Mieć udział w odkupieńczym cierpieniu Chrystusa
W Liście apostolskim Salvifici Doloris o chrześcijańskim sensie ludzkiego cierpienia Jan Paweł II pisał: „Aby móc poznać prawdziwą odpowiedź na pytanie «dlaczego cierpienie?», musimy skierować nasze spojrzenie na objawienie Bożej miłości, ostatecznego źródła sensu wszystkiego, co istnieje. Miłość jest też najpełniejszym źródłem sensu cierpienia, które pozostaje zawsze tajemnicą: zdajemy sobie sprawę, że wszelkie nasze wyjaśnienia będą zawsze niewystarczające i nieadekwatne.
Miłość jest też najpełniejszym źródłem odpowiedzi na pytanie o sens cierpienia. Odpowiedzi tej udzielił Bóg człowiekowi w krzyżu Jezusa Chrystusa”.
Droga krzyżowa
Nie można chyba wyobrazić sobie refleksji wielkopostnej bez zamyślenia nad tajemnicą krzyża. Wpatrując się w krzyż przychodzą różne myśli i skojarzenia. Podążając za krzyżem w nabożeństwie Drogi krzyżowej stajemy się uczestnikami tego, co przeżywał nasz Mistrz. Jego droga krzyżowa była trudna i ciężka. Odległość od twierdzy Antonia do góry Kalwarii wynosiła około siedemset metrów. Do bramy miejskiej Jezus niósł krzyż sam; tam przejął go Szymon. Ten ostatni odcinek drogi był krótki: wynosił sto metrów. Jezus więc przeważnie dźwigał krzyż sam, aby ponieść na nim śmierć. Ewangeliści nie opisują ani krzyża, ani ukrzyżowania. Było to zbyteczne, bo pierwsi chrześcijanie znali dobrze tę straszną karę śmierci. Musimy więc się zadowolić wiadomościami z innych źródeł starożytnych i luźnymi uwagami z Ewangelii.
Śmierć na krzyżu była najokrutniejszą i najbardziej hańbiącą ze wszystkich rodzajów śmierci. Jezus wybrał właśnie tę śmierć, aby okazać bezmiar swej miłości. Krzyż od tego momentu nabiera innego wymiaru. Jak mówi Tomasz a Kempis, w krzyżu zbawienie, w krzyżu życie, w krzyżu obrona. W krzyżu źródło szczęścia nadprzyrodzonego, w krzyżu siła mądrości, w krzyżu radość duchowa. W krzyżu streszczenie cnoty, w krzyżu świętość doskonała. Zbawienie duszy, nadzieja życia wiecznego tylko w krzyżu. Patrząc na Pana Jezusa obarczonego krzyżem, Jego słowa stają się dla nas jeszcze bardziej wymowne: „Kto chce być uczniem moim, niech się zaprze samego siebie, weźmie krzyż i idzie za Mną” (Mt 16, 24).
Krzyż choroby i cierpienia
Krzyż dla każdego z nas może być inny i nie należy zastanawiać się, dlaczego właśnie taki. Ważne jest to, aby umiejętnie go podjąć i ruszyć za Jezusem. Niewątpliwie krzyż wiąże się z cierpieniem, często z chorobą. Jan Paweł II od samego początku swego pontyfikatu podkreślał, że jako jeden z najważniejszych obowiązków swej służby traktuje posługę wobec chorych i cierpiących. Już w drugim dniu po wyborze, jeszcze przed ingresem, łamiąc dotychczasowe watykańskie zwyczaje, udał się do polikliniki Gemelli, by odwiedzić ciężko chorego przyjaciela, ks. bpa Andrzeja Deskura. Spotkał się też z innymi chorymi tego szpitala mówiąc, że ludzkiej słabości i chorobie można przeciwstawić siłę i potęgę ludzkiego cierpienia złączonego z modlitwą. Przemawiając do chorych w Lourdes, Ojciec Święty sformułował syntezę swych przemyśleń związanych z ludzkim cierpieniem, powiedział: „Cierpienie zawsze jest rzeczywistością, rzeczywistością o tysiącu twarzy”. Mówiąc o twarzy cierpienia, papież miał na myśli jego różnorodne i niepowtarzalne wymiary, tak różne i zmienne, jak różna jest ludzka wrażliwość i sposoby reagowania. Każdy bowiem człowiek na ten sam bodziec reaguje odmiennie i swoiście, zgodnie ze swoimi indywidualnymi predyspozycjami. Do cierpienia należy podejść z szacunkiem i zrozumieniem.
Nie jest łatwo zrozumieć sens cierpienia, często wydaje się ono być czymś przerażającym i wywołuje strach. Nikt nie jest zobowiązany szukać i prowokować cierpienie w swoim życiu, ale gdy ono przyjdzie to już sama jego akceptacja rodzi ulgę. Cierpienie lub choroba nie zawsze musi się wiązać z poczuciem nieszczęścia, może być nieraz jedyną drogą do poznania samego siebie i otaczającej rzeczywistości, może posiadać walor twórczy, konstruktywny w rozwoju osobowości, w wewnętrznym dojrzewaniu. Żaden ból i żadne cierpienie nie przemija bez śladu, jego wymiar wykracza poza osobiste doświadczenie człowieka, jego sens może być zrozumiały dopiero w wymiarze transcendentnym. Dla człowieka wierzącego jest to prawda krzepiąca i wzmacniająca w znoszeniu udręk, nawet najbardziej dokuczliwych. Wydaje się, że także człowiek niewierzący może w tym rozumowaniu znaleźć oparcie i pociechę.
Razem z Jezusem
Pewnego dnia Matka Teresa, odwiedzając śmiertelnie chorą na raka kobietę, powiedziała do niej, że cierpienie „to nic innego jak pocałunek Jezusa, znak że jest tak blisko Niego na krzyżu, że może cię pocałować”. Usłyszawszy to, umierająca kobieta złączyła swoje dłonie jak do modlitwy i odpowiedziała: „Matko, proś Jezusa, by nie przestał mnie całować”.
Jest takie powiedzenie, że radość dzielona z innymi się pomnaża, a cierpienie dzielone z innymi się pomniejsza. Pan Jezus najdoskonalej rozumie, czym jest cierpienie i dzieląc je razem z nim czujemy się silniejsi. Dlatego krzyż nie tylko należy dźwigać, ale przytulić go z miłością. Myślę, że wciąż pozostaje nam w pamięci chyba ostatnie telewizyjne ujęcie Ojca Świętego Jana Pawła II w czasie wielkopiątkowej Drogi krzyżowej, gdy z takim trudem, ale i z wielką czułością tulił krzyż. Nie mówiąc ani słowa w tym obrazie potwierdził to wszystko, czego nauczał o cierpieniu. Wszystkie jego słowa stały się rzeczywistością życia. Tak jak pisał w Liście do chorych Salvifici doloris: „Odkupiciel cierpiał za człowieka i dla człowieka. Każdy człowiek ma udział w Odkupieniu. Każdy też jest wezwany do uczestnictwa w tym cierpieniu, przez które każde ludzkie cierpienie zostało także odkupione [...] Przeto też w swoim ludzkim cierpieniu każdy człowiek może stać się uczestnikiem odkupieńczego cierpienia Chrystusa”.
ks. Paweł Guździoł
Komentarze
Nikt nie dodał jeszcze komentarza.
Bądź pierwszy!