Misje z igłą i nitką
Ewa Marciniak pochodząca z Tarchał Wielkich, z diecezji kaliskiej w lutym tego roku wyjechała do Republiki Środkowoafrykańskiej, aby prowadzić szkolenie zawodowe. Jej praca pomogła młodym kobietom zdobyć nowe umiejętności w szyciu i kroju.
W czerwcu ubiegłego roku diecezja kaliska włączyła się w akcję sponsoringu pakietów edukacyjnych dla młodych dziewcząt w Republice Środkowoafrykańskiej w diecezji Bouar. Zebrana kwota pozwoliła na zakup maszyn, tkanin, nici, a także na posiłki dla uczennic z Centrum Kulturalnego św. Kisito Londo, mo luti chcących kształcić się w zawodzie krawcowej. Pani jako wykwalifikowana krawcowa pojechała tam, by te dziewczyny nauczyć fachu. Jak to się stało, że zaangażowała się Pani w ten projekt?
Ewa Marciniak: Wilka ciągnie do lasu, jak to się stało? Zaproponowałam bp Mirkowi swoją gotowość do przeprowadzenia krótkiego projekt „szyciowego” w diecezji Bouar. Wiedział że mam doświadczenie pracy w RŚA. W latach 2012-2015 oraz 2017 pracowałam w Republice Środkowoafrykańskiej na misji Monasao wśród Pigmejów z plemienia Bayaka. Współpracowałam wówczas ze Stowarzyszeniem Misji Afrykańskich. Misja ta polegała na pracy z kobietami, przez trzy lata prowadziłam szkółkę szycia pod nazwa Fungo Bongo (szycie ubrań). W szkole z dziewczętami rozmawiałam w języku sango.
Skąd u pani znajomość tak nietypowego języka?
Języka sango uczyłam się na miejscu w RŚA w 2012 r., początkowo przez miesiąc w stolicy Bangui, później naukę kontynuowałam już na misji Monasao. Małymi krokami, słowo po słowie, najpierw słownictwo związane z powitaniem, pożegnaniem, czy też z podstawowymi czynnościami, później już te, które były związane z samym szyciem: (mo fu, mo fu ge – szyj, szyj prosto, mo fa – tnij, mo zi – spruj itd.) a dla mnie były najważniejsze. Lata spędzone w Monasao oraz zdobyte doświadczenie i wypracowany system pracy pozwoliły mi wyjechać ponownie i zaangażować się w projekt w diecezji Bouar w Centrum Kulturalnym św. Kisito Londo, mo luti.
Czy może nam Pani powiedzieć coś więcej o Centrum i uczennicach?
Centrum Kulturalne św. Kisito Londo, mo luti znajduje się, jak wspomniałam w diecezji Bouar, która powstała w lutym 1978 roku. Jej pierwszym biskupem był o. Armando Gianni, kapucyn z Genui. Od 2018 roku diecezją kieruje ks. bp Mirosław Gucwa pochodzący z Polski z diecezji tarnowskiej. Centrum Kulturalne św. Kisito powstało w 2000 r. Pomysłodawcą i inicjatorem tego dzieła był wówczas ks. Mirek Gucwa, dzisiejszy pasterz diecezji. Na przełomie 2012/2013 zostały dobudowane nowe budynki którym nadano nazwę Londo, mo luti – tłumacząc to krótkie zdanie trzeba sięgnąć do Ewangelii o córce Jaira, dziewczynko wstań – Londo – wstań, druga część mo luti to słowa ze św. Ireneusza Chwałą Boga jest człowiek żyjący, a życiem człowieka jest oglądanie Boga. Wstań, działaj, rób to, co potrafisz najlepiej”.
W centrum kształci się około 80 młodych kobiet i dziewcząt. Pochodzą one z biedniejszych rodzin. Są to dziewczęta, które nie miały szansy kontynuować nauki w szkole. Część z nich ma już dzieci, często wychowują je same z małą pomocą najbliższej rodziny. Centrum daje im szansę na naukę zawodu, na bycie w przyszłości samodzielną, pracującą kobietą – to bardzo ważne dla nich.
Dziewczęta uczęszczają do centrum przez trzy lata. Średnio w każdej grupie jest 28 kobiet, które uczą się pisać, czytać w języku francuskim. Grupy dostosowane są do ich poziomu wiedzy. Oprócz wiedzy szkolnej dziewczęta uczą się prowadzić dom, opiekować dziećmi, a to co najistotniejsze, to zdobywają zawód, który później daje im szansę na samodzielność i niezależność.
Proszę teraz opowiedzieć o samej nauce szycia. Jak to wyglądało tak od kuchni?
W projekcie Londo, mo luti uczestniczyło 25 dziewczyn, 23 z trzeciego roku i dwie z drugiego. Te młodsze dołączyły do projektu, gdyż bardzo dobrze sobie radziły i szkoda by było ich nie zaangażować. W czasie trwania projektu zajęcia odbywały się od poniedziałku do piątku od 8:00 do 16:00 oraz w soboty od 8:00 do 14:00 z godzinną przerwą na posiłek. Dzięki wsparciu diecezji kaliskiej mogłam na ten czas zatrudnić dziewczynę, która każdego dnia przygotowywała posiłek dla całej ekipy. Zazwyczaj był to maniok, do tego jakaś ryba, gąsienice czy antylopa, sos. W ten sposób nie traciłyśmy czasu na powroty do domów, aby się posilić. Część dziewczyn przychodziło do centrum ze swoimi dziećmi. Dla tych małych pociech była zapewniona opieka i jedzenie. Początkowo, aby sprawdzić poziom dziewcząt, szyły one proste rzeczy, takie jak worko-plecaki, siriki – chusty, bozo ti maboko – torebki, senge nduzu na jupe – proste bluzki i spódnice, gdyż były to rzeczy na, które nie potrzeba było wykroju z papieru, wystarczyło wyrysować formy bezpośrednio na tkaninie. Dziewczęta kolejno uczyły się kroju i szycia spódnic z falbanami, które zostały nazwane jupe ti escaliers „spódnicami schodami”. Na koniec zostało najtrudniejsze, a mianowicie spodnie z kieszeniami, szlufkami i paskiem, bluzy bomberki, sukienki z falbanami, gorsetowa, sukienki kimono, spódnice z koła i wiele innych ciekawych modeli. Nasza wspólna praca zakończyła się egzaminem praktycznym ze znajomości i naprawy maszyny do szycia, z szycia ręcznego i kroju. Każda z dziewcząt prezentowała uszyte przez siebie ubranie. Poprawnie uszyty strój pozwalał uczennicy wystąpić w pokazie mody, który był zwieńczeniem szkolenia. Stroje były naprawdę piękne i dopracowane. Poziom umiejętności był bardzo zróżnicowany, dlatego tak ważne było, aby podejść do szkolenia bardzo indywidualnie z uwzględnieniem umiejętności i możliwości dziewcząt. W tych działaniach pomagali mi nauczyciele, którzy na co dzień pracują w centrum: Beatrice Konzegue, Celestin Yatou, Mariao Demo-ohuesse, Bertille Lemandji, M. Josee Zegonta
Co dalej, jak dziewczyny mogą wykorzystać te nabyte umiejętności?
Dzięki zbiórce, którą w diecezji kaliskiej ogłosił ks. bp. Damian Bryl, udało się zebrać pokaźną kwotę. Dzięki niej zostały zakupione pakiety dla dziewczyn na start, by po ukończeniu szkoły mogły otworzyć samodzielny warsztat. Na początek zapewne przydomowy, mały, gdzie z samego rana wystawia się maszynę przed dom i praca wre. To żywa reklama, a i klientek na pewno im nie braknie. Dziewczęta pochodzą z okolicznych małych wiosek, a więc nie ma też problemu, że krawcowych będzie za dużo, każda w swojej okolicy może stać się liderką szycia. Myślę, że to nie był ostatni taki projekt i wiele jeszcze dziewczyn zdobędzie zawód, który pozwoli im nie tylko uwierzyć w siebie, ale i lepiej żyć. W najbliższej przyszłości planuję zorganizować szkolenie dla nauczycieli, ponieważ jest taka potrzeba. To oni są na co dzień w centrum, to oni tam pracują. Dziękuję za wsparcie dziewczyn – to dla nich wielka szansa.
Dziękuję za rozmowę
Arleta Wencwel - Plata
Komentarze
Nikt nie dodał jeszcze komentarza.
Bądź pierwszy!