Ksiądz z Dachau
- Nie mogliśmy pojąć, dlaczego tak strasznie biją? Gdy łamały się kije i sztachety esesmani wyrywali nowe z pobliskiego płotu, kłuli nas też bagnetami osadzonymi na lufach karabinów – to jedno ze wspomnień ks. Ludwika Walkowiaka pochodzącego z terenu obecnej diecezji kaliskiej, który pięć lat spędził w obozach w Dachau i Gusen.
Ks. Ludwik Walkowiak był ofiarą hitlerowskich represji już w pierwszych miesiącach okupacji. Przeszedł bolesny okres swojego życia, poczynając od internowania w klasztorze w Kazimierzu Biskupim poprzez Fort VII, Dachau, Gusen i ponownie Dachau, gdzie doczekał wyzwolenia. Po powrocie do wolności poczuł potrzebę pozostawienia po sobie świadectwa prawdy o tym, co przeżył sam, a także inni więźniowie. Niedawno wpadała mi w ręce książka „Ksiądz z Dachau”. Są to wspomnienia ks. Ludwika Walkowiaka. Po jej przeczytaniu postanowiłam podzielić się z czytelnikami „Opiekuna” niektórymi wątkami związanymi z okrutnym traktowaniem więźniów w niemieckich obozach koncentracyjnych.
Będziecie pracować w kamieniołomach Pańskich
Ks. Ludwik Walkowiak urodził się 22 sierpnia 1908 roku w Sławinie Starym (obecnie diecezja kaliska). W swoich wspomnieniach odnotował wydarzenie z czasów I wojny światowej. - Jako 6-letni chłopczyk pamiętam dobrze wybuch I wojny światowej. W naszej wiosce – Sławinie Starym – powstał wielki lament, gdy zjawili się pruscy żandarmi wyczytujący z listy nazwiska młodych mężczyzn powołanych do wojska pruskiego. Z przerażeniem wpatrywaliśmy się w łunę ognia unoszącą się nad oddalonym o 10 km Kaliszem, gdzie major niemiecki Herman Preusker wydał rozkaz zbombardowania miasta. Pomimo grozy, jaką niosła ze sobą wojna, tliły się w nas nadzieje na rychłe odzyskanie wolnej Ojczyzny. Nasz dom rodzinny przesiąknięty był duchem religijnym i patriotycznym. Rano i wieczorem obowiązywały wspólne modlitwy i śpiewy w języku polskim. Kuźnią naszej miłości do Ojczyzny i Kościoła był „Przewodnik Katolicki”, na który czekaliśmy z utęsknieniem każdej niedzieli – wspominał ks. Walkowiak.
Po zdaniu matury w 1927 roku w ostrowskim gimnazjum wstąpił do seminarium duchownego. 12 czerwca 1932 roku w poznańskiej katedrze przyjął święcenia kapłańskie z rąk prymasa Polski ks. kardynała Augusta Hlonda, który do młodych kapłanów powiedział: „Nadchodzą czasy ciężkie i brzemienne w wydarzenia. Będziecie pracować nie w winnicy Pańskiej, ale w kamieniołomach Pańskich”. Był wikariuszem w Swarzędzu, a następnie w parafii Świętej Trójcy w Poznaniu, skąd 1 grudnia 1939 roku wraz z innymi aresztowanymi księżmi trafił do Kazimierza Biskupiego, a następnie do poznańskiego Fortu.
Rzeź Polaków
W maju 1940 roku ks. Walkowiak został przewieziony do obozu koncentracyjnego w Dachau. - Po złożeniu swego cywilnego ubrania biegiem udawaliśmy się do łaźni. Tu wyżywali się w swej perwersji kąpielowi, puszczając z kranów gorącą i lodowatą wodę na przemian. Po wyjściu z łaźni każdemu rzucono komplet bielizny, pasiak oraz drewniaki. Kto miał szczęście otrzymał też skarpetki... Naszą pierwszą czynnością na wyznaczonej sztubie blokowej było przyszycie sobie na pasiaku skrawka białego płótna, a na nim naszycie czerwonego trójkąta. Przedtem należało na płótnie wypisać atramentem lub tuszem swój numer, a na trójkącie wyrysować dużą literę „P”. Mnie przypadł w udziale numer 11060 – napisał autor książki.
1 sierpnia 1940 roku ks. Ludwik został wywieziony do Gusen, gdzie musiał podjąć morderczą pracę w kamieniołomach. Czytając książkę natrafiłam na podtytuł „Rzeź Polaków”, który dotyczył wydarzeń z 13 sierpnia. - Nie wszyscy więźniowie zdążyli w południe tego dnia „zafasować” obiad, tj. pobrać z kotła zupę, bowiem komanda pracy wracające w południe do obozu zostały zatrzymane na placu apelowym, gdzie oznajmiono im, że dziś po południu wszyscy więźniowie odpowiadać będą za próbę ucieczki jednego z więźniów... Padły pierwsze ciosy. Nagle na swoich plecach poczułem ostry, przeszywający ból. Chwyciliśmy kamienie i pobiegliśmy z powrotem do obozu. W drewnianych pantoflach nogi wykręcały się w kostkach na ostrych kamieniach. Nie mogliśmy pojąć, dlaczego tak strasznie biją? Czy szatan opętał tych szaleńców? Czy piekło otworzyło swoje czeluście? Pięć długich godzin masakry. Gdy łamały się kije i sztachety wyrywali nowe z pobliskiego płotu. Esesmani kłuli bagnetami osadzonymi na lufach karabinów... Wszystko jednak się na tym świecie kończy! Tak też skończyło się owe krwawe popołudnie koszmarnego 13 sierpnia 1940 rok, choć zdawało się, że trwa nieskończenie długo – wspominał kapłan ze Sławina.
Droga krzyżowa polskich księży
Ks. Walkowiak podkreślał, że Niemcy nie znosili świąt kościelnych i zawsze wtedy okrutnie traktowali więźniów. - Niemieccy naziści znali nasze święta maryjne (3 maja, 26 sierpnia) i rozumieli, jakie znaczenie mają one dla całego narodu. Stąd też w tych dniach wzmagała się szatańska nienawiść wobec Polaków. Pod adresem kapłanów padały takie słowa: „...Już nie pomoże ani wasza Czarna Madonna, ani generał Bobola”. Lżyli w ten sposób naszą Panią Jasnogórską i szydzili z naszego wielkiego patrona św. Andrzeja Boboli, nazywając go „generałem” - czytamy w książce.
8 grudnia 1940 roku ks. Ludwik wrócił do obozu w Dachau, gdzie w 1941 roku miał okazję spotkać bp Michała Kozala. - Przydzielony został do nas na blok 28. Otrzymał numer 24544... Polski biskup wnet stał się znany w całym obozie, a z powodu jego osobistych zalet i godnego zachowania się wobec obozowych szykan powszechnie go szanowano. Ks. biskup obóz w Dachau uważał nie tylko za miejsce zła i upodlenia, ale też za osobliwą szkołę wychowującą do świętości – napisał autor wspomnień.
Pod hasłem „Droga krzyżowa polskich księży” kapłan opisał wydarzenia Wielkiego Tygodnia 1942 roku. - Dręczenie polskich duchownych trwało przez cały Wielki Tydzień. Codziennie w godz. 6.00-12.00 i 13.00-19.00 odbywały się marsze, śpiewy, bieganie, przysiady, czołganie się po ziemi. A pogoda była wtedy bardzo brzydka – słotna i zimna. Nie mógł na to patrzeć nawet sam lagerkapo, który zgłosił na komendanturę, że polscy księża są tak wyczerpani, że nie mogą już nawet maszerować! Otrzymał odpowiedź: „jeśli nie mogą maszerować na nogach, to niech czołgają się na brzuchu”. W czasie tego bestialstwa zmarło ośmiu kapłanów. Ks. Teodor Korcz, który pewnego razu maszerował obok mnie, rzekł: „Jeżeli przeżyję obóz i wrócę do kraju, to szczególną troską otoczę ludzi starych, schorowanych, w podeszłym wieku”. Realizował to jako proboszcz leszczyński w latach 1950-1981 – wspominał ks. Walkowiak.
Pod opiekę św. Józefa
We wspomnieniach ks. Ludwika nie mogło zabraknąć wątku wyzwolenia obozu i związanej z tym nowenny do św. Józefa. Duchowny tak to opisał: „Wobec tak nikłych szans na ludzką pomoc i w obliczu potwornego ataku piekła – my, polscy kapłani – postanowiliśmy przypuścić zbiorowy modlitewny szturm do Boga o nasze ocalenie. Na naszym bloku powstał nieformalny komitet w składzie: ks. kanonik Franciszek Jedwabski, ks. Adamecki, ks. prof. Kunka i ks. proboszcz Teodor Korcz. Komitet zadecydował o oddaniu całego obozu pod opiekę św. Józefa – pogromcy duchów ciemności. Dnia 15 kwietnia rozpoczęto nowennę do św. Józefa, zakończoną 22 kwietnia, który to dzień – według przedsoborowego kalendarza liturgicznego – był uroczystością Opieki św. Józefa” - napisał ks. Walkowiak. W książce zamieścił też treść Aktu oddania św. Józefowi.
Amerykanie wyzwolili obóz 29 kwietnia 1945 roku. - Znalazłem się na placu apelowym wraz z tłumem wyzwolonych więźniów. Rozgrywały się tam wzruszające sceny powitania naszych wybawicieli. Rzucano się sobie w objęcia i dziękowano za ratunek w ostatniej chwili... Na balkonie komendantury obozowej pojawił się kapelan armii amerykańskiej i dawał znaki celem uciszenia tłumu. Gdy nastała cisza, kapelan powiedział: „Teraz jesteście wolni, lecz dziękujcie raczej Bogu aniżeli nam. Bóg bowiem tak przedziwnie pokierował wypadkami, że doczekaliście się wyzwolenia. Razem podziękujmy Bogu, odmawiając modlitwę Pańską. Zdjął hełm, przeżegnał się i pod niebiosa popłynęła najpiękniejsza modlitwa świata w kilkudziesięciu językach. Księża polscy, których liczba wyraźnie zaznaczyła się w tłumie, ruszyli ku kaplicy obozowej, gdzie odśpiewano po łacinie dziękczynne Te Deum – wspominał ks. Walkowiak.
Duchowny po wyzwoleniu wyjechał do Francji, gdzie dwa lata był kapelanem żołnierzy polskich. W 1947 roku wrócił do kraju i został proboszczem parafii św. Mikołaja w Miejskiej Górce. Zmarł 26 października 1989 roku w Poznaniu.
To tylko kilka wspomnień kapłana – więźnia obozów koncentracyjnych w Dachau i Gusen. Zachęcam do przeczytania książki „Ksiądz z Dachau”, która ukazała się dzięki ks. Stanisławowi Wojtaszkowi, który był siostrzeńcem ks. Walkowiaka. ■
Tekst Ewa Kotowska-Rasiak
Komentarze
Nikt nie dodał jeszcze komentarza.
Bądź pierwszy!