Mam złe doświadczenia z Kościołem
Trudno się dziwić, że Kościół opuszczają osoby, które osobiście doznały jakiejś krzywdy w jego łonie, ale jeśli wierzymy, że w Kościele jest dobro, i że jest go więcej, musimy postarać się to ukazać tym słusznie zniechęconym.
Dzisiaj będziemy się poruszać po terenie, który już troszkę eksploatowaliśmy przed dwoma tygodniami, kiedy to próbowaliśmy sobie poradzić z zarzutami dotyczącymi grzeszności Kościoła i jego ludzi, ale koncentrowaliśmy się na poważnych problemach, które jednak nie dotykały bezpośrednio dzieci czy dorosłych porzucających wspólnotę i wiarę. Na przykład straszliwe doświadczenie grzechu i zbrodni pedofilii: wiem, że to miało miejsce w Kościele i choć mnie osobiście ani nikogo z moich bliskich to nie spotkało, to jednak nie chcę mieć nic wspólnego z takim Kościołem. Natomiast w tym tekście chcę się zająć sytuacjami, kiedy ktoś sam doznał wielkiego zawodu czy złego traktowania w swojej wspólnocie, albo coś związanego z Kościołem osobiście go dotyka.
Kościół głodzi dzieci?
To mogą być różne sytuacje, kiedy ktoś nie ma tak naprawdę osobistej relacji z Jezusem (pamiętajmy, że najczęściej – choć nie zawsze – to jest głównym problemem: wiara przekazana, ale nie wybrana, zachowania wynikające z tradycji i zwyczajów, może przyzwyczajenia, ale brak osobistej relacji z Panem i Zbawicielem) i potem zdarza się jakiś nawet banalny fakt, który owocuje opuszczeniem wspólnoty Kościoła. Mam kolegę, spotykamy się czasem u wspólnych przyjaciół, który deklaruje się jako niewierzący, choć pochodzi z katolickiej rodziny. Zapytałem go kiedyś o powody jego wyboru i on mi powiedział, że choć to oczywiście nie wyjaśnia wszystkiego, to jednak przyczyniła się do tego bardzo prozaiczna sytuacja, która przez kilka lat z rzędu, raz w roku, przytrafiała się w jego domu. Chodziło o okres kolędowy, kiedy księża przychodzą z wizytą duszpasterską. Kolega mieszkał w bloku, w którym było kilka klatek schodowych i nigdy nie było wiadomo, od której strony ksiądz rozpocznie w tym roku, więc wszystkie rodziny od godziny powiedzmy 15.00 pozostawały w gotowości, choć nieraz ksiądz przybył dopiero około 20.00 na przykład. Z tego okresu mój kolega zapamiętał nieznośną dla niego sytuację, że kiedy wracał ze szkoły do domu i był głodny, mama nie chciała mu podać obiadu, bo już wszystko jest posprzątane na przyjście księdza, a ten może się pojawić lada moment. I czasem parę godzin siedział głodny i zły... na księdza oczywiście. Ktoś powie, że to nie wina księdza i Kościoła, ale mamy, która przesadzała, niemniej faktem jest, że dorosły już mężczyzna opowiadał mi to doświadczenie, jako jeden z powodów, który odwiódł go od wspólnoty Kościoła, bo co to za Kościół, który morzy głodem dzieciaka, żeby ksiądz czasem nie zobaczył garów w zlewie? Nie można tu mówić o winie Kościoła, choć kolega uważa, że to przecież w jakimś wymiarze wina Kościoła, że w jego mamie ukształtowały się takie przekonania, jednak takich wydarzeń jest mnóstwo i czasem „wyprowadzają” młodego człowieka z Kościoła, kiedy tylko już może o sobie decydować.
Sytuacje poważne bo ksiądz niepoważny
Brandon Vogt w swojej książce podaje znacznie bardziej drastyczny przykład Marisy, która tak opisała swoje bolesne doświadczenie: „Odeszłam z Kościoła katolickiego w wieku 18 lat. W pewien weekend byłam poza domem i świętowałam swoje urodziny. Zostałam zgwałcona przez kolegę kolegi. Postanowiłam zatrzymać dziecko zgodnie ze swoim przekonaniem, że aborcja jest czymś złym, i nie chciałam oddać go do adopcji. Kiedy urodziłam, postanowiłam dziecko ochrzcić. Poszłam więc do lokalnego kościoła, do którego zwykle chodziłam, aby porozmawiać z księdzem. Przysunął swoją twarz blisko mojej i powiedział, że to wielki wstyd, że mam dziecko w tak młodym wieku, a dziecko nie ma ojca. Zaczęłam wyjaśniać, jak zostałam zgwałcona, ale on powiedział, że i tak jestem hańbą dla Kościoła. Ochrzciłam córkę, ale już nigdy więcej nie poszłam do kościoła. Ci ludzie ze wspólnoty wydali mi się najbardziej krytycznymi osobami, jakie kiedykolwiek poznałam”. Tutaj wszyscy się zgodzimy, że trudno się dziwić Marisie i scyzoryk się otwiera w kieszeni na myśl o tym księdzu, który ją uznał za hańbę dla Kościoła, a siebie pewnie uważał za jego chlubę, podczas gdy w rzeczywistości był jego zakałą. I niestety wiemy, że takie zakały się zdarzają, choć na pewno nie są normą. Wiemy też, że nawet najwspanialszemu księdzu może się przydarzyć gorszy dzień, kiedy straci cierpliwość – oczywiście w innych sytuacjach niż wyżej opisana – i ta sytuacja skłoni kogoś do porzucenia Kościoła. Tak nie powinno być, ale nie możemy zapominać o grzeszności Kościoła. Jeszcze raz: to nie muzeum świętych, ale szpital rozbitków, czasem nawet u sterów. Niemniej jednak musimy się zgodzić ze słowami Matki Teresy, które Brandon Vogt cytuje: „Bardzo często my, chrześcijanie, stawiamy najgorsze przeszkody przed tymi, którzy próbują zbliżyć się do Chrystusa. Głosimy Ewangelię, którą nie żyjemy”.
Co powiedzieć?
Mimo wszystko musimy mieć jakieś argumenty, które możemy przekazać dziecku, czy dorosłej osobie, kiedy przekaże nam podobną historię o sobie. Oczywiście punktem wyjścia jest jakaś forma przeprosin w imieniu Kościoła, bo nawet jeśli my nie mieliśmy z tym nic wspólnego, to jednak jesteśmy tym Kościołem. Vogt sugeruje takie słowa: „Przykro mi, że coś takiego cię spotkało. To nigdy nie powinno mieć miejsca. Oni absolutnie nie powinni zareagować w ten sposób”. Jeśli do wydarzenia doszło wiele lat temu, trzeba zachęć dziecko, aby dało Kościołowi jeszcze jedną szansę. Również tutaj argument o złym lekarzu, który nie może nas sprowokować do zaprzestania starań o własne zdrowie jest jak najbardziej na miejscu. Dodatkowo, jeśli do zdarzenia doszło w konkretnej parafii, a ksiądz nadal tam jest, może warto spróbować w innej wspólnocie. Drugą bardzo istotną kwestią jest pomoc w zrozumieniu, że Kościół jest większy niż jedna lokalna parafia albo zły ksiądz. Każdy człowiek musi mieć zdolność oddzielenia osoby, która go zraniła, od Kościoła, sakramentów i całego depozytu wiary w nim złożonego przez samego Jezusa. Nie warto odcinać się od źródła, które może przynieść dobre duchowe owoce, łaskę, pomoc a nawet szczęście z powodu tego, co jakiś człowiek, nawet jeśli – niestety – jest to kapłan, powiedział albo zrobił. Odcinając się wyrządzamy krzywdę przede wszystkim samemu sobie.
Tekst ks. Paweł
Komentarze
Nikt nie dodał jeszcze komentarza.
Bądź pierwszy!