TELEFON DO REDAKCJI: 62 766 07 07
Augustyna, Ingi, Jaromira 13 Sierpnia 2025, 04:08
Dziś 19°C
Jutro 13°C
Szukaj w serwisie

Mój Wielki Czwartek

Mój Wielki Czwartek

moj wielki czwartek

To już ponad dwadzieścia lat jak przeżywam Wielki Czwartek jako ksiądz i ciągle ten dzień nie przestaje być niesamowitym. W pewnym sensie nawet ważniejszym, niż sama rocznica moich święceń kapłańskich. 

Może to ze względu na spotkanie wszystkich (a w każdym razie wielu) kapłanów w katedrze na Mszy Świętej Krzyżma? A może chodzi o celebrację wieczornej Pamiątki Ustanowienia Eucharystii i Kapłaństwa, kiedy jako ksiądz zdajesz sobie sprawę, skąd się wziąłeś i do czego służysz? A może o to zwyczajowe spotkanie przy późnej kolacji wśród kapłanów przyjaciół, które też ma miejsce niemal każdego roku? A może po prostu to wszystko razem.

Proza życia

Jakby nie spojrzeć, pomimo solennych obietnic, że w tym roku postaram się odpowiednio wcześniej zakończyć wszystkie inne sprawy, aby Święte Triduum Paschalne przeżyć bez tzw. „rzutów na taśmę”, ten szczególny dzień zaczyna się bardzo prozaicznie. Po porannej toalecie okazuje się, że zapas bielizny i czystych koszul skurczył się do pojedynczych egzemplarzy, co oznacza, że chcąc nie chcąc, trzeba odpalić pralkę na przynajmniej dwa cykle. Większość ludzi o tym może zapomina, ale wielu księży o takie sprawy musi troszczyć się samemu. Zawsze wzbudzam wielkie zdziwienie u moich przyjaciół, kiedy choćby podczas rozmowy na Skypie, rozlega się krótki piskliwy sygnał zakończonego cyklu pralki i na ich pytania: „Co się dzieje?” odpowiadam, że to tylko pralka i dalszą rozmowę kontynuuję rozwieszając pranie na domowej suszarce. „Poor priest” - mówią wówczas ze śmiechem. Ale ja wcale nie uważam się za „biednego księdza”, wręcz przeciwnie. A wracając do mojego Wielkiego Czwartku: po porannej toalecie i uruchomieniu pralki, mała czarna, a później brewiarz. Człowiek jest z natury leniwy, przepraszam, ja jestem leniwy, a podczas Triduum Paschalnego ze względu na celebracje w kościele można opuścić niektóre godziny brewiarzowe, ale nigdy nie pamiętam które. Zaglądam więc tego ranka w brewiarz, czy aby udział w Mszy Świętej w katedrze z czegoś nie „zwalnia”, ale oczywiście okazuje się, że nie, więc modlę się próbując skupić się na psalmach, a nie na tych dwudziestu latach kapłaństwa, które niczym obrazki w kalejdoskopie probują dopchać się do świadomości. Nie poddaję się. Zawsze mówię ludziom na spowiedzi, że kiedy modlitwa ciężko nam przychodzi, ale staramy się utrzymać nasze myśli przy Panu Bogu, to być może ma ona przed Nim większą wartość od tej, która wydaje się być taka piękna w swojej wzniosłości i braku rozproszeń... Bynajmniej nie mówię tego tylko do nich... Niemniej, co jakiś czas „odstawiam” na chwilę psalmy i pozwalam wyobraźni biec do miejsc i ludzi, zwłaszcza do ludzi, którzy mi towarzyszyli w kapłańskiej drodze. Kiedy wracam do psalmów, to właśnie ich tymi psalmami „otulam”...  

Skarb w glinianych naczyniach

Beeeeep! Beeeeeep! Beeeeep! No właśnie, pralka. Wyciągam z niej koszule i uwaga! Mam opracowany trick, aby nie musieć ich prasować: najpierw nimi wstrząsam, a potem rozwieszam pojedynczo bezpośrednio na wieszaku (takim zwykłym koszulowym). Jak wyschną, to prosto do szafy. Genialne! Pakuję kolejną porcję prania i mam jeszcze godzinę przed wyjściem do katedry na Mszę Krzyżma. Zwykle to byłby czas, żeby jeszcze raz rzucić okiem na homilię przygotowywaną na dzisiejszy wieczór, ale w tym roku wzniosłem się na szczyt wspaniałomyślności: podzieliłem się celebracjami Triduum Paschalnego z księżmi wikariuszami i dzisiaj to właśnie jeden z nich będzie przewodniczył Mszy Świętej i głosił słowo Boże. Pomyślicie, co to za wspaniałomyślność, normalka! No nie tak do końca. Chyba każdy ksiądz jest „zazdrosny” o te celebracje. A zwłaszcza ja, teraz, kiedy po latach znowu mam „swoją” wspólnotę. Ale do tego wątku jeszcze wrócę. A tymczasem z braku homilii na wieczór zaglądamy do poczty internetowej, a tam, a jakże!, cała masa życzeń wielkoczwartkowych. Są to życzenia od przyjaciół, albo od ludzi, którzy w sercu mają Kościół i może nawet ich na oczy nie widziałem, ale nasze drogi gdzieś się skrzyżowały i oni teraz robią wszystko, aby mnie umocnić w kapłaństwie i przypomnieć, com otrzymał. 

Jednak pierwsze życzenia znalazłem rano nie w poczcie, ale w redakcji na biurku. To od moich współpracownic. Posłuchajcie: „Gdyby zniesiono sakrament święceń, nie mielibyśmy Pana. Któż Go złożył tam, w tabernakulum? Kapłan. Kto przyjął waszą duszę, gdy po raz pierwszy wkroczyła w życie? Kapłan. Kto ją karmi, by dać siłę na wypełnienie jej pielgrzymki? Kapłan. Któż ją przygotuje, by pojawiła się przed Bogiem, obmywając ją po raz ostatni we Krwi Jezusa Chrystusa? Kapłan, zawsze kapłan. A jeśli ta dusza umiera ze względu na grzech, kto ją wskrzesi, kto da jej ciszę i pokój? Znowu kapłan… Po Bogu kapłan jest wszystkim!… On sam pojmie się w pełni dopiero w niebie”. To cytat ze św. proboszcza Jana Marii Vianneya, a potem bardziej osobiste życzenia m.in. „aby żadna posługa nie stała się rutyną (...) i nie odkładania ważnych rzeczy na ostatnią chwilę ;-)”. To przykład, jak w jednym zdaniu można połączyć możliwe (to pierwsze) z niemożliwym ;-). Ale słowa Proboszcza z Ars sprawiają, że ponownie zapadam w zdumienie nad tym, co Pan Bóg zawierzył naszemu kapłańskiemu posługiwaniu. I jak On musi nam ufać i w nas wierzyć...

Uczyniwszy wybór na wieki...

Ze zdumienia wybija mnie konieczność udania się do katedry na Mszę Krzyżma. To piękna liturgia, podczas której Ksiądz Biskup święci oleje używane później do sakramentów, ale także moment odnowienia przyrzeczeń kapłańskich. Ciekawe, że małżonkowie czynią to średnio raz na 25 lat, a my, księża, każdego roku. Ale też jestem przekonany, że tutaj raczej małżonkowie winni równać do nas. I muszę powiedzieć, że choć odnawiałem te przyrzeczenia w różnych katedrach na świecie, w Rzymie, Latinie, Nowym Jorku, Melbourne i innych, moje myśli zawsze biegną do naszej kaliskiej katedry, gdzie przyjąłem święcenia, a jeszcze bardziej do dnia, w którym przyjąłem sutannę we wrocławskiej katedrze. Mieliśmy wtedy specjalny program artystyczny dla naszych rodziców (to był mój ostatni performance, w którym mógł uczestniczyć mój tato: zdążył zobaczyć mnie w sutannie, ale kilka miesięcy później przegrał walkę z tym, który chodzi do tyłu), a ja recytowałem wiersz Jerzego Lieberta: „Jeździec” (a może recytował go ktoś inny?)

 

Uciekałem przed Tobą w popłochu,

Chciałem zmylić, oszukać Ciebie 

Lecz co dnia kolana uparte

Zostawiały ślady na niebie.

 

Dogoniłeś mnie, Jeźdźcze niebieski,

Stratowałeś, stanąłeś na mnie.

Ległem zbity, łaską podcięty,

Jak dym, gdy wicher go nagnie.

 

Nie mam słów, by spod Ciebie się podnieść,

Coraz cięższa staje się mowa.

Czyżby słowa utracić trzeba,

By jak duszę odzyskać słowa?

 

Czyli trzeba aż przejść przez siebie,

Twoim słowom siebie zawierzyć 

Jeśli trzeba, to tratuj do dna,

Jestem tylko twoim żołnierzem.

 

Jedno wiem, i innych objawień

Nie potrzeba oczom i uszom 

Uczyniwszy na wieki wybór,

W każdej chwili wybierać muszę.

 

I kiedy na pytania Księdza Biskupa o odnowienie naszych przyrzeczeń odpowiadamy pięciokrotnie: „Chcę”, zawsze wracają do mnie słowa z tego wiersza: „uczyniwszy wybór na wieki, w każdej chwili wybierać muszę”. I być może nawet można by się jakoś załamać pod tym ciężarem, gdyby nie to, że w swojej mądrości Kościół nakazuje nam do ostatniego: „Chcę!” dodać słowa: „Z Bożą pomocą!”. Tak więc za piątym razem mówimy „Chcę, z Bożą pomocą” i wtedy naprawdę w sercu rozlewa się ulga, że przecież to nie ja sam. To nie ja sam mogę być pomocny, a nawet niezbędny w tych wszystkich rzeczach, o których wyżej było w słowach Jana Marii Vianneya, ale to wszystko z Bożą pomocą, dzięki Jego łasce i Jego mocy. Ufff, co za ulga.  

W oczekiwaniu na Wieczerzę Pańską

Popołudnie już w parafii, gdzie biegamy wszyscy pomiędzy plebanią, zakrystią i kościołem, dokonujemy ostatnich korekcji wystroju Bożego Grobu i ołtarza Adoracji, czyli tzw. Ciemnicy, a ja od czasu do czasu dostaję jakiegoś esemesa, jak choćby ten z godz. 14.07: „Nasz Kapłanie, dziś i nie tylko dziś dziękujemy Bogu, że postawił Ciebie na naszej drodze”. I japa mi się śmieje, a dusza raduje. Wieczorna celebracja Mszy Wieczerzy Pańskiej coraz bliżej, a nadchodzą kolejne życzenia: „Gdyby nie było kapłana, należałoby wymyślić tego, który - spośród świata specjalizacji - byłby człowiekiem dla ludzi z nakazu Boga: dla chorych i zdrowych, dla dzieci i starców, na co dzień i od święta podtrzymujących wszystkich i wszystko w miłosiernej miłości Boga. Na tym właśnie polega piękno, głęboka ludzkość i zarazem świętość, sakramentalność osoby kapłana, że mimo całego swego wykształcenia nie jest jednym z wielu specjalistów, lecz sługą stworzenia Bożego, że jest sługą człowieka, że z rozbicia życiowego prowadzi nas ku miłosiernej miłości Boga, do jedności Ciała Chrystusowego” (Benedykt XVI). Księże, życzymy Ci byś był człowiekiem wierzącym, na nowo i coraz bardziej, byś w sytuacjach trudnych, porywającego wiatru i wody pod nogami, miał wzrok skupiony na Jezusie, byś był „specjalistą od spotkania człowieka z Bogiem”, i by Twoje kapłaństwo było „służbą nie swojej radości, ale służbą radości cudzej: radości Boga i bliźnich”. Kolejny tekst, który można medytować, albo sobie powiesić nad biurkiem, aby nie zapomnieć. I najważniejsze w tych wszystkich życzeniach jest to, że mają jeszcze coś w załączniku. Nie, nie! Nie  chodzi o ładny obrazek. Tym załącznikiem jest modlitwa, dużo modlitwy, której my księża bardzo potrzebujemy. Bardzo. I za którą jesteśmy wdzięczni. Później będzie jeszcze telefon od przyjaciela, który również powiedział mi, że gdybym nie pojawił się JAKO KSIĄDZ w pewnym momencie jego życia, i życia jego przyszłej małżonki, to on nie wie, gdzie byliby dzisiaj. Gęsia skórka i nie wiadomo, co powiedzieć, chyba tylko „Bogu niech będą dzięki”, że mnie tam wtedy posłał. I już całkiem pod koniec dnia, kiedy będziemy już na kapłańskiej kolacji u Księdza Dziekana, przychodzi esemes: „Żeby się ksiądz spalał dla naszej parafii”. To oczywiście tylko część miłości, życzliwości i ciepła, które do mnie dotarły w tym dniu. I nie dlatego, że jestem Andrzej Klimek, jakiś „debeściak”. Nie. To wszystko na mnie spłynęło, bo jestem księdzem. Zwykłym katolickim księdzem. I to mi pokazuje, że ludzie bardzo potrzebują księży.  

Podziękowania „na krechę”

Ktoś może powiedzieć, że to przesada, ale ja się będę upierał, że ludzie, którzy przychodzą na Liturgię Wieczerzy Pańskiej, czynią to oczywiście ze względu na Chrystusa, ale w jakimś stopniu również dla swoich księży. Wspomniałem wcześniej, że ten Wielki Czwartek był dla mnie jeszcze ważniejszy, ponieważ ponownie jestem proboszczem i mam „swoją” wspólnotę. A w Wielki Czwartek dla księdza to naprawdę istotne. Podobnie jak każdemu człowiekowi trudno jest przeżywać Święta Bożego Narodzenia w samotności, tak myślę, że dla księdza najgorsza jest samotność, czy obojętność ze strony innych odczuwana w Wielki Czwartek. A my mieliśmy naszą wspólnotę, która się z nami i za nami modliła. Były życzenia, kwiatki i podziękowania. Oczywiście podziękowania w naszym przypadku scedowałem zupełnie na wikariuszy, którzy w parafii posługują już trzeci rok. Jeśli były one skierowane również do mnie, to zdecydowanie „na krechę”, albo „na zeszyt”. A to oznacza, że będę musiał na nie zasłużyć, odrobić je. Stanąć na wysokości tych wszystkich życzeń, które usłyszałem i przeczytałem, nie będzie łatwo. Właściwie jest to prawie niemożliwe. Ale chcę im sprostać. Chcę, z Boża pomocą!

Tekst ks. Andrzej Antoni Klimek

Galeria zdjęć

Dodaj komentarz

Pozostało znaków: 1000

Komentarze

Nikt nie dodał jeszcze komentarza.
Bądź pierwszy!