TELEFON DO REDAKCJI: 62 766 07 07
Augustyna, Ingi, Jaromira 18 Kwietnia 2024, 22:06
Dziś 19°C
Jutro 13°C
Szukaj w serwisie

Matura to bzdura?!

Matura to bzdura?!

matura

Dziesięć lat temu siedziałam w szkolnej ławce, na holu przy klasach. Rozszerzony polski. Nie pamiętam nawet wyniku. Niegdyś otrzymywało się po prostu ocenę. W pierwszych latach trzeciego tysiąclecia w Polsce oceniano nas maturzystów według klucza i oceny były w procentach.

Bałam się matury. Największy strach był oczywiście przed, jak i w trakcie pisania. Ogłoszenie wyników również było bardzo stresujące. Na dodatek szef komisji podał się do dymisji i maturzyści w całej Polsce zaczęli drżeć. Co ze studiami i dalszym życiem? Były jeszcze poprawki i ostatecznie wśród grona najbliższych znajomych, wszyscy jakoś odnaleźli miejsce w uczelni. Droga ze szkolnej ławki w holu na uniwersytecką aulę wykładową wcale nie była taka prosta!
Na każdej lekcji religii modliliśmy się na samym początku. Księża poruszali tak ciekawe tematy, że każdy chętnie skupiał uwagę na dyskusji. Oglądaliśmy filmy, niektóre na faktach i dość przerażające, ale wnosiły dużo do naszego młodego życia. Pamiętam pielgrzymkę śladami św. Faustyny. Trochę jak wycieczka, ale widzieliśmy miejsca, gdzie przebywała święta. Stałam na oryginalnej posadzce kuchennej w Płocku. Miałam ochotę uklęknąć na tych kafelkach, bo przecież stąpała po nich św. Faustyna! To była moja najważniejsza pielgrzymka. Uruchomiła we mnie najgorliwszą modlitwę, jaką miałam w życiu.
Tradycja nakazywała zapakować wszystkie klasy maturalne w autokary i wyruszyć do Częstochowy. Nie pojechałam. Nie dlatego, że byłam zbuntowana, niewierząca, ale szukałam desperacko wolnej chwili od szkoły. Jak niejeden uczeń liceum, miałam depresję. Teraz myślę, że przeżyłam dzięki Bogu. Teoretycznie najpiękniejsze lata stały się koszmarem. Bóg oraz dobrzy ludzie podnosili mnie na duchu, pomagali mi przetrwać. Wyszłam ze szkoły, wyjechałam do dużego miasta i zaczęłam nowe życie.
Egzamin dojrzałości. Cały czas zastanawiałam się, gdzie w tym dojrzałość? We „wstrzeleniu” się w klucz odpowiedzi, poprawne zinterpretowanie wiersza czy typowe umiejętności wykucia na pamięć. Z ręką na sercu, śladowe ilości wiedzy z liceum przydały mi się na studiach. Po trzech latach wyszłam z liceum jako zupełnie inna osoba. Teraz po dziesięciu latach rozumiem, jak marny i szkodliwy dla psychiki młodych jest ten system. Jak bardzo cierpią młodzi, ambitni i wrażliwi. Byłam kompletnie nieprzygotowana do nowych „warunków”.
Szczególnie polecam dla każdego maturzysty lub wciąż licealisty, Różaniec lub Koronkę do Bożego Miłosierdzia. Wybrałam sobie na patrona św. Józefa i modlę się do niego po dziś dzień. Modliłam się też do Jezusa i Maryi o to, by spełniły się moje plany. No i spełniły się! Nawet jeśli z początku bywały trudności, przeszłam całą trudną drogę. Matura to był dopiero początek. Czekały mnie o wiele trudniejsze egzaminy na studiach. Do takich należało przygotowywać się cały semestr, samodzielnie i szukać materiałów w bibliotekach. Dojrzałość polegała właśnie na tym, by mieć samokontrolę i być dobrze zorganizowanym. Studia nazwałabym kilkuletnim zaawansowanym kursem dojrzałości, a liceum i maturę? Szkołą przetrwania.
Przez ostatnie lata edukacji wiara dodawała mi nadziei. Działo się naprawdę wiele rzeczy tych miłych i tych przykrych. Jeśli komuś wydaje się, że Pan Bóg poprzez modlitwę zsyła gotowy cud, to bardzo się myli. Łaską jest też myśl, jakieś rozwiązanie, które Opatrzność nam podpowiada. Co z tego, że nie powiodło się, zaliczyliśmy porażkę. Codziennie proszę o światłość umysłu i mam ten zaszczyt, że moje prośby zostają wysłuchane. Zdarzało się, że niektóre z próśb pozostały bez echa. Nie rozumiałam wtedy, dlaczego. Wydawało mi się, że przecież Bóg chce, bym zdała ten egzamin, by praca semestralna została zaliczona, bym dostała się na wymarzoną specjalizację. Stało się inaczej… Byłam bardzo rozczarowana i rozżalona. Wiedziałam, że mogłam uczyć się więcej, więcej czytać i dać z siebie 200%. Ten odruch samokrytyki został mi później na lata. Wymagałam od siebie więcej i więcej. Na wydziale czy w szkole były osoby, które z każdego przedmiotu miały wzorowe oceny, więc dlaczego nie ja? Ja też mogłabym, ale… nie udało mi się. Czułam się z tego powodu bardzo źle i pytałam Jezusa: dlaczego mi to robisz? Przecież się staram!
Wykładowczyni z nauki o współczesnym języku polskim wcześniej poszła na zwolnienie lekarskie i nie miał mnie kto przeegzaminować. Matura przy tym to był pikuś. Zostałam na lodzie. Spotkałam w wydziałowej windzie panią profesor, której nazwisko zachowam dla siebie, ale mogę tylko zdradzić, że publikuje książki, występuje często jako ekspert w telewizji i jest autorytetem jeśli chodzi o zasady w języku polskim. Pani profesor zaproponowała, że ona mnie przeegzaminuje i szybciej podejdę do obrony pracy. Nogi mi się ugięły! Z początku potraktowałam to jako bardzo niekorzystny dla mnie zbieg okoliczności, bo jak mnie polski autorytet przepyta, to nie mam szans. Cóż, nadszedł dzień egzaminu. Odpowiedziałam na pytania, rozwiązałam zadania przygotowane przez panią profesor. Zapytała, czy trzy z plusem mi wystarczy. Zrobiłam najsłodsze oczka, jakie tylko mogłam i dostałam czwórkę. Uradowana i szczęśliwa wróciłam do domu. Po kilku dniach w tej samej windzie spotkałam znów panią profesor i podróż z parteru na trzecie piętro odmieniła moje podejście do zdobywania wiedzy. Ucięłyśmy sobie miłą pogawędkę i na odchodne pani profesor powiedziała mi:
- Wiesz, po twoim egzaminie miałam wyrzuty sumienia.
Zdziwiłam się bardzo, bo przecież od wykładowczyni otrzymałam wielką przysługę.
- Dałam ci czwórkę, choć zasługiwałaś na piątkę…
- Pani profesor – uśmiechnęłam się szeroko – Dla mnie ta czwórka, będzie jak piątka!
Przeżyłam liceum, maturę, studia, egzaminy i obroniłam pracę magisterską na piątkę. Tak zakończyła się moja przygoda z edukacją. Z czwórką w indeksie (w domyśle z piątką).

Tekst Katarzyna Smolińska

Galeria zdjęć

Dodaj komentarz

Pozostało znaków: 1000

Komentarze

Nikt nie dodał jeszcze komentarza.
Bądź pierwszy!