TELEFON DO REDAKCJI: 62 766 07 07
Augustyna, Ingi, Jaromira 02 Sierpnia 2025, 05:53
Dziś 19°C
Jutro 13°C
Szukaj w serwisie

Łaski za wstawiennictwem bł. Edmunda (12)

Łaski za wstawiennictwem bł. Edmunda (12)

Prezentujemy łaski otrzymane za wstawiennictwem bł. Edmunda Bojanowskiego, które spisano na przestrzeni lat tj.  przed rozpoczęciem procesu beatyfikacyjnego, aż do czasów współczesnych. 

Cud uzdrowienia Józefa  Olecha, Brzeziny, 1950 rok

O uzdrowieniu Józefa jego rodzice, Maria i Józef Olech, poinformowali 19 czerwca 1963 roku, służebniczki dębickie. W 1987 roku ks. Jan Białobok, jako delegat wicepostulatora sprawy beatyfikacyjnej Bojanowskiego, ks. inf. Mariana Fąki, zebrał, pod przysięgą zeznanie Marii Olech i jej szwagra Stefana, s. Florentyny Apolonii Cesarz i uzdrowionego Józefa, w obecności ks. Franciszka Wybrańca, proboszcza Brzezin w diecezji tarnowskiej. 

Zeznanie Marii Olech, Brzeziny, 6  marca 1987 rok

Jestem matką uzdrowionego Józefa. Józef jest trzecim z kolei naszym dzieckiem. Mężowi na imię było Jan, który zmarł 15 lat temu. Dwoje dzieci poprzedzające urodzenie Józefa zmarły w niemowlęctwie – do trzech tygodni po urodzeniu. Józef od urodzenia chował się dość dobrze, pomimo krzywicy, do trzeciego roku życia. W trzecim roku życia pod koniec marca zapadł na ciężką chorobę, którą jak pamiętam w szpitalu w Rzeszowie określono jako dyfteryt. W szpitalu w Rzeszowie przebywał Józef na leczeniu do czterech tygodni. Brat męża Stefan Olech zawiózł mnie z chorym Józefem saniami najpierw do najbliższego Ośrodka Zdrowia w Wielopolu Skrzyńskim, skąd natychmiast odesłano dziecko do szpitala w Rzeszowie, na wydział zakaźny dziecięcy. Odwiedzałam chore dziecko trzykrotnie. Nie tylko, że nie było żadnej poprawy w zdrowiu, ale w każdych następnych odwiedzinach informowano mnie, że ze stanem zdrowia dziecka jest coraz gorzej. Gdy jechałam po raz trzeci do Rzeszowa w pociągu jakiś pan życzliwie ze mną rozmawiał i doradził mi, żeby dziecko ze szpitala zabrać i mówił mi, że Józiu wróci do zdrowia. Nabrałam otuchy. Radził mi leczyć wywarem z bratków, ale tego nie stosowałam. Lekarze nie chcieli wydać mi dziecka, tłumacząc, że stan jest beznadziejny i nawet nie dowiozę go do domu żywego. Grozili mi nawet aresztem. Musiałam podpisać, że na własną odpowiedzialność zabieram Józia ze szpitala. Gdy przywiozłam dziecko do domu zaopiekowały się nim siostry służebniczki Niepokalanej, które pracowały w naszej parafii. Przyjeżdżały i robiły Józiowi opatrunki, ale stan zdrowia się nie poprawiał. Siostry zachęcały nas do modlitwy. Na stole ustawiłam figurkę Matki Boskiej Niepokalanie Poczętej, zakupionej w Częstochowie i modliliśmy się. Gdy Siostra mi powiedziała, że jadą na rekolekcje, upadłam im do kolan i prosiłam: „Siostra jest przy Bogu, niech mi uprosi łaskę uzdrowienia Józia”, który się męczył. Józiu już nie podnosił się o własnej mocy, pozostawał w pozycji leżącej, dwukrotnie zdawało mi się, że już umiera. Siostry wyjechały na rekolekcje z początkiem tygodnia. W trzecim, czy czwartym dniu po wyjeździe Sióstr, tj. w sobotę Józiu o własnych siłach przyszedł do mnie do stajni, gdy doiłam krowy i pokazał na siebie, że już nie ma bandaży. Wzięłam go za rękę i wróciłam z nim do izby i stwierdziłam z całą pewnością, że rana na szyi zupełnie znikła. Od tego czasu stwierdziłam, że Józiu całkowicie wrócił do zdrowia. Rana się nie odnowiła – była to rana w gardle. Zaczął normalnie jeść i rozwijać się. Na drugi dzień – w niedzielę poszłam do kościoła podziękować Panu Bogu za łaskę i wstąpiłam do Sióstr podziękować im, że „uzdrowiły mi dziecko.” Wtedy Siostry dały mi modlitwę z obrazkiem do sługi Bożego Edmunda Bojanowskiego, oświadczając, że łaskę uzdrowienia Józia uprosiły za pośrednictwem Edmunda Bojanowskiego. Siostry nazywały się: s. Hugolina Muzyka i s. Florentyna Cesarz. 

Zeznanie s. Florentyny Cesarz, służebniczki dębickiej, Witkowice, 6  marca 1987 rok

Przy pierwszych oględzinach dziecka stwierdziłam: ranę w gardle i wstawioną rurkę, rana była zaropiona. Moje zabiegi sanitarne ograniczały się do zmiany opatrunku. Żadnych lekarstw nie podawałam. Nie pamiętam również, a raczej jestem przekonana, że nie widziałam żadnej recepty ani nie było mowy o zakupywaniu lekarstw. Ile razy widziałam to dziecko, zawsze pozostawało w pozycji leżącej – niezdolne do dźwignięcia się o własnej sile. W tej sytuacji modliłam się gorąco razem z naszymi siostrami w domu o zdrowie dla niego, bo mi żal było i dziecka i jego rodziców. W klasztorze odprawiałyśmy nowennę o zdrowie dziecka za pośrednictwem Edmunda Bojanowskiego. Pamiętam, że rodzicom Józia radziłam, żeby modlili się i odprawiali nowennę za pośrednictwem Sługi Bożego. Przypominam sobie, że już przy pierwszym spotkaniu z matką Józia, Marią, przy plebanii w Brzezinach, pragnąc ją pocieszyć, powiedziałam jej, żeby nie rozpaczała, lecz poleciła sprawę Panu Bogu za pośrednictwem sługi Bożego Edmunda Bojanowskiego. Po  powrocie z rekolekcji dowiedziałam się, że Józiu jest zdrowy, że rana szybko i nadzwyczajnie się zagoiła. Uznałyśmy to za nadzwyczajną łaskę - powiem po prostu cud - takie przekonanie wyraziła również rodzina Józia, dlatego też o tym nadzwyczajnym zdarzeniu  poinformowałyśmy (Siostry) Zarząd Domu  Generalnego w Dębicy. 

Siostry Służebniczki

Galeria zdjęć

Dodaj komentarz

Pozostało znaków: 1000

Komentarze

Nikt nie dodał jeszcze komentarza.
Bądź pierwszy!