TELEFON DO REDAKCJI: 62 766 07 07
Augustyna, Ingi, Jaromira 17 Lipca 2025, 13:30
Dziś 19°C
Jutro 13°C
Szukaj w serwisie

Latarnik

Latarnik

Sto lat temu, w latach dwudziestych XX wieku, pośród niewyobrażalnego dla nas entuzjazmu odradzała się Polska nadmorska. Nasi przodkowie cieszyli się z zaledwie 147-kilometrowego dostępu do Bałtyku, niemal tak samo
jak z niepodległości. Dzieje tej radości są dziś niemal zapomniane i czas je przypomnieć. Dziś, przede wszystkim, Rozewie.

A teraz, przed państwem najbardziej niezwykłe miejsce w rozewskiej latarni! – mówił z dumą latarnik Leon Wzorek naciskając klamkę solidnych poniemieckich drzwi wiodących do małego pomieszczenia, którego okienko wychodziło wprost na fale Bałtyku. Pod okienkiem stało zgrabne, niewielkie, sosnowe biurko i wygodne, wyściełane krzesło. Na blacie królował stary kałamarz z resztką atramentu, zaś obok niego spoczywały pióro ze stalówką i okulary. Była jeszcze filiżanka z białej porcelany, z której Stefan Żeromski zwykł pić herbatę, ale niestety stłukła się miesiąc temu – ubolewał Wzorek. - A nie można jej posklejać? – zapytała dama w białej zwiewnej sukni z granatowymi kołnierzem. – Czy wyrzuciliście państwo rozbite części? – chciał wiedzieć młody, opalony blondyn. – Bo jeśli nie to chętnie bym się nimi zaopiekował… Niestety, filiżanka rozpadła się w proch! Cóż począć! Nie płaczmy jednak nad tym czego nie ma, ale spójrzmy na to co trwa. To biurko wykonał miejscowy stolarz na zlecenie pisarza. Autor pragnął, by zostało wykonane z drewna z nadbałtyckich sosen. Mówił, że pisząc książkę o polskim morzu musi czuć wokół oddech fal zaklęty w sosnowych pniach. Krzesło natomiast – wtrącił się latarnik – podarował pisarzowi proboszcz ze Swarzewa. W tym miejscu przypomnę szanownym państwu, że mamy w Swarzewie sanktuarium Matki Bożej Królowej Polskiego Morza. Zatem siedział nasz kochany pan Stefan dniami i nie rzadko też, nocami i pisał Wiatr od morza. Czasami zapraszał mnie i czytał mi fragmenty, innym razem prosił bym opowiedział mu o lokalnych zwyczajach… Wspaniale było go tu gościć!
Czy tak mogły wyglądać wizyty turystów w rozewskiej latarni? Być może. Wiemy, że latarnia przyciągała do siebie rzesze przybyszów. Spieszyli, by zobaczyć pokoik Żeromskiego z okienkiem na Bałtyk, przez chwilę pooddychać jego atmosferą i dotknąć przedmiotów, których dotykał największy polski autor ich czasów. Latarnia była dla Polaków z głębi lądu wielką atrakcją. Być może latarnik siadał też niekiedy przy sosnowym biurku, wyciągał z szuflady egzemplarz „Wiatru od morza” i czytał im głośno krótkie fragmenty? Miejscowa tradycja głosi, że Żeromski tylko raz odwiedził i zwiedził latarnię w Rozewiu, a Leon Wzorek postanowił tę wizytę ubarwić i maksymalnie wykorzystać do promocji swej latarni. Choć żyjące po dziś dzień wnuczęta latarnika podkreślają, że kreatywny dziadek promował przede wszystkim osobę i twórczość Stefana Żeromskiego. To dzięki jego zabiegom powstała w latarni Izba Pamięci ku czci pisarza, a potem muzeum – piszą na jednej ze stron internetowych. – Latarni nadano też imię Stefana Żeromskiego.

Nim Leon Wzorek został latarnikiem w Rozewiu pracował w sanockiej fabryce wagonów, był maszynistą przemysłu handlowego w Krośnie, mistrzem ślusarstwa i elektrotechniki w Krakowie, członkiem Polskiej Organizacji Wojskowej, a następnie bosmanem na ORP Pomorzanin. Do Marynarki Wojennej zaciągnął się w 1918 roku, a od roku 1920 w szeregach Batalionu Morskiego przejmował polskie Pomorze. Po zakończeniu służby został skierowany do latarni morskiej w Rozewiu, której zaczął szefować w marcu 1922 roku. Jego życiorys, już do tego momentu, odzwierciedla iście galicyjski rozmach i fantazję Leona, także w ujęciu geograficznym. Dziadek krzewił polską historię, kulturę i literaturę, brał też udział w Zaślubinach Polski z Bałtykiem – wyliczają wnuki Leona. Był zapalonym


Kadr z filmu „Wiatr od morza”

gawędziarzem społecznikiem, oddanym patriotą, współzakładał i szefował okręgowi Polskiego Związku Zachodniego. Zawsze oddany, radosny, serdeczny. Za tą działalność na rzecz polskości został przez Niemców uznany za jednostkę szczególnie szkodliwą dla Rzeszy i 11 września 1939 roku został aresztowany przez gestapo podczas pełnienia służby. Spodziewał się aresztowania, ale latarni nie opuścił, w myśl zasady, którą wpajał turystom, że dopóki choć jeden polski okręt pływa po Bałtyku, latarnia musi świecić. Osadzony w więzieniu w Pucku, potem w Wejherowie, brutalnie torturowany, nikogo nie wydał, a w nocy 31 grudnia 1939, o godzinie 24 został rozstrzelany w Lasach Piaśnickich koło Wejherowa, gdzie zginęły tysiące Polaków, głównie cywilów – mężczyzn, kobiet i dzieci.

Gdynia, czyli coś w rodzaju Zakopanego
W roku 1919, 55-letni Stefan Żeromski, największy żyjący ówcześnie pisarz odrodzonej Rzeczpospolitej, przeżywał ogólny życiowy kryzys, a do tego bardzo podupadł na zdrowiu. - Marzę jak o raju o jakimś dworku-willi nad morzem – pisał do przyjaciela Bernarda Chrzanowskiego, gdyż tu w Warszawie chorowałem długo i ciężko na grypę hiszpańską, a właśnie nad morzem lekarze doradzają mi zamieszkać ze względu na serce i płuca. Chrzanowski polecił wtedy Żeromskiemu malowniczy kurort i wieś rybacką Orłowo – dziś dzielnicę Gdyni. Żeromski wynajął więc od miejscowego szewca Juliusza Hebla pomalowany na różowo domek i wkrótce wyjechał do niego z żoną Anną i córką Moniką. W Orłowie napisał opowieść „Sambor i Mestwin” o dwóch ogromnych bukach, które wypatrzył podczas spacerów w okolice Witomina. Odbywał też wycieczki piesze, konne, a raz wybrał się statkiem na Hel. Wówczas już myślał o powstaniu opiewanego przez Leona Wzorka „Wiatru od morza”, a nadmorskie eskapady miały mu w tym pomóc. Pokochał Bałtyk, ale początkowo nie znosił sąsiadującej z Orłowem Gdyni. W listach narzekał na brak mleka i masła, na rozszalałą spekulację podstawowymi produktami. - Chodzę po lasach okolicznych i trochę jeżdżę po ślicznej Kaszubii, ale źle się czuję na ogół, gdyż wciąż dmą przemierzłe zachodnie wiatry – pisał. - Pobyt tutaj nie bardzo mi służy. Owa Gdynia jest dziurą bardzo mizerną i dość brudną. Ciągłe wichry źle wpływają na moje nietęgie płuca. Tutaj jest coś w rodzaju Zakopanego, tylko stokroć brudniej i obmierzlej zabudowane i, równie jak tam, bez jakiegokolwiek planu i sensu. Buduje się wprawdzie port, ale to dopiero początki początków. 

Morska trylogia i utracony Nobel
„Wiatr od morza” wydano w 1922 roku. Razem z „Wisłą” i „Międzymorzem” tytuł ten stanowi tzw. nadmorską trylogię Żeromskiego, która powstała jako owoc zachwytu odzyskanym Pomorzem. „Wiatr” jest zbiorem niepowiązanych ze sobą form literackich, jak opowiadania, bajki, biografie, reportaże czy relacje historyczne, których wspólnym elementem są Pomorze właśnie i niejaki diabeł Smętek znany z legend kaszubskich i mazurskich. Książka była uznawana za literacki argument za dostępem Polski do morza i polskością germanizowanego Pomorza. Z tej też przyczyny „Wiatr od morza” był ostro atakowany przez niemiecką krytykę, która to mogła mieć realny wpływ decyzję  Komitetu Noblowskiego, który ważąc kandydatury Żeromskiego i Reymonta do literackiej Nagrody Nobla, tego pierwszego odrzucił. W tym miejscu warto też wspomnieć, że książka została zekranizowana w 1930 roku, a role w filmie powierzono m.in. Eugeniuszowi Bodo i Adolfowi Dymszy. Wspomnę jeszcze, iż „Międzymorze”, czyli trzecia część trylogii to poemat prozą opiewający niezwykłość nadmorskiej przyrody i życia codziennego.
Dziś mało kto pamięta, że Żeromski słynął jako autor literatury marynistycznej. Pisał powieści, szkice i opowiadania poświęcone tej tematyce, a nawet przewodniki po Pomorzu. Zresztą z każdego wersu „Międzymorza” tchnie jego potężne uczucie do Bałtyku, krajobrazów i nadmorskiej natury. Jeśli zaś chodzi o „Wisłę”, pierwszy tom nadmorskiej trylogii, to nawet ona została w nim ukazana przez pryzmat spotkania z Bałtykiem. Myślę, że mogę zaryzykować stwierdzenie, iż polskie Pomorze było ostatnią miłością Żeromskiego.

Aleksandra Polewska-Wianecka

Galeria zdjęć

Dodaj komentarz

Pozostało znaków: 1000

Komentarze

Nikt nie dodał jeszcze komentarza.
Bądź pierwszy!