TELEFON DO REDAKCJI: 62 766 07 07
Augustyna, Ingi, Jaromira 26 Lipca 2025, 16:53
Dziś 19°C
Jutro 13°C
Szukaj w serwisie

Ksiądz Marek

Ksiądz Marek

marek

To miał być zupełnie inny artykuł. Ponieważ na łamach „Opiekuna” zajmuję się również tematyką medialną, a osobiście nie jestem szczególnym fanem mediów społecznościowych i raczej rzadko o nich piszę, a jeśli już, to raczej negatywnie, chciałem napisać krótki felieton o tym, jak to Facebook pomógł zmobilizować tysiące ludzi do modlitwy za chorego księdza Marka. Oczywiście miała to być krótka historia z happy-endem: młody proboszcz Marek zapada na dość poważną chorobę, ksiądz Bronek, który na czas jego choroby administruje parafią (a właściwie parafiami) za pomocą swojego konta na Facebooku informuje o modlitewnych inicjatywach, coraz liczniejsi internauci klikają na „lubię to” i komentują, a także – co najważniejsze – modlą się i oczywiście po udanej operacji ksiądz Marek wraca do zdrowia i chwała Panu! 

Taki był nasz scenariusz, ale okazało się, że Pan Bóg miał swój. Też z happy-endem, ale jakże odmiennym od naszego. 

ale aby zrozumieć, że w krótkim kapłańskim życiu poruszył wiele serc, wystarczyło być na wtorkowej ceremonii pogrzebowej w Szczurach, gdzie posługiwał jako proboszcz, albo w środę w Godzieszach, które były jego rodzinną parafią. Zwłaszcza w Szczurach, gdzie pracował zaledwie od kilku miesięcy, trzeba było zobaczyć te zapłakane twarze dzieci i dorosłych. Panowie o spracowanych dłoniach, wielkich jak bochenki chleba z trudem splecionych w geście modlitwy, nie potrafili powstrzymać łez. Na twarzach widać było autentyczny ból ludzi, którzy czuli się opuszczeni, którym zabrakło ojca. Wystarczyło posłuchać podziękowań i pożegnań, aby zrozumieć, że ten niewielki posturą kapłan był tytanem ducha i pracowitości, że w krótkim czasie przeżył czasów wiele. Wystarczyło zobaczyć, ilu kapłanów przybyło na te ostatnie pożegnania, aby zrozumieć, jaką estymą cieszył się wśród współbraci. Pięknie zabrzmiały słowa biskupa Edwarda, który po ludzku zrobił wszystko, aby zapewnić najlepszą opiekę lekarską swojemu kapłanowi, a widząc, jak bardzo był kochany przez tych, z którymi się zetknął w kapłańskiej posłudze, powiedział: „Miejcie odwagę i mówcie swym kapłanom, jak są dla nas ważni, o tym, jak wiele dobra doświadczamy dzięki nim, mówcie im za życia, że ich kochacie!” 

Dobrze, że Ksiądz Biskup to powiedział, bo coraz rzadziej możemy usłyszeć dobre słowo o księdzu, czy dobre słowo do księdza. Media prześcigają się w oczernianiu księży, w zniechęcaniu do nich ludzi, w kopaniu przepaści między pasterzami i ich wiernymi. Wystarczy, żeby grupka ludzi zorganizowała protest bądź pikietę pod plebanią, czy kurią, aby zjechały się wozy transmisyjne najważniejszych telewizji ogólnopolskich. Podczas pogrzebu księdza Marka, gdzie wiele można było się nauczyć o tym, kim jest kapłan dla ludzi, żadnych kamer nie widziałem. Rozpisują się o rzekomych przywilejach kapłańskich: dlaczego teraz nikt nie napisze o prawdziwym przywileju, jaki spotkał księdza Marka (i każdego z nas spotka, choćbyśmy nie byli tak kochanymi kapłanami jak świętej pamięci Marek), za którego już zostało odprawionych kilkaset Mszy Świętych, a na tym się nie skończy? Nie napiszą, bo historia księdza Marka nie pasuje do narracji mediów mętnego nurtu.

Dominik na Facebooku: Pożegnaliśmy człowieka o wielkim sercu, pracowitego, sumiennego, mającego zawsze i dla wszystkich czas, bez względu na porę dnia. Nikt tak jak śp. ks. Marek nie potrafił cieszyć się z życia i zarażać tą radością innych. Na zawsze pozostanie w naszych sercach i w naszej pamięci jako zawsze uśmiechnięty, wesoły kapłan... Dziękujemy za tak wiele... do zobaczenia, spoczywaj w pokoju

Ksiądz Jan, przyjaciel Marka, który mówił kazanie podczas ceremonii w Godzieszach przypomniał, że jest w archiwach parafii, a pewnie i w wielu prywatnych albumach, zdjęcie sprzed wielu lat, przedstawiające parafialne jasełka. W tych jasełkach wziął również udział mały Marek, dziewiąte dziecko w rodzinie państwa Kulawinków. Był pastuszkiem, który przyniósł w darze nowo narodzonemu Jezusowi bułeczkę, czyli po prostu malutki chlebek. Chyba nikt wtedy nie miał pojęcia, że w dłoniach Marka chleb będzie się kiedyś stawał Ciałem Chrystusa. A może ktoś już wtedy to przeczuwał? A może ktoś już wtedy się o to modlił? 

Najbliższa rodzina księdza Marka dzisiaj jest pogrążona w bólu, ale możemy się czegoś o niej dowiedzieć z komentarza zamieszczonego na stronie „Opiekuna”: „Spotkałam ks. Marka tylko kilka razy. Ale to jedno spotkanie, choć było kilkanaście lat temu, na stałe pozostało w moim sercu. Gościłam w leśniczówce u brata ks. Marka. Była tam też w odwiedzinach mama księdza. Siedzieliśmy w to niedzielne popołudnie przed leśniczówką, gdy niespodziewanie przyjechał ks. Marek z młodzieżą na rowerach. Podszedł do mamy, przyklęknął na kolano i ucałował jej ręce. Ten obraz pozostanie w mojej pamięci na zawsze” - napisała Grażyna i myślę, że to nam w zupełności wystarczy, aby zrozumieć, w jakiej rodzinie rodziło się kapłańskie powołanie Marka. 

Radek na Facebooku: Wspaniały człowiek. Udzielał nam ślubu. Tak pięknie poprowadził Mszę, że wszyscy goście byli pod wrażeniem. Mieliśmy go niebawem odwiedzić z płytą z naszego ślubu i wesela. Nie mogę w to uwierzyć, że już go nie ma wśród nas.

Włosi mają takie określenie „tutto d’un pezzo”, co można przetłumaczyć jako „cały w jednym kawałku” i muszę powiedzieć, że z informacji, komentarzy i nielicznych moich własnych wspomnień wyłania mi się obraz księdza Marka, jako takiego właśnie człowieka „całego w jednym kawałku”. Nie miał różnych twarzy dla różnych sytuacji: wszystko robił z pasją, radością i pośpiechem. No może tylko jedną rzecz czynił bez pośpiechu: „Był inny niż reszta księży, trochę roztrzepany i zakręcony, ale Mszę św. zawsze odprawiał starannie i w skupieniu. Jego kazania poruszały i dawały do myślenia” - napisała mi Krystyna. Był bardzo bezpośredni. Opowiadała mi Jolanta, że kiedy spotkali się po raz pierwszy, aby omówić szczegóły rowerowej wyprawy do Rzymu, ksiądz Marek patrząc na trzy osoby stojące przed nim i proponujące mu tak skomplikowaną logistycznie, a także finansowo wyprawę powiedział: „W troje chcecie zorganizować taką pielgrzymkę? Bo na bogatych mi nie wyglądacie...”

Sebastian na Facebooku: Pewnego dnia nadszedł taki czas, aby w naszej parafii przeprowadzić gruntowny remont personalny. Każdy wyczekiwał, kto to, jaki będzie, co to za osoba, jaki będzie dla drugiego człowieka, co nowego wniesie, a może zostanie po staremu..? A był to człowiek niewielkiego wzrostu, taki przeciętny, z poważną miną i myślało się: da nam popalić, nie będzie lekko. Pewnie był tak samo nastawiony do nas: myślał sobie, gdzie mnie teraz dają jak oni mnie przyjmą, czy będziemy siebie akceptować, czy się pozabijamy? 

Wielu myślało Rzym - Watykan to była ucieczka :) przed nami. NIE! 

To było naładowanie baterii na prowadzenie tylu ludzi przed bramy Pana.

Zaczął działać ,,z grubej rury”, miał wiele planów co do naszej parafii w Górznie (…) Co mnie w nim urzekło? Prostota, czystość jego serca.

Z młodymi ludźmi czuł się jak ryba w wodzie. Znaliśmy go krótko, ale był uczynny, dobry, dostępny dla nas, umiał wysłuchać i można by tak o nim pisać w nieskończoność mimo, że taki krótki okres był z nami. Ludzie! Nie płaczmy, a pamiętajmy, aby być takimi, jak nasz Proboszcz: Mały-Wielki Człowiek.

Kiedy pojawił się w swojej drugiej proboszczowskiej parafii, czyli Szczurach (a właściwie w dwóch parafiach, bo przecież jeszcze Górzno), natychmiast zabrał się do roboty. Również tej fizycznej. Ksiądz Jan wspomina, że ludzie patrząc na niego dziwili się: „Taki mały, a taki silny!”. Tutaj warto dodać, że pierwsza parafia, czyli Brzezie, dostała się księdzu Markowi według postury, bo należy ona do najmniejszych parafii w diecezji. Gdyby miał dostać parafię według miary swego ducha to pewnie należałaby mu się katedra. W drugim rozdaniu dla pracowitego księdza Marka były aż dwie parafie...

Ale wracając do zdziwienia parafian siłą księdza Marka, rzeczywiście była ona nieprzeciętna. Koledzy z seminarium pamiętają, jak pewnego dnia dla żartu wnieśli mu do pokoju studzienkę melioracyjną: trzeba było dwóch pokaźnych kleryków, aby wtaszczyć ją do pokoju, a kleryk Marek przyszedł popatrzył i... sam wyniósł ją na miejsce. Jednakże miał też pokorę ksiądz Marek, aby się poddać. Podczas słynnej wyprawy rowerowej do Rzymu, najdłuższy odcinek był zaplanowany na 167 kilometrów. Ksiądz Marek cierpiał z powodu upału, a kto wie, czy nie dawał się mu już wówczas we znaki ten krwiak czy nowotwór, który powstał nie wiadomo skąd w tej jego pełnej zapału głowie i poprowadził ostatecznie do szpitala, z którego już nie wyszedł. W każdym razie, choć pewnie bardzo chciał przejechać całą trasę na rowerze, to jednak miał w sobie tę pokorę, aby – namawiany również przez pozostałych uczestników, jak mi opowiedziała Jolanta – poddać się po 140 kilometrach i ostatni odcinek przejechać w busie. 

Warto też pamiętać, że ksiądz Marek, choć taki silny, to szczególne umiłowanie miał do najsłabszych: do dzieci i do niepełnosprawnych. 

Justyna na Facebooku: Kochany Mareczku, tak jak Ci napisaliśmy dzisiaj, do zobaczenia w niebie :) Ale proszę pamiętaj i opiekuj się nami, żebyśmy umieli prowadzić to, co pozaczynałeś i tak kochałeś: wspólnoty Wiary i Światła w naszej diecezji :) Do zobaczenia, będziemy pamiętać, nasz kochany Tato Marku :) 

To była stabilna część jego duszpasterskiej posługi. Jeśli w parafii do jakiej był kierowany, nie było wspólnoty dla niepełnosprawnych, ksiądz Marek, a właściwie tata Marek, bo tak go nazywano, zakładał taką grupę. Jako człowiek „cały w jednym kawałku” również swoją pracę magisterską napisał na temat przygotowania do sakramentów w ramach wspólnot Wiara i Światło. „To była bardzo dobra praca – mówi ksiądz Dariusz, pod którego kierunkiem została ona napisana – i nawet była propozycja, aby opublikować ją dla szerszego grona, ponieważ nie ma zbyt wielu opracowań na ten temat”. Wszystko co robił, traktował bardzo poważnie, jako część swojej misji. I jestem przekonany, że to tylko nam się wydaje, że jego misja została przerwana. Marek swoją misję doprowadził do końca, a jej owoce pozostaną wśród nas.

Ksiądz Antoni podczas pożegnania w Szczurach: ,,Nie znałem mojego następcy księdza Marka bliżej, ale podziwiałem jego chęć do pracy. Bardzo się spieszył. Zastanawiałem się, dlaczego się tak spieszył? Dzisiaj rozumiem... Niech więc jego życie, jego śmierć, będą dla parafian, dla rodziny, dla nas kapłanów wielką nauką, żebyśmy pięknie żyli, nie zmarnowali życia.

Myślę sobie, że jak ksiądz Marek wpadł z impetem do nieba, to musiała  tam być wielka radość, ale i wielkie zamieszanie, od samej bramy. Kto wie, czy nie zaczęło się od pytania do św. Piotra: „Ty jesteś Święty Piotr? Bo coś mi nie wyglądasz...” Pewnie nie zatrzymał się ani chwili, zanim nie zajrzał do każdego niebiańskiego zakątka. Ciekawe, czy się dziwił, że nie ma tam żadnych niepełnosprawnych ani poszkodowanych... Natomiast na pewno nie zdziwił się, kiedy stanął przed Tym, o którym napisał na swoim prymicyjnym obrazku, cytując słowa Psalmu: 

Pan światłem i zbawieniem moim,

kogóż mam się lękać?

Pan obrońcą mego życia, 

przed kim mam się trwożyć?

ks. Andrzej Antoni Klimek

Galeria zdjęć

Dodaj komentarz

Pozostało znaków: 1000

Komentarze

Nikt nie dodał jeszcze komentarza.
Bądź pierwszy!