem sam. Ostatni raz wyruszyłem w pielgrzymce warszawskiej, już po wstąpieniu do zgromadzenia w sierpniu 2002 roku.
Pamiętam trud wędrowania bez rodziny. Odcinki w poszczególne dni liczyły nie mniej niż 30 km. Przychodziliśmy na nocleg około 19.00. Nie było taty, który troszczył się o wszystko. Musiałem sam zadbać o przyniesienie bagażu z bagażówki, rozstawienie namiotu, nagrzanie sobie wody do picia, i żeby móc umyć się w misce. Wszystko praktycznie biegiem. Szybko, żeby zdążyć przed zmrokiem i wyrobić się na 21.00 na Apel Jasnogórski w grupie. Trzeba było jeszcze przygotować ubrania na następny dzień, żeby rano, po pobudce o 3.00, 4.00 czy 5.00 rano, w przeciągu godziny zdążyć się umyć, spakować, napić gorącej herbaty, złożyć namiot, odnieść cały bagaż i być gotowym do wymarszu.
Dzień wędrowania rozpoczynał się śpiewem Godzinek, podczas których zazwyczaj dosypiałem, idąc, bezpiecznie naprowadzany przez kabel od tuby, którego się chwytałem (śmiech). Dodam, że nie było wtedy jeszcze sprzętu bezprzewodowego. Było dużo modlitwy, Różaniec z odczytywanymi intencjami, dużo śpiewu, w który czasami byłem angażowany. Bardzo to lubiłem. Łatwiej się szło i kilometry szybciej mijały, gdy śpiewałem czy prowadziłem tajemnicę Różańca. Były codzienne konferencje głoszone przez naszego ojca przewodnika, o. Zbyszka Frankowskiego. Każdego dnia Eucharystia polowa, na ołtarzu zbudowanym na przyczepie ciężarówki.
Nasza grupa miała charakter rodzinny, bo szło dużo rodzin z dziećmi. Pamiętam, że codziennie, podczas ostatniego odcinka wędrówki, o. Zbyszek opowiadał bajki dla dzieci, a jego interpretacja często wywoływała salwy śmiechu.
O ile nie padało podczas marszu, te dziewięć dni pielgrzymki upływały dość szybko, mimo że trzy pierwsze wydawały się ciągnąć w nieskończoność.
Muszę przyznać, że mimo bolących nóg i wszystkich wyrzeczeń, i całego trudu związanego z pielgrzymowaniem, kiedy docierałem pod szczyt Jasnogórskiego Sanktuarium, gdzie z całą grupą padaliśmy krzyżem, w sercu przeżywałem niesamowitą, nie do opisania radość z osiągnięcia celu, z odczuwalnej bliskości Maryi. Zwłaszcza wtedy, gdy po przeczytaniu przez kierownika pielgrzymki prezentacji charakterystyki naszej „10”, czyli ilu nas szło, kto był przewodnikiem, kto był najmłodszym, a kto najstarszym pielgrzymem, docieraliśmy do stóp Obrazu Czarnej Madonny. Odczuwałem ogarniającą mnie i otulającą delikatną miłość, czułem się jak u Mamy w domu. I co ciekawe, a potwierdzi to praktycznie każdy pieszy pielgrzym, w tym momencie, w sercu już rodziło się pragnienie, aby za rok znowu wyjść na pielgrzymi szlak.

Kleryk - pielgrzym charłupski i elbląski
Po wstąpieniu do zgromadzenia nie było już możliwości wędrowania z „biało-czerwoną”. Jednak kiedy przychodził sierpień powracała tęsknota za pielgrzymowaniem. Mogłem ją po części zaspokoić już jako kleryk wyruszając ze Zduńskiej Woli w corocznej jednodniowej pielgrzymce do sanktuarium Matki Bożej Księżnej Sieradzkiej w Charłupi Małej (ok. 20 km od Zduńskiej Woli), organizowanej zazwyczaj w ostatnią sobotę września przez DIK (Duszpasterstwa Inteligencji Katolickiej) przy naszym seminarium. Ilość pątników dochodziła nawet do 300. Klerycy brali w niej czynny udział, wspólnie z młodzieżą animując śpiew i modlitwę. Miałem tą radość, że mogłem prowadzić, zazwyczaj z kl. Łukaszem Mikołajczykiem, Godzinki. Oczywiście już nie na śpiąco (śmiech).
Pod koniec lipca 2004 roku, jako kleryk drugiego roku, razem z kl. Pawłem Żelichowskim i kl. Pawłem Wrąblem otrzymałem zgodę przełożonych na udział w pielgrzymce elbląskiej, w „7” prowadzonej przez naszego współbrata ks. Tadeusza Błaszczyka i ks. Ryszarda Półtoraka, kapłana diecezji elbląskiej.
Pierwszy raz wyszedłem na szlak pątniczy jako kleryk. Wędrówka obfitowała w wiele ciekawych przeżyć. Wszystko było dla mnie nowe: ludzie, miejsca postojów i noclegów, klimat, organizacja. Muszę przyznać, że byłem zbudowany postawą ekipy przewodników i kierownika pielgrzymki. Było to wielkie wyzwanie wytrzymałościowe (mogłem tego doświadczyć odwadniając się pierwszego dnia), ale był to również czas licznych łask, które mogliśmy wypraszać, budowanych relacji z pątnikami czy z goszczącymi nas ludźmi. I ten cudownym moment wejścia na Jasną Górę, i stanięcia twarzą w twarz z Czarną Madonną. Do końca seminarium co roku uczestniczyłem w pielgrzymce charłupskiej. Jednak po święceniach moją pierwszą placówką była parafia Najświętszego Serca Jezusowego we Włocławku, gdzie z różnych względów nie było mi dane wyruszyć na szlak pielgrzymi… Namiastką było goszczenie pątników pielgrzymki elbląskiej, która zatrzymywała się we Włocławku na nocleg z 3 na 4 sierpnia.
Ksiądz
- zrealizowane marzenie

Wszystko zmieniło się nagle, gdy w sierpniu 2016 roku zostałem przez Ks. Prowincjała skierowany do pracy w parafii Opatrzności Bożej w Kaliszu. Kilka dni po przyjeździe ówczesny proboszcz ks. Tadeusz Błaszczyk oznajmił mi, że będę ojcem duchownym Pielgrzymki dzieci i młodzieży „Od Józefa do Karmelu”, która od sześciu lat wyrusza w pierwszą sobotę września z sanktuarium św. Józefa w Kaliszu do sanktuarium Matki Bożej Nieustającej Pomocy w Niedźwiadach pod Kaliszem.
Inicjatywa Małgosi i Michała, naszych parafian, którzy u stóp Maryi wyprosili dar rodzicielstwa (córka Natalia i syn Michał) i wpadli na pomysł, aby zorganizować pielgrzymkę, w której rodzice, dziadkowie, dzieci i młodzież będą mogli wyprosić potrzebne łaski, szczególnie na czas roku szkolnego i podziękować za już otrzymane, w tym za szczęśliwie przeżyte wakacje.
Pierwszy raz wyruszyli w 2011 roku. Grupa liczyła około 20 osób. Pierwszym ojcem duchownym był ks. Józef Pilich, a po nim ks. Paweł Żelichowski. W 2016 roku na ten króciutki, bo liczący cztery kilometry szlak, wyruszyło już około 270 osób, po raz pierwszy jako w pełni zorganizowana grupa pielgrzymkowa, z nagłośnieniem tubowym, asystą policji i kierujących ruchem porządkowych oraz z zabezpieczeniem medycznym. Towarzyszyło mi to cudowne uczucie, móc znów wyjść na pielgrzymkowy szlak. Poczułem się jak ryba w wodzie. Niezapomniane uczucie.
A że Bóg idzie za pragnieniami pod koniec lipca 2017 roku, nieoczekiwanie przyszło mi być przewodnikiem oriońskiej biało-żółtej grupy Pieszej Pielgrzymki Kaliskiej. Zrealizowało się moje marzenie powrotu do wędrowania, które trwa do dziś.

Ks. Damian Laskowski

Galeria zdjęć

Dodaj komentarz

Pozostało znaków: 1000

Komentarze

Nikt nie dodał jeszcze komentarza.
Bądź pierwszy!