Ludzie najnormalniejsi w świecie
W naszych podróżach po świecie podziwiamy przede wszystkim naturę i architekturę, a przecież to człowiek jest zwieńczeniem Bożego stworzenia. I choć potrzebujemy chwil samotności i odpoczynku od innych, choć cenimy sobie przeżycia estetyczne i duchowe, jakie są naszym udziałem w kontakcie z pięknem, to przecież jest tak dlatego, że później wracamy do ludzi i się z nimi tym wszystkim dzielimy. Dzisiaj będzie więc o ludziach.
Muszę przyznać, że kiedy pierwszy raz wszedłem do kościoła Sacred Hearts, a było to w roku 2004, poczułem pewien niesmak na widok dziesiątek figur Świętych znajdujących się wzdłuż bocznych naw świątyni. Wiecie ile ich jest? Dwadzieścia osiem! A do tego jeszcze 18 witraży, również z postaciami Świętych. Zawsze byłem zwolennikiem pewnej, jak by to nazwać, esencjalności w wystroju kościoła, dość powiedzieć, że moim marzeniem było zawsze posługiwanie w parafii ze świątynią w stylu romańskim, czy ostatecznie gotyckim. No i właśnie nadmiar tych figurek irytował mnie. Później zrozumiałem, że przecież ten kościół został zbudowany przez włoskich emigrantów, którzy przybyli tu z bardo różnych regionów Półwyspu Apenińskiego. A Włosi już tak mają, że są bardzo przywiązani do swoich lokalnych patronów, więc nie powinno nas dziwić, że kiedy znaleźli się na obcej ziemi, jakkolwiek by ona nie była dla nich „ziemią obiecaną”, zawsze obcą była, pragnęli czuć obecność swojego Świętego protektora. I tak pewnie przybywało tych figurek, a może lepiej byłoby powiedzieć, tych kawałków własnej Ojczyzny nierozerwalnie związanej również z wiarą praojców. Tak przynajmniej było dla pierwszych emigrantów, z ich potomkami już niekoniecznie. Świątynię można więc „odczytać” również przez pryzmat jej budowniczych i tych, którzy wypełniają ją dzisiaj. O kilku spośród tych ostatnich chcę Wam opowiedzieć, oto przed Wami, po kolei, wedle starszeństwa, Giorgio, Andrew, Michel i Rocco.
Giorgio
Ma 81 lat i mieszka sam, całkiem nieźle sobie radząc. Swego czasu był nawet prezydentem Legionu Maryi, stowarzyszenia, które być może lata świetności ma za sobą, ale w dalszym ciągu dla wielu, zwłaszcza starszych ludzi, jest sposobem na głębokie zaangażowanie w Kościół. Giorgio codziennie przychodzi na Mszę Świętą, a ponieważ ta parafia niegdyś była typowo włoską, więc po dziś dzień pierwsze czytanie i psalm są po włosku (reszta liturgii po angielsku) i to właśnie Giorgio jest naszym lektorem. Nic w tym dziwnego, ale musicie wiedzieć, że ten starszy pan jest dość pokaźnych rozmiarów, a przede wszystkim ma olbrzymie problemy ze stawami i w konsekwencji ledwie się porusza. Proszę sobie wyobrazić, że niemal dziesięć minut (!) zajmuje mu dojście od drzwi kościoła do prezbiterium, gdzie zawsze siada tuż przy ambonie (niektórzy nazywają ją „ambonką”), aby potem w miarę szybko podejść i odczytać lekturę. Mimo to, Giorgio trwa na posterunku, być może również obawiając się, że jeśli on przestanie czytać po włosku, to może już nie być następców i tylko szereg figurek Świętych będzie przypominał, że to była niegdyś włoska parafia.
Andrew
Mój imiennik jest naszym kościelnym i wiosen ma już 76. Cóż takiego godnego uwagi jest w naszym kościelnym, oprócz tego, że swoją precyzją, taktem i kulturą sprawia, że wszystko jest zawsze przygotowane i księdzu nie pozostaje nic innego, jak tylko pobożnie sprawować sakramenty? Dla mnie budujące jest, że Andrew dużo się modli. Bardzo dużo. On również jest w Legionie Maryi i zawsze uczestniczy w każdej Mszy Świętej, która jest sprawowana. Często widzę go w kościele, w ławce z różańcem. Pomyślcie, często widzicie Waszych kościelnych, organistów, ba, kapłanów na indywidualnej modlitwie w kościele? Ale piszę o Andrew z jeszcze innej przyczyny. W naszym kościele w poniedziałek nie ma Mszy Świętej, a ponieważ miałem pewną ważną intencję z Polski, chciałem sprawować Eucharystię w poniedziałek właśnie i zapytałem Andrew, gdzie ma pochowane różne paramenty, a on natychmiast się zaoferował, że przyjdzie w poniedziałek i wszystko przygotuje.
- Andrew, ależ nie musisz specjalnie przychodzić, ja sobie sam poradzę – powiedziałem.
- Ale ja też chcę uczestniczyć we Mszy Świętej – Andrew na to.
- Na pewno chce ci się przychodzić w wolny dzień? - nie dowierzałem.
- Father, Eucharist is everything for me... (Księże, Eucharystia jest dla mnie wszystkim) – odpowiedział Andrew. a ja mogłem tylko w duchu powiedzieć: „Panie przymnóż mi wiary”.
Michael i Rocco
Na koniec kilka słów o dwóch młodzieńcach, obaj są dwudziestoparolatkami. Rocco jest jednym z Altar Boys, czyli ministrantów, którzy posługują tutaj w czarnych sutannach i białych komżach (wyglądają jak klerycy). I cóż zauważyłem? Rocco przychodzi w niedzielę do kościoła zawsze w wygodnych sportowych butach, ale przynosi w reklamówce czarne eleganckie pantofle i zakłada je do posługi. Mówi, że nie wypada w adidasach... A ja myślałem, że dzisiaj młodzież już zupełnie nie przykłada wagi do takich spraw, zwłaszcza w Ameryce. Michael natomiast nie jest taki elegancki, jest natomiast potężny i dość intensywnie wytatuowany. W kościele jest w każdą niedzielę i na początku myślałem, że nigdy nie siada w ławce, a tymczasem jest on tak potężny, że nawet gdy siedzi, wygląda jakby stał. Proboszcz Anthony mówi, że Micheal, choć tak potężny i wytatuowany, jest łagodny jak baranek i muchy by nie skrzywdził. Po którejś z niedzielnych Mszy zauważyłem, że jeden z tatuaży przedstawia Jezusa.
- Dlaczego sobie wytatuowałeś Pana Jezusa? - zapytałem.
- Bo ja bym chciał, żeby Pan Jezus był zawsze ze mną i żeby wszyscy wiedzieli, że Jezus jest ze mną. To dla mnie bardzo ważne, proszę księdza – odpowiedział Michael dając mi big hug (przyjacielski uścisk, cud, że mnie nie pogruchotał ;-).
***
Ktoś powie, że chyba Klimek nie ma o czym pisać, bo się zajął jakimiś ludźmi najnormalniejszymi w świecie, jakich każdy z nas spotyka każdego dnia, nie trzeba do Nowego Jorku jechać, więc żadne to wielkie halo. I właśnie o to chodzi. O takich normalnych, zwykłych, dobrych ludziach nikt nie pisze. Przecież byłoby o wiele ciekawiej poczytać o tym, jak to w sylwestrową noc na Times Square Lady Gaga pocałowała w usta burmistrza Bloomberga, prawda?
Tekst i foto ks. Andrzej Antoni Klimek
Na pierwszym zdjęciu w galerii potężny Michael i proszę mi wierzyć, że witający się z nim
Fr Anthony bynajmniej nie klęczy ;-)... Na kolejnej fotografii zbliżenie tatuażu z podobizną Jezusa
a potem już cała plejada Świętych z brooklyńskiego kościoła. Myślę, że można się poćwiczyć
w rozpoznawaniu różnych atrybutów świętości, w razie wątpliwości chętnie odpowiem.
Komentarze
Nikt nie dodał jeszcze komentarza.
Bądź pierwszy!