Kto jest moim Łazarzem?
Każda nędza, jakiej doświadcza człowiek,
czyni go nieszczęśliwym i godnym miłosierdzia.
A dla nas jest kluczem do nieba.
Kiedy papież Franciszek ustanawiał Światowy Dzień Ubogich, a przypomnijmy, że działo się to na zakończenie Nadzwyczajnego Jubileuszowego Roku Miłosierdzia i chodziło o przedłużenie czegoś nadzwyczajnego w zwyczajność i codzienność, napisał takie słowa na początku swojego Listu apostolskiego: „Miłosierdzie i nieszczęśliwa to dwa słowa, których używa św. Augustyn, aby opisać spotkanie Jezusa z cudzołożnicą (por. J 8,1-11). Nie mógł znaleźć piękniejszych i bardziej zgodnych ze sobą słów, by uzmysłowić tajemnicę miłości Boga, wychodzącego na spotkanie grzesznika: „Dwoje pozostało: nieszczęśliwa i miłosierdzie”. Ileż w tym opisie Bożego współczucia i sprawiedliwości! Płynąca z niego nauka rzuca światło na zakończenie Nadzwyczajnego Jubileuszu Miłosierdzia, wskazując jednocześnie drogę, którą mamy podążać w przyszłości”.
Nieszczęśliwych zawsze mamy u siebie
Dla mnie osobiście te słowa wskazują, że kiedy myślimy o ubóstwie na pewno nie możemy się ograniczyć jedynie do biedy materialnej, chociaż ta być może najbardziej rzuca się w oczy i pewnie też najłatwiej uspokoić swoje sumienie poprzez czyny wychodzące jej naprzeciw. Bo cóż prostszego niż dać komuś głodnemu kawałek chleba? A jednak wiemy, że nawet tak prosty akt miłosierdzia, często staje się niemożliwy, ponieważ ulegamy znieczulicy, która nam sugeruje, że przecież ten człowiek sam mógłby sobie zarobić na chleb, a poza tym przecież ja nie mogę pomóc wszystkim. I wpadamy w pułapkę bezimiennego bogacza, który nie zrozumiał, że jego największym skarbem jest leżący u jego drzwi biedak o imieniu Łazarz, którego Bóg mu zostawił jak bilet do nieba... A przecież w dalszym ciągu jesteśmy na tym najbardziej rozpoznawalnym poziomie biedy, czyli biedzie materialnej i już tu możemy się „wysypać”.
Tymczasem słowem kluczowym w lepszym zrozumieniu biedy wydaje się być owo „nieszczęśliwa”, którą tak trafnie zestawił z „miłosierdziem” św. Augustyn, co przypomniał papież Franciszek. Można być bardzo bogatym i bardzo nieszczęśliwym. Można mieć wszystko i nie mieć nikogo, z kim by można porozmawiać. Jak słusznie zauważa s. Teresa Pawlak, albertynka, największą biedą człowieka jest brak relacji: „U Adama Chmielowskiego to się wyraziło w tym, że został bratem Albertem. On pomagał ludziom stopniowo, przynosząc im datki, zapraszając na posiłek, i sam zobaczył, że to nie o to chodzi, bo można ubrać i nakarmić, dać wszystko, co potrzebne, ale nie zmieni to serca człowieka. Taka przemiana dzieje się w relacji, w spotkaniu miłości. Aby pomagać dobrze i mądrze, najpierw trzeba spotkać się z realną potrzebą drugiego człowieka, nie z jego oczekiwaniami, nie z moimi oczekiwaniami wobec niego. Czasem nam się wydaje, że dobrze wiemy, co można zrobić, by komuś pomóc, a to się może okazać nietrafione. Aby spotkać się z prawdziwą potrzebą, trzeba z człowiekiem trochę pobyć. Trzeba go poznać i stworzyć taką przestrzeń, kiedy ktoś będzie chciał się ze mną spotkać w prawdzie o sobie samym”.
Kto jest moim ubogim?
Bardzo prostym wnioskiem, który się nasuwa, jest konieczność stworzenia przestrzeni spotkania, gdzie łatwiej będzie zrozumieć prawdę drugiego człowieka. Stworzenie takiej przestrzeni wymaga przede wszystkim redukcji własnego „ego”, zrozumienia, że nie jestem pępkiem świata, nawet jeśli sam doświadczam różnych bied i deficytów. Dopiero wtedy otwierają się oczy i można zacząć się rozglądać, aby zrozumieć kto jest moim ubogim i że niekoniecznie trzeba szukać go na drugim końcu świata.
Jeszcze raz oddajmy głos albertynce s. Teresie: „Może się okazać, że nie jest nim bezdomny, który mieszka gdzieś koło dworca, tylko na przykład teściowa, która mnie denerwuje każdego dnia, mąż czy żona, ktoś, z kim mieszkam pod jednym dachem, ale jest nam nie po drodze. To niełatwe: zobaczyć ludzką twarz człowieka, który mnie krzywdzi, jest dla mnie trudny i wymagający. Trzeba szukać w swoim życiu miejsc przyjaznych spotkań z człowiekiem, który bywa dla mnie niewygodny. Byłoby super, gdybyśmy byli otwarci na potrzeby osób, którym się w życiu nie powiodło i trafiły na ulicę, ale nie zawsze trzeba szukać tak daleko. Jeśli mamy czas i możliwości, to oczywiście, można angażować się w wolontariat i szukać miejsc, gdzie trzeba po prostu być z człowiekiem: w hospicjach, szpitalach, domach opieki, w tych wszystkich miejscach, gdzie ludzie cierpią na samotność. Ale dużo ważniejsze jest, by nie zaniedbywać tych, których Pan Bóg dał nam na co dzień. Łatwo się wzruszać na widok dzieci z Afryki. Dużo trudniej być z kimś dzień po dniu i nie oddawać mu złem za zło”.
Bieda moralna i duchowa
Na koniec warto jeszcze wspomnieć, za papieżem Franciszkiem o innych obliczach biedy, które również domagają się pomocy i miłosierdzia, a mianowicie nędza moralna, „która czyni człowieka niewolnikiem nałogu i grzechu. Ileż rodzin żyje w udręce, bo niektórzy ich członkowie – często młodzi – popadli w niewolę alkoholu, narkotyków, hazardu czy pornografii! Iluż ludzi zagubiło sens życia, pozbawionych zostało perspektyw na przyszłość, utraciło nadzieję! (…) Takie przypadki nędzy moralnej można słusznie nazwać zaczątkiem samobójstwa. Ta postać nędzy, prowadząca także do ruiny ekonomicznej, wiąże się zawsze z nędzą duchową, która nas dotyka, gdy oddalamy się od Boga i odrzucamy Jego miłość. Jeśli sądzimy, że nie potrzebujemy Boga, który w Chrystusie wyciąga do nas rękę, bo wydaje się nam, że jesteśmy samowystarczalni, wchodzimy na drogę wiodącą do klęski”. A może takich biednych jest wokół nas najwięcej?
ks. Andrzej Antoni Klimek
Komentarze
Nikt nie dodał jeszcze komentarza.
Bądź pierwszy!