TELEFON DO REDAKCJI: 62 766 07 07
Augustyna, Ingi, Jaromira 22 Sierpnia 2025, 00:29
Dziś 19°C
Jutro 13°C
Szukaj w serwisie

Kryzys parlamentaryzmu czy patriotyzmu?

Kryzys parlamentaryzmu czy patriotyzmu?

sejm

Wydaje się, że przekonanie wyrażone kilka lat temu przez ówczesnego premiera, że w tym kraju nawet nie ma z kim przegrać, tak bardzo weszło w krew jego ideowym kolegom, że do dziś nie potrafią przejść do porządku dziennego, że jednak ktoś taki się znalazł. I stąd te różne kryzysy.

Jest takie powiedzenie niesłychanie popularne, a ja za każdym razem, gdy je słyszę, dostaję może nie torsji, ale prawie, i z wielkim trudem powstrzymuję się od rękoczynów. Jednak w ramach ćwiczeń w pokorze pozwolę sobie dzisiaj go użyć, bo nawet mi się wydaje, ze pasuje jak ulał. Voilà! „Święta, święta i po świętach”, a kryzys parlamentarny ponoć trwa nadal. Mówię ponoć, bo pewnie, jak znakomita większość zwykłych Polaków, przez całe Święta zajmowałem się czym innym, a i przed Świętami nie poświęcałem szczególnej uwagi całej tej sprawie.

Trzeba umieć przegrać
Nasi Czytelnicy wiedzą, że staram się od czasu do czasu komentować rzeczywistość polityczną w naszym kraju, ale akurat ten temat omijałem po dziś dzień szerokim łukiem. Dlaczego? Ponieważ podobnie jak to było wcześniej z Trybunałem Konstytucyjnym, tak też i w tej sytuacji widzę nie troskę o demokratyczne państwo, a jedynie brak pogodzenia się z utratą władzy. To znaczy ja rozumiem, że ktoś nie chce pogodzić się z porażką i z całych sił rzuca się w wir pracy, aby z następnej rywalizacji wyborczej wyjść zwycięsko, ale nie rozumiem, kiedy się nie chce zaakceptować woli wyborców i próbuje się na różne sposoby odwrócić werdykt, bądź uniemożliwić sprawowanie władzy i administrowanie krajem tym, którzy wybory wygrali. A tak właśnie było w przypadku Trybunału Konstytucyjnego, kiedy to odchodząca władza nie zadowoliła się przewagą posiadaną w tymże Trybunale, ale przysłowiowym rzutem na taśmę usiłowała wziąć 100 %, wbrew prawu. I tam właśnie był grzech pierworodny całej afery o TK. Wszystko inne było konsekwencją. Jakimś odpryskiem w sumie pozytywnym było to, że mogliśmy się przekonać, jakie to „osobistości” mogły się znaleźć w najwyższych sferach władzy sądowniczej w III RP. A także po raz kolejny wyszło na jaw, ilu fachowców i ekspertów na wyrost jest obdarowywanych tytułami profesorskimi, pod warunkiem, że ich wypowiedzi były zgodne z obowiązującą narracją obrońców demokracji. Ale zostawiamy kwestię Trybunału Konstytucyjnego, która powoli umiera śmiercią naturalną, choć zrobiono wszystko, aby zaalarmować całą Europę o rzekomym łamaniu prawa i gwałceniu demokracji, ba, licytowano nawet wyższość potrzeby medialnej uwagi nad ulicami Warszawy niż nad tym, co pozostało z ulic Aleppo (swoją drogą, co za draństwo) i wracamy do drugiej wielkiej próby „obalenia” rządu, jaką był - fakt, śmieszny, ale jednak - kryzys parlamentarny. O co tutaj chodziło, moim osobistym klimkowym zdaniem?

Opozycyjne miraże
Ano pewnie o to, aby tak długo blokować parlament pod jakimkolwiek pretekstem, aby nie dopuścić do uchwalenia budżetu, a w ten sposób spróbować rozwiązać Sejm i doprowadzić do przedwczesnych wyborów. Jak niby ten proces miał się udać - nie mam zielonego pojęcia i nie mam zamiaru dociekać, bo wydaje mi się, że nawet pomysłodawcy tego przedsięwzięcia nie wiedzieli i dalej nie wiedzą. Pomyśleli, że może rozbujają trochę nastroje, spolaryzują opinię, doprowadzą do masowych i „spontanicznych” demonstracji, a potem to już się jakoś potoczy. Oczywiście przy współudziale bratnich mediów zagranicznych, które rzeczywiście pospieszyły poinformować, że „to największe dotychczas spięcie pomiędzy nacjonalistyczno-populistycznym rządem a ugrupowaniami opozycyjnymi, które oskarżają PiS o łamanie zasad demokracji i ograniczanie wolności prasy” - tak było w Financial Times. Natomiast według BBC „protestujący nie tylko obawiają się o wolność mediów, lecz także systematyczne łamanie innych reguł demokracji”. Okazało się oczywiście, że o żadnej spontaniczności nie może być mowy, wszystko było przygotowane, kanapki zamówione, nagłośnienie w gotowości. Dlaczego się więc nie udało? O to trzeba spytać strategów tej całej żenady, ale chyba gdzieś jednak nie za bardzo znają oni dusze Polaków, którzy w Święta mają ważniejsze sprawy na głowie. Nie mówiąc o tym, że „obrona wolności mediów”, która była głównym pretekstem protestu stała się bezcelowa, ponieważ marszałek sejmu wycofał się z zapowiadanych zmian ograniczających pracę dziennikarzy w Sejmie (warto dodać, że jakkolwiek zaproponowane bez konsultacji ze środowiskiem i w zbytnim pośpiechu, nowe rozwiązania miały być podobne do uregulowań funkcjonujących w innych krajach Unii Europejskiej). Decyzję, czy śmiać się czy płakać, że mediów bronili politycy, którzy kilka lat temu wysłali służby do redakcji „Wprost” celem „zdobycia” laptopa z podsłuchami, pozostawiam Czytelnikom.

Co jest naprawdę w kryzysie?
Chociaż media dostarczyły nam w tych dniach wielu argumentów w postaci dorabiania się na KOD-zie przez jego lidera (warto podkreślić, że dał on do zrozumienia, że jeśli jego mandat nie zostanie potwierdzony, to nie widzi możliwości swojej dalszej działalności w KOD-zie - bardzo ciekawa postawa, nieprawdaż?), czy protestów zdalnych via Madera przez jednego z liderów opozycji, ale nie ma co się nad nimi znęcać. Wszystkim powinno obecnie zależeć, aby ta smętna historia się skończyła i niech wszyscy wezmą się za solidną pracę.
Natomiast nie można przejść do porządku dziennego nad pytaniem, do czego są jeszcze zdolni ci, którzy utracili władzę? Bo wyraźnie widać, że dobro Polski nie jest tutaj dobrem nadrzędnym, widać że im zależy tylko na władzy, nawet jeśli mieliby ją dostać z powrotem wjeżdżając na „brukselskich tankach”. Jak daleko są oni w stanie się posunąć? Albo można też zadać jeszcze jedno pytanie: co takiego dawała albo gwarantowała im ta władza, skoro tak strasznie znoszą jej brak? Naprawdę myślę, że w tym kontekście powinno się mówić nie o kryzysie parlamentarnym, ale o kryzysie patriotycznym, czy może kryzysie patriotyzmu. I nie mam na myśli wymachiwania flagami, czy noszenia odzieży patriotycznej. Nie muszą tego robić. Ale dbać o suwerenność naszego kraju i prawo załatwiania naszych spraw w naszym gronie, jak najbardziej.
Przychodzi mi do głowy powiedzenie w dialekcie rzymskim, które poznałem, kiedy mieszkałem we Włoszech, a mianowicie „Franza o Spagna purchè se magna”. Chodzi w tym powiedzeniu o to, że nie ważne, kto nami rządzi: Francja czy Hiszpania, byleby się najeść. Ale to powiedzenie powstało z górą cztery wieki temu, kiedy właśnie Francja i Hiszpania walczyły o zwierzchnictwo nad małymi księstwami włoskimi, których władcy dogadywali się z jednym bądź drugim mocarstwem, byle tylko zachować swoje wpływy w murach własnego miasta czy państewka. Cztery wieki temu. Dzisiaj tak Włosi nie myślą. A jak myślą dzisiaj niektórzy politycy w naszym kraju?

Kościół stoi tam, gdzie zawsze
Jak w tym wszystkim odnajduje się Kościół? W tak stawianym pytaniu mamy oczywiście na myśli hierarchów Kościoła, którzy wypowiadają się publicznie i trzeba przyznać, że ich sytuacja nie jest łatwa. Dlaczego? Ponieważ Kościół głosi pewne prawdy od zawsze, jak choćby w kwestii ochrony życia poczętego, czy opieki nad ubogimi, szacunku dla rodzin wielodzietnych itd.  Natomiast partie polityczne, czasami jako wyraz przekonań własnych członków, czasami w ramach politycznej koniunktury wybierają nieraz na sztandary postulaty od zawsze głoszone przez Kościół. Wtedy może się wydawać, że dana partia idzie ramię w ramię z Kościołem, ale trzeba to jasno powiedzieć, że Kościół nigdy nie utożsamia się z żadną partią, o czym przypomniał niedawno arcybiskup Stanisław Gądecki. Ten sam Hierarcha dwa lata temu w jednej z homilii powiedział: „Byłoby dobrze, gdyby politycy oszczędniej odwoływali się do Boga i chrześcijaństwa, a w zamian za to żyli i działali po chrześcijańsku. Odwiedzanie biskupów przed wyborami - jeśli nie towarzyszą temu chrześcijańskie decyzje - ma cechy wprowadzania w błąd wierzących wyborców. Dla wielu polityków i urzędników państwowych ostatecznym punktem odniesienia wydaje się państwo, rozumiane jako biurokratyczna machina stanowiąca własne prawa, które przybiera cechy bożka”.

Biskupi o kryzysie
Również w kontekście trwającego kryzysu w parlamencie głos zabrali księża biskupi. U niektórych pojawiły się apele adresowane wprost do opozycji o poszanowanie woli narodu, który sprawowanie władzy powierzył określonej opcji politycznej, wzywające do pozwolenia jej na przeprowadzenie reform, ocenianych jako korzystne dla Polski. Abp Sławoj Leszek Głódź powiedział, że „w zdrowym systemie demokratycznym nie ma miejsca na opozycję totalną. Bo stanowi jego zaprzeczenie i godną pożałowania karykaturę”. Dodał, że nie można „negować wszystkiego, cokolwiek uczynią ci, których u steru nawy państwowej postawiła swobodna wola wyborców”. Nazwał odwracaniem znaczenia pojęć sytuację, w której opozycja „obroną demokracji nazywa okupację sali sejmowej, a zamachem stanu - sprawowanie władzy przez zwycięskie ugrupowanie”.
Również abp Hoser 19 grudnia ostrzegł, że „tocząca się walka opozycji z ekipą rządzącą może wywołać lawinę, która będzie niszcząca dla całego kraju i narodu”. Za bezpodstawne uznał zarzuty o zapędy dyktatorskie ekipy rządzącej. Wytknął też opozycji brak jakiegokolwiek konstruktywnego działania: „Jest to totalna negacja tego, co się proponuje, przy jednoczesnym braku pozytywnych programów. Obecne działania sprowadzono do ordynarnej walki politycznej o władzę, za nią bowiem idą pieniądze, które dają możliwości życiowe”. Przyznał, że być może zbyt słabe były dotychczas konsultacje, jeśli chodzi o niektóre ustawy: „Rozumiem jednak pośpiech ekipy rządzącej, która chce zrobić jak najwięcej w krótkim czasie, ponieważ realizowany jest wielki projekt przebudowy państwa polskiego i do tego jeszcze w nowym kontekście międzynarodowym”.

Zaproszenie do dialogu
U innych biskupów przeważają apele o pokój społeczny, dialog i troskę o dobro wspólne. W trzy dni po wybuchu kryzysu w Parlamencie przewodniczący Episkopatu, abp Stanisław Gądecki, zaapelował zarówno do rządzących, jak i do opozycji o cofnięcie się o krok i podjęcie rozmów:„Każda ze stron - i partia rządząca i opozycja - winna cofnąć się do punktu wyjścia i rozmawiać. Innego rozwiązania niż dialog, który prowadzi do prawdy, nie widzę”. 20 grudnia o „szukanie dróg porozumienia i dialog” zaapelował Prymas Polski, abp Wojciech Polak, przypominając, że dialog jest „dziś nie tylko palącą potrzebą, ale obowiązkiem wszystkich tych, którym na sercu leży dobro wspólne i przyszłość Polski, opartej na demokratycznych i praworządnych zasadach”.
Natomiast kard. Dziwisz podczas Pasterki na Wawelu, przypomniał, że „królewską drogą do społecznego pokoju i harmonijnej współpracy jest dialog, w którym każdy może wyartykułować swoje potrzeby, wsłuchując się w racje drugiej strony”. O poszanowanie świątecznej atmosfery i o dialog apelował podczas Pasterki kard. Nycz. Odwołując się symbolu stołu wigilijnego, wyjaśniał, że „musi to być stół, przy którym odpowiadający za losy Polski potrafiliby zasiąść, ale tak, by prawdziwy dialog łączył ludzi i pomagał w rozwiązywaniu spraw trudnych”.
Czy politycy posłuchają? Pewnie gorączkowo sprawdzają teraz sondaże: co im się opłaca, co da wzrost notowań, a część z nich pewnie chce już tylko zachować twarz. Z nadzieją, że wkrótce rozpęta się jakiś nowy kryzys i wszyscy zapomną o „puczu kanapkowym”.

Tekst ks. Andrzej Antoni Klimek

Galeria zdjęć

Dodaj komentarz

Pozostało znaków: 1000

Komentarze

Nikt nie dodał jeszcze komentarza.
Bądź pierwszy!