Między służbą a pogonią za sukcesem
Jak podaje organizacja Reporterzy bez Granic w swoim raporcie w 2016 roku zginęło 57 zawodowych dziennikarzy i prawie 20 innych pracowników mediów. Jedni chcą przekazać wiadomości o tragedii w krajach ogarniętych wojną, żeby umożliwić pomoc ofiarom konfliktu, inni gonią za sukcesem i szukają „mocnego” materiału, który da im sławę i nagrody.
Jeśli komuś wydaje się, że korespondencja wojenna to wyłącznie koniec XX i początek XXI wieku, bardzo się myli. Jej początków można doszukiwać się w starożytności, a konkretnie w Atenach, skąd goniec był wysyłany z kawałkiem papirusu na pole walki, aby zanotować kolejne wydarzenia i donieść o nich swojemu władcy. Często taki posłaniec po przebyciu kilkudziesięciu kilometrów piechotą padał z wycieńczenia.
Ograniczeni cenzurą
W czasie I wojny światowej zaczęli się pojawiać liczni amatorzy, którzy chcieli relacjonować to, co działo się na frontach. Często nie zdawali sobie sprawy z zagrożenia i powagi całej sytuacji. Wówczas niewielu korespondentów miało siłę przebicia, bo tylko nieliczni wyrwali się ze szponów cenzury ujawniając prawdę. Asami reportażu wojennego stali się mimo przeszkód Luigi Barzini z „Corriere Della Sera” oraz Richard Harding Davis. Pierwszy zdobył wiele doświadczenia w konfliktach zbrojnych jeszcze przed rozpoczęciem I wojny światowej, brał udział w wojnie rosyjsko-japońskiej, bałkańskiej i walkach na terenach Meksyku. Natomiast Harding Davis brał aktywny udział reporterski w sześciu wojnach, ale jego największe dzieła powstały w Brukseli właśnie podczas I wojny światowej. Mimo ograniczonych możliwości, zniewolony przez stacjonujących oficerów francuskich z detalami i skrupulatnie opisał wkroczenie Niemców do miasta. Między innymi dzięki jego przekazom społeczeństwo zaczęło pojmować, z czym ma do czynienia i jaki jest prawdziwy charakter konfliktu. 25 kwietnia 1915 roku po raz pierwszy zginął wysłannik prasowy, który zasłynął z artykułu „Konwencja haska staje się świstkiem papieru” wydanego na łamach dziennika „New York Tribute”.
Choć Polski nie było na mapie, miała swoich korespondentów, a jednym z nich był Stanisław Kawczak. Odważnie walczył na kilku frontach: rosyjskim, serbskim i włoskim. Przebywając w kraju opisuje epizodycznie zajścia z armią niemiecką z kilku miast m.in.: Kielc, Suchowoli, Lublina, Oszczepalina i Sławatyczy. Warto wspomnieć przy tej okazji o Melchiorze Wańkowiczu, który w swoich utworach zawierał fakty, wydarzenia i doświadczenia. Brał udział w wojnie polsko-bolszewickiej, której przebieg opisał dokładnie w „Strzępach epopei”.
Manipulacja i propaganda
Od samego początku dziennikarze i reporterzy byli poddawani różnym naciskom, a społeczeństwo działaniom propagandy, co miało miejsce choćby w III Rzeszy przed wybuchem II wojny światowej. Zarówno w Niemczech, jak i w ZSRR działały duże zespoły dziennikarskie, w innych krajach częściej byli to ciągle indywidualiści. Trudniej było im jednak oprzeć się różnym wpływom i relatywizmowi. Przykładem wiernego zasadom moralnym wysłannika jest z pewnością Leland Stove, laureat nagrody Pulitzera, który relacjonował m.in. wielki pożar w Reichstagu i korespondował z Hiszpanii, gdzie pojechał, mimo wielu uprzedzeń redakcji „Chicago Daily News”. Bardzo znaną postacią na tym polu stał się Ernie Pyle, amerykański dziennikarz, który pisał o wydarzeniach z Ameryki Północnej, Afryki, Europy i konfliktów na Pacyfiku. Jego pisarstwo było wyznacznikiem stylu w dziedzinie reportażu wojennego. Istotną postacią był też William Howard Russel, który wiadomościami z wojny krymskiej wpłynął na obalenie gabinetu Aberdenna. Mimo tych świetlanych postaci w czasie II wojny światowej wciąż szalała cenzura, a poprawność polityczna sprawiała, że w gazetach nie mogły pojawiać się informacje o złych decyzjach dowódców, czy ekscesach wśród żołnierzy. Dziennikarze mieli ambicje, aby przekazywać prawdę, a najczęściej okazywało się, że mają pisać „ku pokrzepieniu serc” i podtrzymywać na duchu zarówno wojsko, jak i społeczeństwo. Niektórzy z nich przyznawali, że oszukiwali opinię publiczną.
Wolność reporterska
Współcześnie mamy pełną niemal wolność reporterską, dziennikarze mogą pisać prawdę, do jakiej uda im się dotrzeć w krajach ogarniętych konfliktem. Coraz częściej poszczególnych stacji telewizyjnych, czy radiowych nie stać na wysyłanie własnych korespondentów, dlatego coraz częściej korzystają z relacji tzw. freelancerów. Znanymi twarzami korespondentów wojennych w Polsce są choćby Krzysztof Mroziewicz i Wiktor Bater. Pierwszy współpracował z Telewizją Polską i tygodnikiem „Polityka”. Był także polskim ambasadorem w Indiach, Sri Lance i Nepalu do roku 2000. Na co dzień jest dyplomatą i komentatorem spraw międzynarodowych. Swoje reportaże tworzył w Hawanie, Panamie, Mangui, Kabulu, Kolombo, Moskwie i Delhi. Drugi współpracował z Telewizją Polską i TVN, obecnie relacjonuje dla Polsatu. Jego reportaże można było usłyszeć także w Radiu Zet i Polskim Radiu. Jest osobą, która całkowicie poświęciła się reportażowi, przedstawiając Polakom przede wszystkim obraz wojny w Afganistanie i Iraku. Dziennikarz jest autorem książki „Nikt nie spodziewa się rzezi”, w której zawarł wiele notatek ze swych wypraw. Przez niemal całą swoją karierę zawodową kolejny dziennikarz - Waldemar Milewicz był związany z Telewizją Polską. Od 1995 roku pracował jako reporter wojenny. W swoich reportażach relacjonował m. in. przebieg konfliktów zbrojnych w takich krajach jako Bośnia, Czeczenia, Kosowo, Abchazja, Rwanda, Kambodża, Somalia, Etiopia i Irak. Za swoje materiał Waldemar Milewicz otrzymał wiele prestiżowych nagród, m. in. w 2001 roku tytuł „Dziennikarza Roku”, dwukrotnie też nagrodzono go nagrodą Grand Press (w 2000 i 2003 roku). Z okazji 50-lecia Telewizji Polskiej został odznaczony Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski. W maju 2004 roku dziennikarz zginął w zamachu w Iraku. Samochód, którym podróżowała ekipa TVP, został ostrzelany z ciężkiej broni maszynowej. Milewicz zginął, a razem z nim także algierski montażysta z polskim obywatelstwem Mounir Bouamrane, a operator kamery Jerzy Ernst został ranny. Później pojawiły się tezy, że zginął przez przypadek, bo pomylono go z przestępcą, ostatecznie jednak nie potwierdzono tej wiadomości. Kolejny korespondent to Wojciech Jagielski, którego żona - Grażyna napisała głośną książkę „Miłość z kamienia”.
Pogoń za sukcesem
Grażyna Jagielska stała się kobietą pozbawioną tego, co ponoć dla każdej kobiety jest najważniejsze – poczucia bezpieczeństwa. Choć to jej mąż był kilkadziesiąt razy na wojnie, ona musiała leczyć się w klinice stresu bojowego – sama była z nim tylko kilka razy. Jak opowiada w książce, czy wielu wywiadach, Wojciech opowiadał swojej żonie ze szczegółami wydarzenia z każdego wyjazdu – twierdził, że wtedy weryfikuje wszystko i porządkuje; a dzięki temu wie, co napisać. Nie przypuszczał, że jego żona przeżywa wszystko tak mocno i głęboko. Niemal uzależnił się od wyjazdów jako korespondent wojenny, wydawało mu się, że kolejna wyprawa, to ostatnia szansa na świetny materiał, dzisiaj przyznaje, że była w tym pogoń za sukcesem, chęć zabłyśnięcia doskonałym reportażem. Natomiast Grażyna Jagielska opowiada, jak bardzo się bała każdego kolejnego wyjazdu, dźwięku dzwonka telefonu, aż w końcu go znienawidziła. W końcu po którymś wyjeździe męża przestała wierzyć, że wróci, miała koszmary. Wystarczyło, że mąż podszedł do schowka na plecaki, żeby jej duszę przeszył strach, jednocześnie jednak nie chciała stawiać mu ultimatum. W końcu Wojciech Jagielski zrezygnował z jeżdżenia na wojny, żeby ratować swoje małżeństwo i rodzinę. Piętno wojny jednak do końca życia już wśród nich zostanie. Czy było warto? Jagielscy zostali nagrodzeni jako wspaniali dziennikarze, czy to jednak wynagrodzi im godziny, dni i tygodnie pełne strachu, który być może nie opuści ich nigdy?
Między pomocą a sensacją
W latach 2006-2016 łącznie zginęło podczas pracy w krajach ogarniętych wojną 780 dziennikarzy i pracowników mediów, znaczna część z nich to reporteży lokalni. Większość została zabita umyślnie, część zginęła przypadkowo w wyniku różnych wydarzeń. W roku 2016 najwięcej (19) dziennikarzy zginęło w Syrii, Afganistanie (10), Meksyku (9) i Iraku (7) - siedem procent z nich to kobiety. Dzięki reporterom mamy w mediach aktualne wiadomość z terenu różnych konfliktów, możemy być świadkami dziejących się nie tak daleko od nas tragedii. Jeśli jednak takie wiadomości nie pobudzają do refleksji nad własnym życiem, do wdzięczności i chęci pomocy (choćby tylko modlitewnej) ich oglądanie, czytanie, czy słuchanie to tylko pogoń za sensacją, karmienie się dramatami i wypaczone podnoszenie siebie na duchu tym, że inni mają gorzej. Nie można na to pozostać obojętnym, chcemy wierzyć, że większości reporterów towarzyszyło jednak poczucie misji, a nie pogoń za sukcesem.
Tekst Anika Nawrocka
Komentarze
Nikt nie dodał jeszcze komentarza.
Bądź pierwszy!