Listy czytelników 7(363)
Po przeczytaniu artykułu Aniki Djoniziak ,,W Ogrodzie Kultur i Tolerancji” o pisarzu i podróżniku Arkadym Fiedlerze pani Wanda, jak sama o sobie mówi ,,kaliszanka od trzech pokoleń”, postanowiła podzielić się z nami swoimi niezwykłymi wspomnieniami.
,,Chciałabym opowiedzieć, jak dostałam pierwszą książkę Arkadego Fiedlera, bo okoliczności nie są zwyczajne. W czasie wojny zostaliśmy wysiedleni z Kalisza. Najpierw na tydzień zamknięto nas w szkole na 3 maja, tam zostaliśmy poddani wielkiej rewizji. Ja miałam 15 lat, a moje siostry 10 i 13. W niedzielę prowadzono nas pod eskortą na dworzec kolejowy, w mieście nie było żywego ducha, a kiedy dotarliśmy na stację zapakowali nas w osobowe wagony i pozamykali. A cały ten pociąg płacząc zaśpiewał ,,Jeszcze Polska nie zginęła”, ale tak płaczących ludzi to jeszcze nie słyszałam. Żandarmi jakoś to tolerowali, bo przecież mogli też zacząć strzelać. W nocy dojechaliśmy do Jasła. Tam spaliśmy kilka dni w nieczynnym urzędzie skarbowym, aż zabrali nas saniami do czworaków, gdzie warunki były bardzo skromne, ale cieszyliśmy się, że mieliśmy chociaż dach nad głową. Z dworu przyszła bona i pokojówka i przyniosły nam zupę. W rozmowie zapewniły nas, że nam pomogą, będą dawać dwa litry mleka i zboże. Dali nam też kawałek ziemi, żebyśmy sobie ją uprawiali. Żoną właściciela dworu (Horodyńskiego) była córka rektora Uniwersytetu Jagiellońskiego. Państwo pomagali partyzantom, my też nosiliśmy jedzenie do lasu. W ogóle to byli światli, wykształceni, dobrzy ludzie.
W tych właśnie trudnych warunkach, jako kilkunastoletnia dziewczynka, na Boże Narodzenie 1940 roku dostałam od Państwa książkę Arkadego Fiedlera ,,Jutro na Madagaskar”. Bardzo szybko ją przeczytałam i bardzo mi się podobała. Po wojnie natomiast przeczytałam jeszcze wiele jego książek, ale od tej właśnie się zaczęło” - kończy swoje wspomnienia pani Wanda Staszak.
Komentarze
Nikt nie dodał jeszcze komentarza.
Bądź pierwszy!