Męczeńscy Samarytanie z Markowej (2)
W czasie II wojny światowej za pomoc Żydom na terenie Polski okupowanej przez Niemców groziła kara śmierci, a jednak rodzina Ulmów przyjęła ich do swojego domu i zapłaciła za to najwyższą cenę. Dwa tygodnie temu w Markowej zostali beatyfikowani.
Wieś Markowa i jej okolice od samego początku okupacji niemieckiej tętniły życiem konspiracyjnym. W pobliskiej Soninie pierwszych żołnierzy Związku Walki Zbrojnej w lutym 1940 roku osobiście zaprzysiągł zmierzający do Lwowa (tam zresztą w marcu aresztowany przez NKWD) pierwszy komendant wojska podziemnego (Służby Zwycięstwu Polski) gen. Michał Karaszewicz-Tokarzewski (swoją drogą niezwykle wysokiej rangi działacz masonerii). Ludowcy tworzyli natomiast ,,trójki Rocha”, a od 1942 roku Bataliony Chłopskie (Michał Ulma został dowódcą ich oddziału gminnego).
Markowa budziła specyficzne zainteresowanie Niemców, którzy zwrócili uwagę na jej schludną raczej zabudowę, wysoki stopień zorganizowania społecznego, swoiste poczucie odrębności względem okolicy oraz charakterystyczne nazwiska mieszkańców kojarzące się z jej domniemanym obcym pochodzeniem. Istotnie we wsi spotykało się nie tylko Ulmów, ale też Bytnarów, Kuźniarów, Szylarów, Kielarów, Kluzów. Owładnięci narodowosocjalistyczną manią okupanci uznali, że miejscowość, jak przypuszczali, założona niegdyś przez przybyszów z Zachodu, nadaje się do ponownej germanizacji. Niejaka Gisele Hildebrandt napisała książkę „Przebadanie dawnych wsi niemiecko-ukraińskiego pogranicza Łańcuta”, którą poprzedziły antropologiczne studia nad wyglądem mieszkańców Markowej, przeprowadzone przez pseudonaukowców z mieszczącego się w Krakowie Instytutu Niemieckiej Pracy na Wschodzie. Przyjeżdżali oni do Markowej, między innymi, aby mierzyć ludziom czaszki.
,,Przyjął ich do swojego domu”
Tak brutalnie i nikczemnie (traktując przedmiotowo jako obiekty pseudomedycznych zabiegów) Niemcy poczynali sobie z Polakami, Żydom natomiast, jak wiadomo, nie dawali żadnych szans. Początkowo, we wrześniu 1939 roku, okupanci zarządzili, aby ludność żydowska mieszkająca w pasie bliskim granicy niemiecko-sowieckiego rozbioru, która przecinała między innymi Przemyśl, ewakuowała się na obszar zajęty przez Związek Sowiecki. Tego wezwania w większości nie posłuchano. Niemcy wynajdowali jednak ciągle nowe sposoby na dręczenie Żydów. Zmuszali ich np. do wykonywania poniżających w wymowie prac publicznych, jak choćby odśnieżanie dróg w Łańcucie, do którego żydowskie rodziny pędzone były pieszo przez 10 kilometrów. Wreszcie w październiku 1941 roku hitlerowski zarządca części okupowanej Rzeczpospolitej (tzw. Generalnej Guberni) Hans Frank ogłosił, że pod sankcją kary śmierci Żydom nie wolno opuszczać wyznaczonych im dzielnic, innym zaś (Polakom) nie wolno im pomagać, zatem głównie dostarczać im schronienia oraz ich żywić.
W tej sytuacji do rodziny Ulmów zgłosili się pod koniec 1942 roku prosząc o ratunek znajomi Józefa z Łańcuta Saul Goldman i jego synowie Baruch, Mechel, Joachim i Mojżesz (zwano ich zazwyczaj Szallami) oraz krewne Saula (córki Chaima Goldmana): Gołda Grünfeld i Lea Didner z córeczką Reszlą, które mieszkały po sąsiedzku w Markowej. Fakt, że Józef miał znajomych wśród Żydów nie tylko z Markowej ale i z Łańcuta świadczy o tym, że relacje rodziny Ulmów z ich społecznością układały się przyjaźnie. Żydzi ufali Ulmom i na podstawie wcześniejszych dobrych doświadczeń w kontaktach z nimi postanowili powierzyć im swoje życie. Inaczej, w przypadku negatywnej ich opinii o Polakach, mieliby zapewne większe opory. Żydzi wiedzieli, że Ulmowie są dobrymi ludźmi i nie opuszczą ich w potrzebie. Józef przyjął więc prześladowanych, choć w pełni zdawał sobie sprawę z ryzyka, na jakie się decyduje. Krewny Ulmów Roman Kluza zeznawał: ,,Ciocia i wujek ponieśli śmierć za to, że przechowywali Żydów, co było wtedy surowo zakazane. Wujek znał tych Żydów przed wojną. Przyszli chyba do niego nocą, przyjął ich do swojego domu, wiedząc jakie mogą być tego konsekwencje, że może być za to kara śmierci”. Gdy sąsiedzi ostrzegali Józefa, ten odpowiadał: ,,to są ludzie, ja ich nie wygonię”.
Żydzi, którym udzielili schronienia Ulmowie, należeli do żyjących jeszcze ofiar olbrzymiej akcji eksterminacyjnej przeprowadzonej na Podkarpaciu (jak w całym GG) latem i jesienią 1942 roku. Niemcy urządzali na nich obławy, lecz część ludności żydowskiej w letniej porze roku zdołała zbiec i ukryć się w lasach, polach i zaroślach. Niektórzy próbowali przetrwać w okolicznych wąwozach zwanych ,,potokami”. Józef Ulma pomagał nawet pewnej rodzinie zbudować odpowiednią kryjówkę w terenie, prawdopodobnie ziemiankę. Niestety, co jakiś czas kolejne grupy Żydów wpadały w ręce prześladowców, czyli dokładniej niemieckich żandarmów działających przy udziale zmuszanej do współpracy granatowej policji. Egzekucje odbywały się w tzw. Okopie, czyli starych okopach pozostałych zapewne po walkach I wojny światowej. Okop znajdował się kilkaset metrów od siedziby Ulmów, widoczny był z okien ich domu. Tak więc byli oni mimowolnymi świadkami rozstrzelania ponad 20 osób, które nastąpiło 14 grudnia 1942 roku. W sumie w Okopie zginęło 41 Żydów.
Denuncjacja i organizacja mordu
Różne osoby we wsi, zarówno te przyjaźnie usposobione (jak Jan Jakielaszek), jak i wrogie, widziały Żydów bądź domyślały się ich obecności w domostwie Ulmów. Gospodarze nawet specjalnie się z nią nie kryli. Do Józefa, który prócz wykonywania fotografii trudnił się w czasie okupacji obróbką skór przychodzili wciąż rozmaici klienci po towar, względnie odbiór zamówionych zdjęć. Słyszeli więc dobiegający ze strychu gwar. Do tragedii przyczynił się polski policjant z Łańcuta, posterunkowy Włodzimierz Leś, który wszedł w konflikt z Goldmanami na tle transakcji handlowych jeszcze sprzed wojny. Senior rodu Goldmanów był kupcem bydła, Leś sprzedał im konia, a w trakcie okupacji za udzieloną kryjówkę wszedł w posiadanie części ich majątku. Nie miejsce tu, by opisywać szczegóły. Gdy spór z Goldmanami się zaostrzył Leś postanowił się zemścić i zdradził Niemcom ich obecność w zagrodzie Ulmów.
Szef żandarmów z Łańcuta Eilert Dieken zażądał od wyznaczonych woźniców dostarczenia do posterunku w nocy z 23 na 24 marca 1944 roku czterech furmanek. Około pierwszej w nocy miejsce na wozach zajęli dowódca zbrodniczej akcji: Dieken, jego podwładni Gustaw Unbehend, Erich Wilde, Michael Dziewulski i szczególnie krwiożerczy i prymitywny żandarm niemiecki czeskiego pochodzenia Josef (Joseph) Kokott. Towarzyszyło im kilku funkcjonariuszy granatowej policji (wśród nich Leś). Cała grupa oprawców późną nocą opuściła Łańcut, a nad ranem drogą przez Soninę skierowała się do Markowej, do której dotarła o świcie.
Nienawiść sprawców, ofiara Sprawiedliwych
Chata Ulmów stała na uboczu. Żandarmi i policjanci podążyli ku niej i otoczyli pierścieniem. Któryś żandarm wkroczył na strych do domu i zabił we śnie dwóch braci Goldmanów oraz Gołdę Grünfeld. To strzały do nich słyszał czekający z rozkazu Niemców w oddaleniu polski furman Edward Nawojski. Wezwany następnie na podwórze obserwował ciąg dalszy egzekucji, o czym zeznawał po wojnie przed sądem w Rzeszowie: ,,Kiedy weszliśmy na podwórze widziałem, jak jeden z żandarmów niemieckich (…) wyprowadził z domu Żyda i w naszej obecności zastrzelił go na podwórzu. Następnie żandarmi, a wśród nich Kokott, wyprowadzili czterech Żydów, a wśród nich dwie, względnie trzy Żydówki i jednego z tych Żydów zastrzelił Kokott. Następnie z mieszkania wyprowadzono staruszka, lat ok. 80, którego zastrzelił jeden z nieznanych mi żandarmów. Następnie wyprowadzono z mieszkania małżeństwo i również żandarmi zastrzelili je na podwórzu”.
W innej wypowiedzi Nawojski wspominał: ,,W czasie rozstrzeliwania na miejscu egzekucji słychać było straszne krzyki, lament ludzi, dzieci wołały rodziców, a rodzice byli już rozstrzelani. Wszystko to robiło wstrząsający widok”. Po zamordowaniu dorosłych Żydów i małżonków Ulmów żandarmi zastanawiali się, co zrobić z dziećmi. Dieken zdecydował, aby je także pozbawić życia. Zapytany potem przez sprowadzonego na miejsce zbrodni sołtysa Teofila Kielara, dlaczego również dzieci musiały zginąć, odpowiedział cynicznie: ,,Żeby gromada nie miała z nimi kłopotu”. Kokott mordując trójkę lub czwórkę z potomstwa Ulmów wrzeszczał zapamiętale: ,,Patrzcie, jak giną polskie świnie, które przechowują Żydów”. Miary grozy sytuacji dopełnia świadectwo Franciszka Szylara, który kładąc potem do trumny zwłoki Wiktorii stwierdził, że została zgładzona w trakcie porodu. Zatem zginęło siódme dziecko Ulmów i to właśnie wtedy, gdy poczęło przychodzić na świat! Bestialstwo oprawców skonfrontowane z tajemnicą życia kruchego i bezbronnego...
Wychowawcy pokoleń
Niemieckie państwo wypowiadając motywowaną rasowo, bezwzględną wojnę Żydom i Polakom nakazywało właściwie własnym funkcjonariuszom uważać się za ,,nadludzi” i zobowiązywało ich do brutalności i pogardy wobec prześladowanych, z których wielu, jak Ulmowie, odznaczało się szlachetnością postawy, świętością życia, szerokością horyzontów umysłu, wszechstronnością zajęć i pasji, bohaterskim przywiązaniem do zasad i stawało się ponadto chrześcijańskimi męczennikami (nawet nie urodzone w pełni dzieci!) To po ich stronie była rzeczywista wielkość, im należy się prawdziwe uznanie, cześć, a nawet, według osądu Kościoła, chwała ołtarzy. Rzekomi ,,nadludzie” z kolei okazywali się wielokrotnymi przestępcami, sadystami, degeneratami. I nic dziwnego, bo w tym właśnie miały, według ideologicznych prawideł, spełniać się ich nadludzkie jakoby cechy.
Czytelnicy zapewne znają choćby pokrótce losy szczątków bohaterskiej rodziny, kolejne etapy jej drogi na ołtarze oraz rozwój idei upamiętniania Polaków ratujących Żydów, zmaterializowanej w Markowej w postaci imponującego muzeum. Dlatego niech na koniec wyrażona zostanie inna jeszcze myśl, niewątpliwie związana z wymową dziedzictwa Ulmów i tysięcy podobnych im rodaków. Otóż małżonkowie z Markowej w dalszym ciągu wychowują. Występują w roli wychowawców, którą spełnili najpierw wobec swojego naturalnego potomstwa, gromadki dzieci zamordowanej wraz z nimi. Przez to wszystko jednak, co o nich wiemy jawią się także jako nauczyciele w szerszym znaczeniu, jako rzecznicy prawdziwego patriotyzmu, który opierać się musi najpierw na wspólnym dla danej społeczności odróżnianiu dobra od zła, na wierności uniwersalnym zasadom, powszechnej prawdzie, następnie zaś na połączeniu tego, co ogólnie słuszne z wartością polskiej historii i kultury, ze szczytnym przesłaniem wieków rodzimej, wspaniałej przeszłości, z jej symbolami, dziełami, pomnikami. Patriotyzm odwołuje się do historii i nieustannie z niej czerpie. Sprawia, że trwamy wciąż w obecności i ,,pod czujnym okiem tych, którzy tak jak my szanują te same ideały” i wraz z nami pamiętają o poprzednikach, którzy ideały owe wznieśli niegdyś wysoko. ,,Szacunek dla dokonań przodków”, o których wiemy z przeszłości, z historii, mobilizuje nas i wspiera, nie pozwala osunąć się w przeciętność, ani też przejść wprost na stronę zła. Żywiony pamięcią o dziedzictwie patriotyzm i sama historia chronią przed upadkiem i stanowią drogę oporu wobec łajdactwa (są to wspaniałe myśli prof. Andrzeja Nowaka).
Wyrasta z tej syntezy wartości wiecznych i wiary chrześcijańskiej w szczególności z dorobkiem rodzimej kultury i przesłania przodków oraz jest jej owocem piękne życie i śmierć, która wprowadza do szczęśliwej, Bożej wieczności. Tak jak życie i męczeńska ofiara Józefa i Wiktorii oraz ich dzieci. Zaiste, ,,nadzieja ich pełna jest nieśmiertelności”! ■
Ks. Piotr Jaroszkiewicz
Zdjęcia: Rodzina Ulmów - Jan Szpytma
Wnętrze markowskiego domu w czasach Ulmów - Agnieszka Bugała
Kościół św. Doroty w Markowej - za tą ścianą świątyni zostanie zamontowany sarkofag ze szczątkami błogosławionej Rodziny Ulmów - Agnieszka Bugała
Komentarze
Nikt nie dodał jeszcze komentarza.
Bądź pierwszy!